Artykuły

Nie pytaj o Polskę

"Bitwa pod Grunwaldem" w reż. Marka Fiedora w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Dlaczego Marek Fiedor zabrał się za opowiadanie Borowskiego? Z tym pytaniem jechałem na "Bitwę pod Grunwaldem". I z tym pytaniem po spektaklu wracałem do domu.

Polski katolicyzm, kwestia żydowska - dla tych elementów fresku Borowskiego nietrudno znaleźć współczesne odniesienia. W nieoczekiwany sposób nowe, bujne życie zyskała dzisiaj "kwestia amerykańska" u Borowskiego funkcjonująca raczej na marginesie. Jako dyskusja o Polsce i polskości opowiadanie Borowskiego może pobudzić do refleksji nad niezmiennością repertuaru motywów i tematów, które budują nasz polityczny krajobraz. Polityczny właśnie, i tu pierwsza wątpliwość, bo u Fiedora - tak jak u Borowskiego, i tak jak w opartym na "Grunwaldzie" "Krajobrazie po bitwie" Wajdy - idzie bardziej o krajobraz duchowy. Tyle że tę wątpliwość trzeba odłożyć na potem. Fiedor, jeśli w ogóle uruchamia współczesny kontekst, robi to grubo i zdawkowo: jego przedstawienie to raczej historyczny obrazek niż żywy dialog.

Kwadrat sceny, odgrodzony od widzów siatką, wypełniają prycze, umywalki, krzesła i walający się pod ścianami gruz. Nuda, zgaga, zgrywa, bójki, buciory na stole. Fiedor nie dość, że - nie wiedzieć po co - odbija przez kalkę rysunek z życia obozu dipisów, to jeszcze zaniedbuje detale. W przedstawieniu w ogóle nie ma postaci, tymczasem właśnie portrety mają u Borowskiego największy potencjał. Niejednoznaczna, nieważka postawa głównego bohatera jest w opowiadaniu przedmiotem drobiazgowej refleksji, sprawiając, że to, co ogólne, zyskuje ciężar konkretu. Tadeusz Krzysztofa Skoniecznego, tak jak inni bohaterowie spektaklu, to seria mało przekonujących deklaracji - przez cały spektakl pozostajemy na poziomie haseł, ogólników i bon motów.

W efekcie przedstawienie trąci akademią - akademią a rebours, co prawda. Albo - to chyba trafniejsze - z pieprzykiem. W scenie przygotowania do teatralnego wieczorku patriotycznego gnębiony problemami żołądkowymi Cygan siada na kiblu i stamtąd kontynuuje: "Polska, Polska". Winnej scenie, zastanawiając się nad sposobem, w jaki kolor polskiej krwi na dekoracjach uczynić soczystszym, bohaterowie rozważają użycie ketchupu. Wkrótce odrzucają pomysł, bo "ketchup po zaschnięciu będzie wyglądał jak sraczka". Auć!... Swoją drogą interesujące, że strategia, która u Borowskiego miała przewrotną siłę obrazoburczej prowokacji, dzisiaj wybrzmiewa płaską ironią. To mógłby być pretekst do nawiązania dyskusji z opowiadaniem, tymczasem Fiedor, dorzucając tu i ówdzie swoje trzygrosze - takie odniosłem wrażenie - bez sensu ściga się z Borowskim na odwagę.

Gorzej, że jest to odwaga pozorna: w rzeczywistości reżyser zwykle posługuje się retoryką skazaną na natychmiastową, szeroką popularność. Szeroką: od kół parafialnych i uniwersyteckich po Jarocin 2008 (na scenie rebeliancka formacja Hey, niegdyś rodzima odpowiedź na grunge). Do broczących krwią ran wyrysowanej na dekoracji Polski na krzyżu jeden z bohaterów przypina plakietki z flagą amerykańską. Gdyby jeszcze na tym poprzestać. Tymczasem gest staje się w spektaklu przedmiotem długiej dyskusji, po której - gdy już na pewno żaden z widzów nie przeoczył konceptu - plakietki zostają ściągnięte. Przypisy, podane na talerzu obiegowe hasła - trudno powiedzieć, aby otwierały opowiadanie Borowskiego.

Rzecz także w tym, że realistyczny obrazek jest dla Fiedora tylko pretekstem: w spektaklu na skróty i od razu próbuje się powiedzieć "coś więcej". Z biegiem czasu ta tendencja staje się coraz wyraźniejsza. Bohaterowie pod batutą księdza nucą "Bogurodzicę", za chwilę przy zgaszonym świede demolują i rabują barak, po czym znów widzimy ich modlących się na mszy. Teraz biegną na "rytualne" palenie kukieł esesmanów, wykrzykując, że woleliby palić żywych

"Wieczorek patriotyczny" w obozie dla dipisów: Monika Obara jako Nina i Dominik Bąk jako Cygan.

Niemców - stąd gdy na koniec na scenę zostaje wywleczony sczerniały kadłub, rzecz ma natychmiast rangę symbolu. Co sprawia, że te obrazy nie są nośne, lecz irytujące? Patos, nachalny język teatralny - na pewno. Ale nie tylko. W rzeczy samej Fiedor robi krok wstecz w stosunku do Borowskiego, u którego talerz gulaszu miał najpierw i przede wszystkim wartość kaloryczną. U Fiedora jeść zupę znaczy pytać o Polskę. Albo o Boga. A z taką koncepcją człowieka i koncepcją teatru trudno mi się zgodzić.

Być może stąd właśnie wynika zgłoszona na początku wątpliwość. Tadeusz i Nina rozbierają się. Będą się kochać. Tymczasem wyciemnienie: na tle projekcji ukazującej nagich Żydów z obozów zagłady stoi naga Nina i wykrzykuje na wpół zrozumiałe słowa, będące opisem jej własnej śmierci. Życie, miłość i śmierć w jednym. Pomijam, czy teatralnie przekonujące. Ale do jakiego, do czyjego doświadczenia odwołuje się Fiedor? Wcześniej wojenno-obozowe rozgoryczenie Tadeusza Redaktor ironicznie podsumowuje jako intelektualną gadaninę. Fiedor własnoręcznie wplótł w opowiadanie Borowskiego tę kwestię, ale jakby tego nie zauważył. Założył, że "Grunwald" można potraktować jako uniwersalną alegorię. Ze spektaklu - przy dobrej woli widza - wyłania się obraz polskości jako splotu różnych impulsów, które składają się na doświadczenie tragiczne. A może bliżej prawdy jest Redaktor, może to, co kiedyś było dramatem, dziś jest publicystyką?

I tak powinno być pokazane?

To oczywiście temat do dyskusji. Tyle że - no właśnie - spektakl jej nie podejmuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji