Artykuły

Triumf Dejmka i Stopki

UROCZYSTA premiera w TEATRZE NARODOWYM: KAZI­MIERZ DEJMEK zainaugurował pierwszym swym przedstawieniem nową dyrekcję, z którą łączy się - nie bez podstaw - tyle do­brych nadziei na przyszłość. Ten teatr nie miał szczęścia po woj­nie (zresztą i przed wojną też) i nie zdołał - powiedzmy oględnie - osiągnąć poziomu artystyczne­go godnego tej bądź co bądź reprezentacyjnej sceny. Dejmek przychodzi młody, dynamiczny, naładowany energią twórczą i or­ganizacyjną, świadomy swych za­mierzeń, zaprawiony w bojach na różne fronty będących udziałem każdego ambitnego dyrektora, dojrzały ideowo i artystycznie. I jak tu nie snuć nadziei i nie witać go na nowym stanowisku z największą życzliwością.

Sala więc w sobotę była nabita, nie brakło nikogo z tzw. świata kultury i to zarówno urzędowego jak artystycznego. Brawa i owa­cje po przedstawieniu brzmiały bez końca, tak gorące jak to się rzadko zdarza w Warszawie. Nie­którzy twierdzili, że klaskano nie tylko za, ale i przeciw - za Dejmkiem i przedstawieniem, przeciw... niektórym innym teatrom. Wia­domo - złośliwców nigdy nie brak. Samo przedstawienie jed­nak w pełni zasłużyło na te go­rące brawa.

Dejmek powtórzył swą łódzką inscenizację "HISTORYI O CHWALEBNYM ZMARTWYCHSTANIU PAŃSKIM" MIKOŁAJA Z WILKOWIECKA. Nie widziałem tamtego przedstawienia i nie wiem, które lepsze. To zresztą nieważne. Dość, że to, które zobaczyliśmy w Teatrze Narodo­wym jest bardzo ładne, bardzo zabawne i bardzo udane. Jest ono nowoczesnym przedłużeniem naszej tradycji narodowej. Naj­pierw - tradycji twórczości dra­matycznej. Ta historia o zmar­twychwstaniu spisana przez kano­nika częstochowskiego to pierwo­ciny polskiego dramatu, to wido­wisko ludowe, które przez kilka wieków było wielkanocną atrak­cją po wsiach i miasteczkach. Oparte jak wszystkie pokrewne mu utwory w całej Europie na ewangelii, zawiera wiele współ­czesnych wstrętów obyczajowych; wiele uroków prymitywu w kom­pozycji, w języku, w wierszowa­niu. I nawet są tu sceny - jak zejście do piekieł - napisane z niewątpliwym talentem i nerwem dramatycznym.

JEST TO DALEJ nawiązanie do tradycji teatralnej - tradycji Leona Schillera. Dejmek stworzył wielkanocny odpowiednik schillerowskich "Pastorałek". Ten "Dia­log częstochowski" uzupełnił in­termediami komicznymi (niekiedy o akcentach społecznych) wzięty­mi z innych dawnych utworów, dodał trochę fragmentów z róż­nych staropolskich tekstów, wy­brał kilka ślicznych pieśni i uru­chomił to wszystko bardzo sprawnie w widowisko zachwyca­jące dla dzisiejszego widza. Za­stosował w tym trochę poetykę z "Zielonej Gęsi" Gałczyńskiego, kazał aktorom wypowiadać rów­nież tekst objaśnień reżyserskich czyli didaskaliów, co dało efekty przekomiczne. Ale - poza inter­mediami - nie dopuszczał do gro­teski czy karykatury. Z dużym taktem i smakiem dostosował się do ludowej prostoty i naiwnego prymitywu misterium, w którym Annasza i Kajfasza nazywa się biskupami, a trzy Maryje targują się u aptekarza, kupując olejki balsamiczne. Ludzi uczulonych na sentymenty religijne ta zabawa nie może razić, bo utwór Miko­łaja z Wilkowiecka jest widowis­kiem nie pasyjnym ale resurekcyjnym, a więc utrzymanym w radosnym nastroju zmartwychwsta­nia i tak jak jasełki legendę re­ligijną przemienia w legendę lu­dową.

Znaczną część zasług w tym sukcesie teatralnym dzieli z Dejmkiem ANDRZEJ STOPKA. Jego scenografia w dużej mierze orga­nizowała przedstawienie i nada­wała mu właściwy ton. Chata gó­ralska na tle górskiego krajobra­zu otwierała się jak tryptyk ołta­rza i równocześnie przez dwie kondygnacje była aluzją do śred­niowiecznej sceny wyobrażającej niebo i piekło. W kostiumach Stopka korzystał również z mo­tywów góralskich - jakieś odleg­łe wspomnienia janosików, śpią­cych rycerzy, malowideł na szkle, świątków, drewnianych Jezusików, świętych obrazów. Niektóre układały się w prześliczne kom­pozycje, jak np. trzy Maryje. In­ne - jak w scenie piekielnej - miały pyszną ludową fantazję i dowcip. A cukierkowy, różowy anioł z białymi skrzydłami, a roz­koszni brodaci ewangeliści, a baj­kowy kostium Piłata... O sceno­grafii tej i kostiumach należałoby napisać całą rozprawę.

W PRZEDSTAWIENIU występu­je wielu aktorów i niemal każdy w kilku niewielkich rolach. Ogólnie można powiedzieć, że w samym misterium czuli się oni znacznie lepiej niż w interme­diach. Zresztą intermedia - napi­sane i wystawiane kiedyś specjal­nie dla śmiechu i zabawy - były mniej zabawne niż reszta. Hu­mor się starzeje i rubaszne, try­wialne dowcipy staropolskie strze­lają nieraz zbyt mocno zostawia­jąc zapach nieprzyjemny. Pod tym wzglęlem pierwsze interme­dium o góralskim synku idącym na naukę - interesujące może jako próbka tego staropolskiego humoru - było zgoła niesmaczne (w dodatku przy odrażającej w tej scenie charakteryzacji Siemiona).

Z wykonawców trzeba bodaj kilku wymienić: żywiołowy WOJ­CIECH SIEMION jako chłop pań­szczyźniany w trzecim interme­dium i prościutki, poważny Je­zus; ADAM MULARCZYK idealny Prologus, jakiego trudno sobie wyobrazić lepszego, bardzo śmie­szni w swej powadze WŁADY­SŁAW KRASNOWIECKI (Piłat) i HENRYK SZLETYŃSKI (Annasz i Tomasz), KAZIMIERZ WICHNIARZ jako groźny Lucyper, JA­NUSZ STRACHOCKI - charakte­rystyczny stary góral. Podobały się też: EWA BONACKA jako Maryja Jacobi (mniej jako szewcowa), ładna Magdalena HANNY ZEMBRZUSKIEJ, GRAŻYNA STANISZEWSKA jako miły anioł. I wielu innych. Chór chłopięcy śpiewał bardzo ładnie pod kie­rownictwem R. MIAZGI.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji