Artykuły

Poczet aktorów krakowskich: Krzysztof Globisz

- Są role, pod którymi podpisuję się jako człowiek i jako twórca. A są też takie, które po prostu dobrze czy świetnie zagrałem. Jeśli ktoś pyta mnie o modele człowieka, pod którymi w pełni podpisuję się, to mówię: Kaspar, Pijak, Giordano, adwokat, Zaratustra - to są postaci, z którymi się utożsamiam. W nich się mieszczę. W tych poszukiwaniach pomagali mi moi mistrzowie - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ.

Cechuje mnie kozi upór, bo jestem zodiakalnym Koziorożcem. Nie odpuszczam. Mam mnóstwo wad. Największa bierze się z mojego specyficznego poczucia humoru. To jest pewna taka upierdliwość, która niekoniecznie wszystkich bawi. Poza tym działam impulsywnie, zbyt szybko podejmuję decyzje, z których trudno mi się później wycofać. Ale mam też mnóstwo zalet. Nie potrafię nikomu odmówić. Nikogo w życiu nie skrzywdziłem. Bardzo szybko się wzruszam. W kinie płaczę z byle powodu. To rodzaj mistyfikacji polegającej na utożsamianiu się z bohaterem. Patrzę na świat poprzez łzy, które ten świat wylewa - twierdzi

Krzysztof Globisz, od 27 lat aktor Starego Teatru w Krakowie. "Talent, wdzięk i poczucie humoru to jego znaki szczególne" - mówią koledzy aktorzy. Ma na swym koncie ponad dwieście ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych. Od czasu debiutu w "Ameryce" wg Kafki wyreżyserowanej przez Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu, przyszło mu zmagać się z różnorodnymi postaciami: aniołów i diabłów. Potrafi zagrać po mistrzowsku najczarniejszy charakter, potrafi też uderzać w najczulsze i najcieplejsze tony interpretując poezję. Uwielbiany przez studentów krakowskiej PWST, dla których jest wręcz idolem wśród belfrów. Dla niego zaś jednym z idoli jest... Królik Bugs.

Uwielbia być nagradzany, a najwyżej ceni sobie nagrodę KLAP za kłapanie szczęką, a konkretnie za dubbing w filmie "Gdzie jest Nemo" przyznaną przez kapitułę z Disneylandu.

Krzysztofa Globisza poznałam kilkanaście lat temu podczas jednego z festiwali, na którym gościł spektakl Anny Polony "Przed sklepem jubilera". Artystów podejmował w ratuszu prezydent miasta. Opowiadał o sukcesach, chwalił się, czym mógł. W momencie, gdy zaczął opowieść o fabryce produkującej soczki Bobo Fruit wszedł nieco spóźniony i... zmęczony Krzysztof Globisz. - "Skoro z takim sukcesem produkuje się tutaj te soczki, to czy pan prezydent byłby uprzejmy spowodować, żeby mój mały syn spróbował smaku tych nieosiągalnych na rynku rarytasów"? - zapytał grzecznie i usiadł potulnie. Zapadła cisza przerwana deklaracją władzy o dostarczeniu towaru. - To był koniec lat 80., puste sklepy i z pełną premedytacją poprosiłem o te soczki, które zresztą otrzymałem. Ale a propos podobnie bezczelnej sytuacji. Otóż przebywając ze "Zbrodnią i karą" na ziemi argentyńskiej zostaliśmy zaproszeni na pokład towarowo-pasażerskiego statku. Chyba obchodziliśmy tam imieniny dwóch Jurków, którzy grali w tym spektaklu. Było bardzo miło. Do czasu, kiedy jeden z kolegów zapytał: "A co wy tutaj wozicie? Pewnie karabiny?". W tym momencie atmosfera mocno zgęstniała, a my chcieliśmy wyrywać, stamtąd gdzie pieprz rośnie.

Krzysztof Globisz aktorem nie został z przypadku. Wszystko z góry było ułożone i zaplanowane przez jego mamę, która mocno ubolewała nad faktem, że syn nie ma żadnej przyjemności w czytaniu jakichkolwiek książek. Zapisała go do teatru amatorskiego "Poeton" w rodzinnych Katowicach, oddała w ręce pana Niedźwieckiego... - I tak to się wszystko zaczęło. Mama powiedziała dość mojemu nie-czytaniu.

Kiedy Krzysztof Globisz przyjechał z Katowic do Krakowa, dostał się do szkoły teatralnej, zamieszkał w akademiku, to wtedy zaczął namiętnie... czytać książki filozoficzne. - Wieczorem mył zęby, dzwonił do mamy, do narzeczonej, po nocach czytał, a rano biegi do szkoły. Nawet, jeśli nie było zajęć, to sam, gdzieś w sali ćwiczył wiersz, dykcję i Bóg wie, co jeszcze. Był nieprzyzwoicie pracowity, uporządkowany i rzadko z nami balangował. Może parę razy wypiliśmy razem wódkę - wspominają koledzy z akademika. - Z całym szacunkiem dla książek beletrystycznych, ale prawdę powiedziawszy nie czytam ich, bo szkoda mi na to czasu. Pewnie to nie w porządku, co mówię, ale wolę tworzyć własną historię w głowie, niż czytać kolejną przez kogoś wymyśloną. Filozofia to jest mój krąg zainteresowań. Wszystko, co dotyczy języka, interpretacji rzeczywistości, stawianie pytań, szukanie odpowiedzi - to są moje klocki filozoficzne. Wittgenstein jest mi bardzo bliski, bo będąc filozofem zajmował się przede wszystkim kwestiami języka i logiki. Natomiast nie interesuje mnie filozofia posługująca się sferą opowieści. Uogólnienia, czysta teoria - tak, opis świata poprzez anegdotę - nie. Filozofia bardzo pomaga w budowaniu roli, pod warunkiem ze tej wiedzy nie wpycha się w rolę na siłę. Rozpoczynając pracę nad postacią nie zaczynam od wiedzy o niej. Przeciwnie, jestem idiotą, który nic nie wie, niczego nie rozumie. Zero. Biała kartka. Na początku podchodzę do budowania roli intuicyjnie. Dopiero w trakcie pracy obkładam się, w miarę potrzeb, literaturą. A przede wszystkim uruchamiam wyobraźnię. Bo aktorstwo to przede wszystkim sztuka wyobraźni. Nie trzeba być mordercą czy gwałcicielem, żeby zagrać takiego zboczeńca. Trzeba sobie wyobrazić, co by było, gdybym był królem, aniołem, mordercą. Trzeba umieć grzebać w swojej wyobraźni. Biorę postać, którą mam grać, jestem w niej, a nie ona we mnie. Często wielkimi artystami są ludzie nie w pełni zrównoważeni, jak np. Mozart, a nie poukładani, jak Salieri. Dla mnie świat artysty jest światem nieogarniętym. Geniusze zwykle są na krawędzi psychicznego niezrównoważenia.

Pan jest psychicznie niezrównoważony?

Geniuszem nie jestem, ale też mam nadzieję, ze moja popularność nie wynika tylko z mojego udziału w kilku serialach czy filmach. Chciałbym, aby rozmowa z widzem, jaką proponuję poprzez takie spektakle jak choćby ostatnio "Oczyszczenie", gdzie gram pedofila, "Sędziowie" czy wcześniejszy "Makbet"; "Tartuffe" z moim zaślepionym i jednocześnie samotnym Organem była pożyteczna, pobudziła do refleksji. Może na chwilę, może na dwie, ale jednak. Kiedy dochodzę do dobrej premiery, tzn. spektaklu, który mnie rozwija, który pcha mnie do przodu - wtedy przeżywam chwile "na krawędzi".

W karierze teatralnej Krzysztofa Globisza jest wiele znakomitych ról: Segismundo w "Życiu snem", Razumichin w "Zbrodni i karze", Mefistofeles we "Wzorcu dowodów metafizycznych", tytułowy Don Juan, Don Carlos, Fantazy, Al-cest w "Mizantropie" i niedawno Zaratustra. Nie sposób odnotować nawet te najważniejsze postaci. Grał u wybitnych reżyserów: Wajdy, Grzegorzewskiego, Kutza, Lupy. Od lat współpracuje z Teatrem STU, w którym aktualnie gra w "Hamlecie" i w "Biesach". Jak sam twierdzi, rolą graniczną był dla niego Pijak w słynnym "Ślubie" Gombrowicza wyreżyserowanym przez Jerzego Jarockiego. - Wszystko, co wiąże się z panem Jerzym, jest dla mnie graniczne: Segismundo, Pijak, Semenko. Ilekroć z nim się spotykałem, tylekroć wychodziłem bardziej przećwiczony, więcej rozumiejący i bardziej ukształtowany. Mój mózg i emocje były po tych spotkaniach rozbudzone. Moją tożsamość zawodową określiły dwie role: Pijaka u Jarockiego i tytułowa postać w "Kasparze" Handkego, spektaklu wyreżyserowanym przez Andreasa Wirtha. Z radością zagrałbym te role raz jeszcze teraz, po dwudziestu łatach. Wtedy mógłbym powiedzieć, jak aktorstwo we mnie ewoluowało. Jarocki nie jest w pracy łatwy, ale jeśli zrozumie się ten jego klucz do otwierania aktora, klucz rzemiosła, to wtedy przechodzi się do tego, co w aktorstwie najcudowniejsze - do improwizacji. Proszę nie mylić z przypadkowością. Przy Jarockim muszę się "wyzerować", czyli oddalić od swoich nawyków, lenistw, a poddać nowej drodze, wręcz tresurze. To lubię.

Dla Krzysztofa Globisza najważniejsze w tym zawodzie są spotkania z ludźmi, którzy kształtowali jego osobowość. Do nich zalicza też Kazimierza Kutza i Krzysztofa Nazara. - Oni mieli na mnie istotny wpływ. Oni też otworzyli przede mną Teatr Telewizji. Pracowałem z wieloma znakomitymi reżyserami, ale najistotniejsi byli ci, którzy pchnęli mnie na kolejne ścieżki twórcze. Osobnym rozdziałem jest praca z Krystianem Lupą. Pracowałem z nim tylko dwa razy i szkoda, że tylko dwa. Jeśli teatr Jarockiego jest teatrem niewoli, rygoru, to teatr Krystiana jest teatrem wolności. Zaratustra w jego spektaklu to najważniejsza moja rola w ciągu ostatnich lat. W filmie też pracowałem ze znakomitościami: Wajdą, Kutzem, Bromskim, Marczewskim, ale tak naprawdę moim mistrzem był Kieślowski, u którego zagrałem adwokata Piotra w "Krótkim filmie o zabijaniu". Chcę być dobrze zrozumiany: bardzo cenię "Pana Tadeusza" i dobrą w nim mojąi rolę Majora Płuta. Ale w tej postaci nie powiedziałem o sobie nic nowego. Natomiast u Kieślowskiego podpisałem się pod słowami, które określiły mnie jako człowieka. Podobnie było wielokrotnie w moim teatrze. Z Kutzem i z Nazarem odbyłem pewną drogę teatralną, telewizyjną, a tym samym artystyczną, która też mnie w istotny sposób określiła. Są role, pod którymi podpisuję się jako człowiek, jako twórca, biorę odpowiedzialność za wypowiedziane słowa. A są też takie, które po prostu dobrze czy świetnie zagrałem. Jeśli ktoś pyta mnie o modele człowieka, pod którymi w pełni podpisuję się, to mówię: Kaspar, Pijak, Giordano, adwokat, Zaratustra - to są postaci, z którymi się utożsamiam. W nich się mieszczę. W tych poszukiwaniach pomagali mi moi mistrzowie. Jarocki uczył mnie rzemiosła, Nazar otworzył we mnie poczucie formy, nauczył mnie zaglądać w głąb człowieka również poprzez jego zachowania. Mizantropa uważam za jedną z moich najlepszych ról teatralnych i telewizyjnych. Juliusz Osterwa zgrał trzykrotnie Fantazego: będąc młodym, średniakiem i starym'. I to jest genialne: móc tę samą rolę przepuścić przez inny mózg i inne ciało. Chciałbym jeszcze dwukrotnie zagrać Mizantropa, Kaspara.... Oczywiście, czuję upływ czasu, wiem, czego już nie mógłbym zrobić, a co zrobiłbym inaczej. Ale gdyby trzeba było, to jako Puk w "Śnie nocy letniej" skakałbym i dziś po linach. Mimo że od tamtej roli minęło piętnaście lat. Nadal umiem szybko grać. Każdy człowiek inteligentny jest szybki, gwałtowny. O przepraszam... Ale przyznaję, jestem gwałtowny.

Koledzy ze Starego Teatru nie szczędzą ciepłych słów pod adresem aktora. Nawet Anna Polony, znana z ciętego języka, nie żałuje pochwał. - Krzyś ma świetne poczucie formy, lubi się nią bawić. Już w szkole miał skłonności charakterystyczne. Był moim studentem, bardzo pilnym i' zdolnym. Na dyplom robiłam z jego rocznikiem "Poskromienie złośnicy". Po studiach "wypiął się" na Kraków i uciekł do Wrocławia. Ale po roku wrócił - rekomendowałam go do roli Laertesa w "Hamlecie" Wajdy. Potem wielokrotnie spotykaliśmy się na scenie. Zwykle spieraliśmy się na tematy artystyczne, np. przy "Termopilach polskich", w których grałam Carycę Katarzynę, a on Patiomkina. Wedle mnie szarżował nieco, zbyt błazeńsko próbował tę postać. W efekcie zagrał ją świetnie, ale zdarzało mu się wyskoczyć z gorsetu ustalonej formy. I wtedy obrywał od... Carycy. Miałam ku temu okazję, bo policzkowanie Patiomkina było wpisane w moją rolę. No więc biłam mocniej, gdy nie grał wedle moich wyobrażeń. Z kolei kiedy obsadziłam go we " Wdowach", jako bożego prostaczka, a Jaśka Frycza jako wrażliwego "delikatesa", Krzyś miał pretensje: "To błąd obsadowy, to ja jestem wewnętrznie delikatny". A dziś ja mam, Krzysiu, pretensje do ciebie: to ja uczyłam cię trzy lata w szkole, zrobiłam z tobą dyplom, rekomendowałam cię do "Starego" i obsadzałam w moich spektaklach. Ale w twoim gabinecie prorektora wisi zdjęcie Ewy Lassek jako ulubionej aktorki. Nie moje. I to się nazywa niewdzięczność.

Aktora filmowego odkrył w Globiszu Andrzej Wajda obsadzając go u początku kariery aktora w serialu "Z biegiem lat, z biegiem dni". Potem był "Danton", praca z Kieślowskim. Podobnie jak w teatrze, znakomitych ról filmowych ma na swym koncie wiele: we "Wszystko co najważniejsze" Roberta Glińskiego przejmująco sportretował poetę Aleksandra Wata, w "Pułkowniku Kwiatkowskim" Kutza był diabolicznym Mieczysławem Moczarem, u Jacka Bromskiego w "To ja złodziej" kradł luksusowe samochody, a w "Przedwiośniu" Bajona rywalizował o miłość. Występuje w wielu serialach, m.in. w "Odwróconych", "Egzaminie z życia", "Magdzie M". Widzowie pokochali go szczególnie za dwa filmy Artura Więcka: "Anioł w Krakowie" i "Zakochany Anioł". Giordano Globisza za złe zachowanie w niebie zostaje zesłany na ziemię. I tu, wędrując po zakamarkach Krakowa, ma spełnić dobry uczynek. - Cały figiel, pracy nad "anielskim" filmem polegał na tym, że grając tego lekko podupadłego anioła, ale jednak bardzo sympatycznego, równocześnie kręciłem "Eukaliptusa", gdzie wchodziłem w skórę Billa zwyrodniałego mordercy. W filmach miałem szczególny fart do ról ciemnych typów.

Może i lepiej, bo skoro uważany jestem za sympatycznego faceta, to trudno żebym wciąż grał siebie. Ale mówiąc serio: diabły są ciekawsze od aniołów. Jednak za rolę Anioła dostałem Złotą Maskę dla najpopularniejszego aktora.

Krzysztof Globisz od wielu lat jest pedagogiem w krakowskiej PWST, gdzie był, także dziekanem, a obecnie sprawuje funkcję prorektora. Ilekroć pojawia się na szkolnych uroczystościach, wita go gromkie "łuuu" - wyraz sympatii studentów. - Wiem, że mnie lubią, bo myślą, że ich czegoś uczę. Owszem, uczę. Ale oni nawet nie wiedzą, ile ja z nich czerpię uprawiając wampiryzm pedagogiczny. Piję z nich krew, czyli wysysam młodość i siłę. Też ich lubię, co nie znaczy, że komukolwiek pobłażam. Mają ze mną trudny żywot, niektórzy nawet mają przekichane. Ale gram z nimi uczciwie, jeśli czegoś nie wiem, to mówię: "nie wiem", chodźmy do domu, bo szkoda czasu.

A w domu, czyli w mało ekscentrycznym mieszkaniu na Salwatorze, jak twierdzi aktor, króluje żona Agnieszka, dwaj synowie, kot, a do niedawna dwa psy. Niestety, spanielka Agatka odeszła do psiego raju. A ze zwierzakami właśnie pan Krzysztof lubił spacery po Zwierzyńcu. - Teraz tylko z jednym. Najchętniej chodzimy pod kopiec Kościuszki, rano, kiedy nie mam próby. Wciąż nie mamy odwagi kupić szczeniaka, żeby nasz Bobo miał towarzystwo i młodszego przyjaciela. Kiedyś, jak Agatka zaczęła się starzeć, kupiliśmy tego młodego wilczka - ileż on w nią tchnął młodości. Może teraz będzie tak samo?

Jest jeszcze jedno miejsce na ziemi, gdzie aktor czuje się wspaniale: Kopytówka, mała wieś, gdzie stoi mały domek państwa Globiszów. - Jak się dowiedziałem już po kupnie ziemi, w ówczesnym dworze, który spłonął w XVI wieku, pojawiła się Matka Boska, nazywana obecnie Kalwaryjską. Wspominał o tym nawet Jan Paweł II. Piękne miejsce, cudowni sąsiedzi. Spacery po trawie, podglądanie przyrody, obserwowanie upływu lat: własnego starzenia się i dorastania synów. A czego Panu życzyć na 51. urodziny, które obchodził Pan parę dni temu?

Zdrowia, dużo dobrej pracy i tylu sił, bym długo jeszcze mógł wejść na wieżę mariacką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji