Artykuły

A co to jest kariera?

- Praca bez etatu w teatrze nie zawsze jest łatwa. Brakuje regularności, zdarzają się przerwy i przestoje, ale jest też zupełnie inny rodzaj satysfakcji - mówi warszawska aktorka, AGATA BUZEK.

Rozmawiamy z Agatą Buzek, aktorką i modelką, absolwentką warszawskiej Akademii Teatralnej. Urodziła się w Pyskowicach, wychowała w Gliwicach. W Polsce znana z filmowej współpracy m.in. z Peterem Greenawayem ("Nightwatching"), Andrzejem Wajdą ("Zemsta") i Robertem Glińskim ("Kochaj i rób co chcesz") oraz z ról teatralnych (m.in. "Trzy siostry" w reżyserii Natashy Parry, Krystyny Zachwatowicz i Krystyny Jandy), robi karierę za granicą. Współzałożycielka Przestrzeni Wymiany Działań "Arteria" - organizatora m.in. przeglądu kina wietnamskiego "Kino w pięciu smakach" oraz projektu Retransmisja Art for Social Change.

Ultramaryna: Młodzi aktorzy mają ciężko. Stają przed wyborem: albo teatr, filmy artystyczne i popularność wśród nielicznej grupy miłośników sztuki, albo serial, teleturniej i kompromisy. Czy rzeczywiście wybór jest tak jednoznaczny i tak dramatyczny? Czy to czasem nie przesada? Czy nie ma złotego środka? Czy granie Czechowa u Jandy i w filmach Greenawaya nie jest dziś ekstrawagancją?

Agata Buzek: Myślę, że po pierwsze to nigdy nie jest jednak wybór tak jednoznaczny, a po drugie nigdy nie jest to wybór jednorazowy. Właściwie musimy go podejmować za każdym razem, kiedy przystępujemy do pracy nad kolejnym projektem. Prowadzę właśnie rozmowy o moim udziale w jednym serialu i rzeczywiście nie są to rozmowy łatwe. Nie są łatwe, bo do tej pory jednoznacznie odmawiałam, więc staram się podjąć tę decyzję bardzo rozważnie. Ale proszę pamiętać, że taki wybór nie zawsze jest wyborem wyłącznie artystycznym. Czasem decydują też sprawy techniczne, czasem terminy i możliwość zgrania kilku różnych projektów w czasie. Granie w telenoweli powoduje uwiązanie - trudno być w próbach do nowego spektaklu, trudno wyjechać za granicę i zagrać rolę w filmie. Ale jednocześnie po co robić coś wartościowego, jeśli nikt cię nie zna. Można oczywiście grać dla piętnastu osób na strychu, ale w końcu nie o to chyba w aktorstwie chodzi.

Tuż po skończeniu szkoły teatralnej mogła pani wykorzystać swoją doskonale znaną mediom twarz, doskonale znane nazwisko i eksploatować swoją popularność. Nie zrobiła pani tego i poszła pod prąd.

- To prawda. Ale proszę pamiętać, że miałam to szczęście, że cały czas miałam coś do robienia, miałam propozycje, które w dodatku mnie satysfakcjonowały artystycznie. W dodatku z Kacprem Kuszewskim, Anną Gajewską i Michałem Sieczkowskim założyliśmy Przestrzeń Wymiany Działań "Arteria" i graliśmy to, co chcieliśmy. Aktorzy, którzy nie mają takiego szczęścia, mogą oczywiście przez pięć lat nic nie robić i czekać na artystyczne propozycje. Łatwo można wtedy przegapić swoją szansę. Oczywiście praca bez etatu w teatrze nie zawsze jest łatwa. Brakuje regularności, zdarzają się przerwy i przestoje, ale jest też zupełnie inny rodzaj satysfakcji.

A komercja? A sprzedawanie siebie? To przecież jest wpisane w zawód aktora

- Oczywiście, że jest, ale chyba nie za wszelką cenę! Są aktorzy, którzy decydują się wyłącznie na robienie ważnych i istotnych dla nich rzeczy. Na przykład na zamknięcie się w Supraślu czy w Gardzienicach, ale wtedy raczej nie można grać w serialu. To zawsze jest kwestia pewnego wyboru. Zawsze coś się zyskuje i zawsze coś się traci. Myślę jednak, że moje wybory nie są tak kategoryczne.

Powiedziała pani kiedyś, że nie zagra w reklamie.

- Powiedziałam też za czasów szkoły teatralnej, że nigdy nie udzielę wywiadu. Daleko bym zaszła...

Istnieją jakieś stany pośrednie między poświęceniem dla sztuki a wplątaniem się wyłącznie w działania komercyjne?

- Pewnie! Poza tym wiele zależy przecież od tego, czego sami oczekujemy od zawodu i od życia. Musimy znaleźć tę proporcję, w której się dobrze czujemy. To chyba jest dość indywidualne.

Gdzie w takim razie wpisuje się przygoda z Jandą, z Natashą Parry, z Czechowem i "Trzema siostrami"?

- W sferę artystyczną. Wchodząc w ten projekt nie miałam żadnej gwarancji, że to przyniesie nam taki sukces. Nie spodziewaliśmy się takiego rozgłosu i tego, że będziemy zawsze grać przy pełnej widowni pięćdziesiąt spektakli w ciągu roku. Zresztą ten spektakl był dla mnie ogromnym wyzwaniem. Obsadzenie mnie w roli Nataszy nie było wcale takie oczywiste, a wielu widziało mnie raczej w roli Iriny. Już w pierwszej rozmowie z Natashą Parry i Krystyną Jandą powiedziałam, że już się czuję zbyt dorosła na Irinę. Tuż po szkole, kilka lat temu to pewnie byłoby moje marzenie, super, wymarzona rola. Ale już nie teraz. Marysia Seweryn powiedziała mi kiedyś, że chciała zagrać Nataszę, ja marzyłam, żeby zagrać Maszę - a zagrałyśmy dokładnie na odwrót. Teraz, z perspektywy, obie myślimy, że to był jednak świetny wybór, tak miało być i bardzo dobrze się stało, że ostatecznie zmierzyłyśmy się z "Trzema siostrami" w takiej obsadzie.

Kiedy opowiada pani o teatrze, to się pani rozświetla wewnętrznie i robi się z pani zupełnie inna osoba. Może tego teatru powinno być nieco więcej.

- Nie, sądzę, że proporcje są odpowiednie. Mam mniej więcej jedną premierę teatralną w roku, kręcę jeden, dwa filmy za granicą, tyle samo w Polsce... Nie wiem czy starczyłoby mi czasu na bardziej intensywną pracę w teatrze. Każdy spektakl to przecież kilka miesięcy prób, a to oznacza, że jestem uwiązana na miejscu i nie bardzo mogę sobie pozwolić na przykład na pracę w Berlinie... Trudno to wszystko skoordynować.

No właśnie. Sporo grywa pani za granicą. W Niemczech, we Włoszech

- Mam agenta w Berlinie, choć jego obecność w moim życiu zawdzięczam poniekąd przypadkowi. Waldek Pokromski, który robił charakteryzację w "Zemście" - a który od lat pracuje przy międzynarodowych produkcjach, przede wszystkim w Niemczech - ma tam swojego agenta. Ponieważ biegle mówię po niemiecku, zainteresował się mną jeden z jego znajomych i stąd moja obecność w niemieckim kinie. Poza tym ogromnie chciałam występować za granicą. Już wcześniej brałam udział w castingach do rozmaitych niemieckich, włoskich i francuskich filmów. Po niemiecku mówię najlepiej i pewnie stąd najwięcej filmów, w których gram, to właśnie filmy niemieckie.

To dlatego pewnie tak trudno się z panią umówić, ciągle nie ma pani czasu, trudno wstrzelić się w jakiś termin.

- Mam teraz wyjątkowo dobry okres. Wiele propozycji, wiele ról, wiele wyjazdów. Mój kalendarz jest zapełniony, mam precyzyjnie zaplanowany niemal każdy dzień, terminy wyjazdów i przyjazdów, ale nie jestem straszliwie zabiegana, tak, że już nie mam czasu na prywatne życie. To też kwestia organizacji, a z tym radzę sobie całkiem dobrze. Jest idealnie.

Przyglądam się pani i się trochę dziwię. Na ekranie jest pani obsadzana zawsze w rolach jakiś efemerycznych, delikatnych i wrażliwych kobiet, a to wyraźnie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nie tylko mocno stąpa pani po ziemi, ale wydaje się osobą twardą, zdecydowaną i pozbawioną złudzeń. Emanuje pani siłą i aż się prosi pokazać ją na ekranie.

- To trochę pytanie do reżyserów, którzy mnie obsadzają, a poza tym nie ucieknę od swojego wyglądu. Mogę zmienić kolor włosów i zostać brunetką, ale pewnych cech się nie zmieni. Mam wrażenie, że ostatnio mam bardzo różnorodne role. Na przykład Valerie, którą gram w niemieckim filmie Birgit Moeller, to chłodna, silna kobieta. W "Zemście" Wajdy też nie grałam zahukanej biduli. Choć był taki moment, kiedy wszyscy znajomi się ze mnie śmiali, że oto osiągam dno swojej szufladki i bywam wyłącznie pobita i zgwałcona, a jak nie umieram na końcu filmu to jest co najmniej dziwne, ale mam poczucie, że to minęło. W jednym z ostatnich moich niemieckich filmów "Fettkiller" moja postać jest słaba i wzbudza współczucie, ale jednocześnie jest w jakiś sposób groźna. A grana przeze mnie tytułowa "Maria ze Szczecina" to z kolei osoba raczej głupiutka, rozszczebiotana i powierzchowna, a jednocześnie zdesperowana morderczymi.

W "Valerie" - filmie o modelce, która traci pracę i zostaje bez środków do życia - pewnie wykorzystała pani swoje doświadczenia ze świata mody i pobytu w Paryżu.

- Jakoś mi to oczywiście pomogło. Na tym polega w końcu tajemnica zawodu aktora, o której często sobie myślę. W tym zawodzie każde doświadczenie, każdy spotkany człowiek, któremu się przyjrzymy, to jest kolejny kamyczek do archiwum, które siłą rzeczy się przez całe życie składa. I pewnie dlatego aktorowi tak trudno oddzielić pracę od prywatności. Coś mnie intryguje, coś frapuje, coś zauważam i natychmiast przekładam na emocję, którą być może wykorzystam za piętnaście lat! Tak było z tym Paryżem. Kiedy dostałam tę rolę i kiedy o niej myślałam, to oczywiście pojawiła się cała masa rzeczy, których nie musiałam już szukać, których nie musiałam się dowiadywać, a które znałam, bo wiedziałam już, jak ten świat funkcjonuje. W efekcie mogłam się skupić na problemie podwójnego życia, który jest istotą tego filmu.

Zawsze gra pani Polki?

- Nie zawsze Polki, ale żebym mogła grać Niemkę i być dla Niemców wiarygodna, musiałabym całkowicie pozbyć się akcentu, co oczywiście jest dość trudne. Ale nie mam zamiaru wyjechać na stałe z Polski czy zrezygnować z pracy tutaj - nie ma więc potrzeby, żeby walczyć o to za wszelką cenę.

A zagraniczna kariera? Nie jest kusząca? A dlaczego miałaby być?

- Bo wielka kariera nie kojarzy się z Polską, jeśli już to raczej Hollywood. Czasy się zmieniły. A poza tym ja rzadko myślę kategoriami kariery. Bo cóż to jest kariera? Chciałam być aktorką od piątego roku życia i jestem. Tylko tata grając ostatnio w charytatywnej "Królewnie Śnieżce" zrobił mi w domu konkurencję.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji