Artykuły

Nie za bardzo bujać w obłokach

- Teatr to jest forma rozmowy, spotkania z widzem. W filmie aktorstwo jest trochę czymś takim, jakby uprawiać seks przez telefon. Odpowiednikiem telefonu jest kamera i trzeba przez nią dobrze oszukać. Aktorzy, który nie grają w teatrze, lecz wyłącznie w filmie, są czegoś pozbawieni. Tylko teatr daje spełnienie aktorowi, bo seans z widownią wiele znaczy - mówi warszawski aktor ZDZISŁAW WARDEJN.

Ze ZDZISŁAWEM WARDEJNEM, aktorem teatralnym i filmowym, rozmawia Krzysztof Lubczyński.

W latach 70. i 80. był Pan jednym z najczęściej obsadzanych aktorów w filmach i w telewizji, a ostatnio widzowie oglądają Pana bardzo rzadko. Dlaczego?

- Filmów teraz kręci się mniej. W Teatrze Telewizji zagrałem natomiast w spektaklu o sprawie szpiegowskiej szablisty Jerzego Pawłowskiego. Niestety, większość czasu antenowego przeznaczanego kiedyś na Teatr Telewizji zajmują dziś telenowele i sitcomy. Gram teraz w filmie, w "Skazie" Michała Rosy. Główną bohaterkę gra Jadzia Jankowska-Cieślak, a ja kolegę jej męża, który był kiedyś prawdopodobnie jego prowadzącym w SB, czyli temat na czasie. Trochę podobne jest to do historii Pawła Jasienicy i jego żony.

Co Pana zaprowadziło do zawodu aktorskiego?

- Nie była to jedna przyczyna. Wychowywałem się bez ojca, tylko przy matce. W takiej sytuacji toczyły się gry między matką a synem. Matka, żeby skłonić syna do wykonania jakichś czynności domowych, musiała coś udawać i ja musiałem udawać, żeby się przed tym obronić, np. udawać chorego czy zmęczonego. Ale jeszcze ważniejsza była przyczyna związana z moim pierwszym zawodem. Chodziłem do Technikum Energetycznego w Poznaniu, codziennie wstawałem o szóstej rano i myślałem sobie, jak tu znaleźć jakieś lżejsze zajęcie. Po trzecie, w naszej szkole było kółko teatralne. Ja teatrem się wtedy nie interesowałem, ale kiedy nauczyciel ogłosił do niego nabór, pomyślałem, że się zgłoszę. No i zacząłem w nim występować zyskując w szkole sporą popularność. Pod koniec technikum grałem już w półzawodowym teatrze. Matce bardzo się to nie podobało. Zawód aktorski nie miał wtedy późniejszego prestiżu i uważała, że będzie wstyd w rodzinie, jak zostanę aktorem. Ponieważ jednak zależało jej, żebym skończył wyższe studia, więc dostałem się do szkoły aktorskiej, choć wcześniej chciałem ograniczyć się tylko do zdania egzaminu eksternistycznego.

Podobną drogę jak Pan, od zawodu technicznego do aktorstwa, przeszło kilku Pana kolegów z branży, np. Wojciech Pokora, czy Jerzy Turek i bardzo chwalili sobie te doświadczenia jako dobrą szkołę życia. Czy nie jest tak, że doświadczenia pozahumanistyczne dają dobry - jak się dziś mawia - background dla aktora, nieraz lepszy niż uduchowienie i erudycja literacka?

- Coś w tym jest, bo dobrze jest przed zawodem aktorskim poznać trochę innego życia, żeby nie za bardzo bujać w obłokach. Konkretność zawodów technicznych daje też wrażliwość na szczegół, detal. To się może bardzo przydać.

W czerwcu 1956 roku był Pan, jako 16-letni chłopak, nie tylko obserwatorem wydarzeń w Poznaniu, ale przydarzyła się Panu niesamowita historia - został Pan uznany za zabitego w zamieszkach ulicznych...

- I zostało to opowiedziane w dokumentalnym filmie Michała Dudziewicza "Paradoks o konduktorze", jako że człowiek, który został pochowany jako ja, był konduktorem. W tym filmie ja osobiście opowiadam o tym, co mi się wtedy przydarzyło.

Zauważyłem, że w Pana teatrografii jest sporo ról w sztukach Witkacego, Szekspira, czy Czechowa. To dramaturdzy bardzo gęści, a zarazem tworzący często mroczne, tajemnicze postacie. Zawsze odnosiłem wrażenie, że jest Pan wprost stworzony do takich ról...

- Chyba tak. Witkacy to autor bardzo konkretny i trzeba go grać konkretnie. Jeżeli się rozumie, co wyrażają jego postacie, to jest to autor świetny do grania, a nawet bardzo prosty. Niedobrze jest wtedy, kiedy się coś "nagrywa" i udaje, a widzowie nie rozumieją sensu. Co do Szekspira to zagrałem kiedyś w Krakowie "Hamleta", ale najbardziej cenię sobie Ryszarda m, którego grałem w Zamościu z Teatrem Ochoty na rynku przed ratuszem podczas letnich spotkań teatralnych. Wtedy pojąłem, że Szekspir " nie tylko był psychologiem, ale i autorem, który potrafił opanować dużą salę ludzi pijących piwo. Pamiętam, jak w pewnym momencie widownia zaczęło patrzeć na mnie, Ryszarda III, z sympatią, z nadzieją, żeby temu kulasowi się udało.

Rolę mrocznej figury księdza Negri zagrał Pan w pamiętnej inscenizacji "Beatrix Cenci" Juliusza Słowackiego w Teatrze Telewizji w reż. Gustawa Holoubka. Jest i w Panu coś mrocznego?

- Nie, ale lubię w postaciach jednoznacznie negatywnych, w czarnych charakterach dopatrzeć się jakichś dobrych cech, lub przynajmniej usprawiedliwiających okoliczności. Niestety, reżyserzy na ogół nie zgadzają się doszukiwać negatywnych cech w bohaterach pozytywnych.

W 1974 roku zagrał Pan w Teatrze Narodowym u Adama Hanuszkiewicza Dziennikarza w "Weselu" Wyspiańskiego i to był podobno najbardziej cyniczny Dziennikarz w dziejach grania tej postaci...

- Tak, chciałem go zagrać jako człowieka, który uważa świat nie tylko za podły, ale za niepodlegający poprawie.

Czy teatr jest dla Pana ważniejszy niż film, czy telewizja?

- Oczywiście. Teatr to jest forma rozmowy, spotkania z widzem. W filmie aktorstwo jest trochę czymś takim, jakby uprawiać seks przez telefon. Odpowiednikiem telefonu jest kamera i trzeba przez nią dobrze oszukać. Aktorzy, który nie grają w teatrze, lecz wyłącznie w filmie, są czegoś pozbawieni. Tylko teatr daje spełnienie aktorowi, bo seans z widownią wiele znaczy. Chociaż bardzo dobrze wspominam pracę z Sylwestrem Chęcińskim w filmie "Bo oszalałem dla niej", w "Arii dla atlety" Filipa Bajona, a także role złego Pappacody w serialu "Królowa Bona" Janusza Majewskiego oraz w "Pismaku" Wojciecha J. Hasa, w której zawarłem pomieszanie dobra ze złem.

Z jakimi reżyserami pracowało się Panu najlepiej?

- Z Hanuszkiewiczem, Konradem Swinarskirn, Markiem Okopińskim, Tadeuszem Mincem.

Występował Pan na wielu scenach, od Zielonej Góry przez Bydgoszcz, Kraków aż po Warszawę, a w niej był Pan w kilku zespołach. Czym wyróżnia się Teatr Ochoty, w którym teraz rozmawiamy i w którym Pan występuje?

- To jest bardzo dobry teatr. Nie za bardzo awangardowy, a przez to trochę przypomina choćby warszawski Teatr Współczesny Macieja Englerta. Są tu wystawiane sztuki z problemami, na temat których mogę porozmawiać z widzami. Ten teatr porusza problemy przeciętnego człowieka, a poza tym czują się tu bezpiecznie nie obawiając się, że ktoś ich tu czymś zaskoczy i będzie wymagał wielkiego wysiłku, że nie okażą się za głupi na jakąś sztukę. Poza tym jednak udzielam się w repertuarze bardziej awangardowym, czyli w Laboratorium u Tadeusza Słobodzianka.

Gra Pan teraz w Teatrze Ochoty w "Wariacjach enigmatycznych" Schmitta. Co by Pan powiedział o tym spektaklu, żeby zachęcić widzów do przyjścia?

- To jest tragikomedia, czy komedia liryczna o dwóch mężczyznach, którzy kochali się w jednej kobiecie, oparta na koncepcie odsłaniania prawdy krok po kroku.

Dziękuję za rozmowę.

ZDZISŁAW WARDEJN (ur. 21 kwietnia 1940 r. w Warszawie) - aktor teatralny i filmowy. Uczestnik poznańskiego czerwca 1956, omyłkowo umieszczony na liście śmiertelnych ofiar rozruchów, mąż aktorki Małgorzaty Pritulak. Aktor wielu teatrów, w tym m.in. Narodowego, obecnie Ochoty, Laboratorium i Komedii. Wśród jego ról filmowych można wymienić m.in. Giraldusa w "Tylko Beatrycze" Stefana Szlachtycza, Maruszewicza w serialu "Lalka" R. Bera, Popowa w "Arii dla atlety", Inspektora w "Dreszczach" w. Marczewskiego, Prezesa w "Piłkarskim pokerze" J. Zaorskiego, Docenta w "Koglu-Moglu" R. Załuskiego, Kozdronia w "W starym dworku" A. Kotkowskiego, Stoigniewa w "Starej Baśni" J. Hoffmana, Myjasa w serialu "Kryminalni". Wśród ról teatralnych warto wymienić tytułowego Pfatonowa w sztuce A. Czechowa, szekspirowskiego Ryszarda III i Hamleta, tytułowego Lorenzac-cia w dramacie A. de Musseta. Dziennikarza w "Weselu" St Wyspiańskiego. Wśród ról w Teatrze Telewizji: markiz Posa w "Don Carlosie" F. Schillera, Napoleon Bonaparte w "Sułkowskim" S. Żeromskiego, ksiądz Negri w "Beatrix Cenci" J. Słowackiego, Alfred w "Mężu i żonie" A. Fredry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji