Artykuły

Dziady '68

- Byli na przedstawieniu również przedstawiciele drugiej strony barykady, młodzi wysportowani ludzie, podobno księża, którzy nagle również na przerwach ni z tego, ni z owego podbiegali do ściany, robili "piramidę" i w niedosiężnym miejscu przyklejali wcześniej przygotowane hasła, na przykład: "Niepodległość bez cenzury", "Wolność" - Damian Damięcki wspomina w Gazeta Cafe zdjęte przez cenzurę w styczniu 1968 "Dziady" Dejmka.

30 stycznia 1968 roku w Teatrze Narodowym odbyło się ostatnie przedstawienie zdjętych przez cenzurę głośnych "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka. Po spektaklu grupa studentów manifestowała pod pomnikiem Adama Mickiewicza. W 40. rocznicę Teatr Narodowy przygotowuje uroczyste widowisko dokumentalne połączone z wideoinstalacją Krzysztofa Wodziczko. Na łamach "Gazety" nastroje tamtych dni wspominają uczestnicy tamtych wydarzeń. Dziś grający w "Dziadach" - Damian Damięcki.

Nie chciałbym, aby moje wspomnienia były nazbyt niepoważne jak na tak godną rocznicę. Grając w "Dziadach" kilka epizodów, miałem okazję przyjrzeć się pracy wielkiego i kochanego dyrektora Kazimierza Dejmka, pracy wielkich aktorów i paru zabawnym incydentom, od pierwszej próby, poprzez premierę 25 listopada 1967 roku aż do ostatniego spektaklu, który odbył się, niestety, już 30 stycznia 1968 roku.

Byłem wówczas bardzo młodym aktorem, zaledwie trzy lata po szkole, zafascynowanym osobowością Dejmka i Holoubka. Mój udział w tym przedstawieniu to świadomość ogromnego wyróżnienia i entuzjazm młodego serca.

Jestem przekonany, że Dejmek i niektórzy koledzy z górnej półki obsadowej wiedzieli, że ich praca w tym miejscu i w tym czasie miała ogromne polityczne i społeczne znaczenie. W czasie prób niejednokrotnie przynosiliśmy "z ulicy" wieści o różnych nastrojach i reakcjach środowisk studenckich i inteligenckich. Kojarzyliśmy to z częstymi już wówczas paryskimi niepokojami studenckimi. Na te wieści, komentowane na próbach, Dejmek reagował wręcz demonstracyjnym lekceważeniem. Zwykł był kwitować te "rewelacje" swoim obiegowym: "A masz ojciec węgiel na zimę?" (w znaczeniu: "Nie masz większych zmartwień"?). Ale myśmy wiedzieli przecież doskonale, że dyrektor Dejmek jest również znakomitym aktorem.

Rychło dowiedzieliśmy się z ust I sekretarza Władysława Gomułki, że Dejmek ze sztuki antycarskiej zrobił przedstawienie przeciwko Związkowi Radzieckiemu i nadużył reżyserskiego ołówka, kompilując tekst wieszcza!.

Moim zdaniem sukces "Dziadów", jakikolwiek on by był, to zasługa Dejmka, aktorów, no i przede wszystkim Adama Mickiewicza.

Na partyjnych zebraniach różnych "załóg" lektorzy opowiadali, jakoby na premierze Gustaw Holoubek podchodził podczas recytacji wiersza "Do przyjaciół Moskali" do pierwszego rzędu widowni i przy słowach "gotów kąsać rękę co ją targa" ambasadorowi ZSRR dzwonił kajdanami przed nosem. To oczywiście zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Coś jednak na rzeczy było!

Dejmek miał kłopoty z zakończeniem przedstawienia. Na jednej z ostatnich prób generalnych na finał Holoubek wygłosił właśnie ten tekst. Kiedy zakończył, Dejmek zastanowił się i ryknął: "Panie, czy pan zwariował? Chce mnie pan, k... na Sybir posłać?".

A więc jeden premierowy incydent nie miał miejsca. Miały natomiast inne zabawne zdarzenia.

Jeden z naszych kolegów, dźwiękowiec filmowy i telewizyjny, bywalec SPATIFU i później podejrzewany przez nas o tak zwaną współpracę, otóż w tym ostatnim, jak się okazało, dniu - siedzieliśmy niejako na minie. Do teatru wieczorem nie prześlizgnęłaby się nawet najszczuplejsza mysz. Byliśmy przy wyjściu sprawdzani, na każdym piętrze na schodach, nie tylko, stał nieznany nam zupełnie pracownik. O wejściu kogoś z zewnątrz nie było mowy. Przed moim pierwszym "wejściem" na scenę za kulisami zwróciły moją uwagę kolorowe światełka, tuż za horyzontem w przejściu pod ścianą. Zaciekawiony podchodzę bliżej i widzę dźwiękową konsoletę, a za nią naszego dobrego kolegę K. Mówię do niego: "O rany, jak tyś tu wlazł z tym całym kramem?". A on: "Cicho. Wiesz, ja mam takie prywatne archiwum i zbieram sobie ciekawe nagrania".

Ubecja miała "swoich" na widowni, którzy podchodzili do większych grupek publiczności i "zbierali", nagrywali, co ciekawsze rozmówki. A Pan K. je nagrywał.

Byli na przedstawieniu również przedstawiciele drugiej strony barykady, młodzi wysportowani ludzie, podobno księża, którzy nagle również na przerwach ni z tego, ni z owego podbiegali do ściany, robili "piramidę" i w niedosiężnym miejscu przyklejali wcześniej przygotowane hasła, na przykład: "Niepodległość bez cenzury", "Wolność". Widownia także, acz nieśmiało (bo ostrzegano się nawzajem przed niepotrzebnymi prowokacjami ze względu na granie sztuki dalej) żywo reagowała. Nie mieliśmy też specjalnie ochoty na manifestację studencką, żeby swoją obecnością "nie kusić niedźwiedzia". No, ale niestety, były to nasze ostatnie "Dziady".

I tu znów anegdota. Otóż wystarczyło, że nasz kochany kolega Zdzisław Mrożewski, wychodząc po spektaklu z teatru, przystanął przy krawężniku, a każdy przejeżdżający samochód zatrzymywał się, a kierowca z uśmiechem, wielką satysfakcją, że to jego właśnie spotkało, zapraszał artystę do wozu. Kursy do domu były oczywiście darmowe. Tymczasem tego wieczoru, jak opowiadał następnego dnia nasz znakomity kolega, ani jeden ze śmigających wokół teatru samochodów nie zatrzymał się nawet na kokieteryjne machanie rączką.

Oburzony Zdzisio stwierdził, że to skandal, upadek obyczajów. Na co myśmy powiedzieli: "Ty się ciesz, że żaden z nich się wczoraj nie zatrzymał!".

W czasie corocznej kwesty na Powązkach w okresie stanu wojennego przed grobem Jasienicy w Alei Zasłużonych przystanął godny, wysoki, siwy starszy pan z dorosłym synem (podobieństwo uderzające) i powiedział z ogromną powagą, wskazując na grób pisarza: "To ten, który z Gomułką walczył o Chłopów Dejmka".

I to by było tyle tego plotkowania.

Byłem ostatnio w Łodzi na wzruszającej uroczystości nadania imienia Kazimierza Dejmka Teatrowi Nowemu. Nie kwestionuję oczywiście, że duchową i artystyczną "ojczyzną" dyrektora Kazimierza Dejmka jest Łódź. Macie go, kochani koledzy, na własność. Ale w Warszawie pracowaliśmy dla niego z największą artystyczną satysfakcją i miłością. Entuzjazm i uwielbienie dla tego artysty były wszędzie jednakowe. Oczywiście pod warunkiem, że się z nim osobiście i RZETELNIE pracowało. Dejmek nigdy nie był do Warszawy "zesłany", a ośmielam się twierdzić, że "Dziady" nigdzie tak "pięknie" by nie "padły" jak właśnie w Warszawie i właśnie w Narodowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji