Artykuły

Podatni na eventy

"Wesele" w reż. Aleksandra Bednarza w PWSFTViT w Łódzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Choć w przedstawieniu nie ostał się nawet złoty sznur ze złotego rogu, młodzi aktorzy z Filmówki przygotowali bardzo dobry dyplom z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego.

Pierwsza część dyplomu to "polska szopa": parada postaci narysowanych często grubą kreską, ale zaskakująco trafnie. I przeniesionych z 1900 r. we współczesność. Anna Wojnarowicz zobaczyła w Racheli (czytać z francuska) turystkę, która ukończyła korespondencyjnie lektorat polskiego z wyróżnieniem, choć akcentu nie pozbyła się nigdy i układa zdania tak zawiłe, że rozmawiać z nią jest w statnie tylko inny filolog, czyli Poeta. A na wesele trafia, bo jako entografkę-amatorkę bawi ją cepelia.

Marta Szumieł jako Maryna do frazy Wyspiańskiego dodała wdzięk niezależnej, pewnej siebie dziewczyny, która błyskotliwymi ripostami koncertowo wodzi mężczyzn za noc. Kasia Eweliny Stepanczenko wygląda tak, jakby właśnie wygrała ostatnią edycję Big Brothera - to kobieta nowego typu, tzw. tipsiara, której horyzonty wyczerpują pazury i koafiury. Kapitalna kreacja. Leszek Żukowski porywczość Czepca zaznaczył - oprócz olbrzymiego wolumenu głosu - nogami, którymi wciąż przebiera i na których się chybocze, z trudem łapiąc nadwyrężoną alkoholem równowagę. Wszystkim przygląda się z fotela Nos (Marcin Łuczak), który - dzięki inteligentnie przyciętemu tekstowi - wygłasza także kwestie fantastycznych osób dramatu. On jeden trzeźwo ocenia, co się w chacie dzieje.

A dzieje się też kilka świetnych pomysłów reżyserskich Aleksandra Bednarza. "Albośmy to jacy, tacy" Jasiek z Kasprem wrzeszczą jak stadionowi kibole. A tentent konia (rzekomo Wernyhory) słychać dzięki temu, że biesiadnicy, w zbiorowym uniesieniu rzeczywiście wzniosłej sceny, zaczynają biec w miejscu, galopować, za przewodnikiem - Gospodarzem, granym przez Bartłomieja Nowosielskiego, którego radosny krzyk przebija się przez kurzawę galopady.

A złoty róg? Nie istnieje. Marcin Łuczak, gdy mówi za Wernyhorę o rogu, podaje powietrze, składa palce wskazujące i środkowe dłoni w geście cytowania. Podaje Gospodarzowi metaforę. A ten - przekazuje ją Jaśkowi, który z zażenowaniem, z jakim niektórzy dorośli reagują na dziecięcych wyobrażonych przyjaciół, przepasuje się nieistniejącym rogiem.

Weselnicy trzeźwieją dopiero wówczas, gdy Nos wtaszcza do pokoju schlanego Jaśka. Bełkoczący na podłodze chłopak otwiera gościom oczy. Czekali na słowo? Liczyli na czyn? Są tylko grupą nieświeżych, podatnych na autohipnozę głupków. Nie ma kołowatego tańca: zebrani wychodzą, uciekając przed wstydem w jakieś inne złudy dobrego o sobie mniemania.

Nie wszystko w tym "Weselu" jest równie klarowne. Scenografia Ryszarda Warcholińskiego to bronowicka chata rozśpiewana (muzyką Kapeli ze Wsi Warszawa), markowana stołem z zydlami i dechami w rogach ścian. Chyba bardziej na miejscu byłaby współczesna wiejska kuchnia: z okapem nad kuchenką gazową i obrusem nakrytym ceratą. Podobnie Pan Młody (Szymon Rząca) i Panna Młoda (Ewelina Gnysińska) powinni wymyśleć, dlaczego cały czas paradują w krakowskich strojach ludowych. Bo gmin stara się tu za wszelką cenę doszlusować do miastowych poliestrowymi krawatami i elegancją białych skarpet.

A jednak dyplomowe "Wesele" mówi o wiele więcej od inscenizacji Ryszarda Peryta z Teatru Nowego sprzed roku. Pokazuje, że choć zbiorowej wyobraźni nie organizują już Wernyhora, Stańczyk czy Zawisza, to my, Polacy wciąż jesteśmy podatni na, mówiąc językiem marketingu, eventy. Jedni mają smak na ślub po chłopsku. Inni chcą zaznaczać, że "są z miasta". Ale to jednodniowe autopromocje bez planu. A co jutro? "Jutro wielką tajemnicą".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji