Artykuły

Śmierć Konrada na śmietniku

"Wyzwolenie" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Waldemar Zawodziński postanowił rozprawić się z romantyzmem i piętnem, jakie odcisnął na pokoleniach Polaków, przy użyciu "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. Współczesny Konrad umiera na śmietniku, jak zdarzyło się to sześćdziesiąt lat temu Maćkowi Chełmi-ckiemu w filmowym "Popiele i diamencie" Andrzeja Wajdy. Czy to świadome nawiązanie? Nie umiem dać jednoznacznej odpowiedzi.

Zresztą w "Wyzwoleniu" Zawodzińskiego trudno o jednoznaczności. Reżyser mnoży interpretacyjne tropy, czyni nieoczekiwane zwroty, gubi pościg, zawiesza tempo w martwym punkcie, by gwałtownie przyspieszyć. To bardzo skomplikowany spektakl, kto wie, czy nie bardziej niż tekst oryginału, dziś z wielkim trudem przebijający się przez sceniczną rampę.

Tekst wysoki, pełen górnolotnych i tak mądrych zwrotów, że aż napuchniętych od ciężaru odpowiedzialności. Momentami nie sposób odbierać go wprost, w obawie przed obnażeniem naiwności. Pewnie dlatego, że słowa wypowiada człowiek młody, przepełniony szlachetnymi ideałami, pewnie dlatego, że pogrążony w atmosferze bezna-dziejnej niemocy, w której nie zrodzi się żaden czyn.

Zawodziński resekuje akt pierwszy i trzeci niemal w całości, czyniąc z tych części teatralną oprawę do całego aktu drugiego, czyli Masek. Na scenę powołuje dziesięciu Konradów-Masek - studentów Wydziału Aktorskiego łódzkiej szkoły filmowej - i każe im mierzyć się z archaicznie brzmiącym tekstem. Młodzi chłopcy tylko chwilami rozmawiają. Przeważnie mówią do siebie i przemawiają wielkimi słowy, nie zawsze zrozumiałymi. Grają przed widzami spektakl niekonsekwencji, niepewności, niewiary, przyciśnięci i pokonani siłą czaru romantycznej poezji i ideałów.

Konradowie próbują podjąć dyskusję o wyborze dróg wyzwolenia Polski, mają różne programy ideologiczne, koncepcje mistyczne, romantyczne. Nie mają pojęcia jednak co robić i jak, nie mają siły. Chyba dlatego, że brak im zrozumienia.

Zresztą osobiście nie dziwię się, mnie także zrozumienia brakuje. Nie potrafię pozbyć się świadomości, że tekst Wyspiańskiego powstawał wskutek silnego oddziaływania atmosfery zniewolenia, braku państwowości, pragnienia za wszelką cenę utrzymania narodu w jakiej takiej kondycji do upragnionego odzyskania niepodległości, w którą trzeba było wierzyć.

I pewnie dlatego tekst "Wyzwolenia" nie wydaje mi się dziś uniwersalny, w Polsce AD 2008 prawdziwy. Nie przemawia do mnie formą, pozostawia obojętnego na treść. Mam wrażenie, że wiem więcej, że on mnie już nie ubogaci dzisiaj, nie uwrażliwi.

Czy ubogaca i uwrażliwa dziesięciu Konradów? Wątpię, choć jestem przekonany, że dziesięciu studentów aktorstwa na pewno tak. Kłopot mam jednak z uwierzeniem w przedstawioną historię. Konradowska rozprawa z romantyczną "mistyką grobów" wpisana jest w kontekst teatru, któremu - na skutek skrótów tekstu - wierzyć się nie powinno. Bo tear to gra, to zmyślenie. Życie jest w domach. Jakich, przepraszam? Tych mieszczańskich z plazmowym telewizorem na ścianie i sushi na kolację? To tak reżyser średniego pokolenia postrzega współczesną młodzież? Tych Konradów?

Jeśli tak, to po co było to całe "Wyzwolenie", skoro wyzwolenia nie ma? Po co było mamić nas, skoro teatr to tylko udawanie, min i postaci strojenie? Po co było umierać? A w imię czego będzie trzeba umrzeć? Naprawdę nie ma już nic?

Zawodziński całkowicie odbiera nadzieję. Gdy w finale jeden Konrad spostrzega się sam "na wielkiej pustej scenie", maszyneria teatru wypruwa ze swoich flaków kontener na śmieci - statek umarłych, bo nie Tratwę Meduzy - jakąś dziwaczną łódź sterowaną przez upiornego Charona, wypełnioną obnażonymi ciałami Konradów. I oto ów Upiór-Charon (Roman Komassa) prowadzi walkę, jakąż jednak namiętnością przesyconą, z jedynym pozostałym przy życiu Konradem. I pokonuje go, naturalnie.

To jedynym wyzwoleniem jest śmierć? Taki dziś mamy świat? Taką Polskę?

Konrad i wszystkie ideały nie żyją, zatem game is over, wszyscy idziemy do domu, obejrzeć "Szkło kontaktowe", bo tam przecież znajdziemy coś z życia. A aktorzy jutro przyjdą do teatru coś zagrać. Może to będzie "Wyzwolenie"? Tylko po co je grać, skoro nie ma już wiary? Czy naprawdę jest już tak, że trzeba zamknąć teatr i wyjść? Nie wierzę w to. I wydaje mi się, że Zawodziński też nie. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego takie "Wyzwolenie".

Przedstawienie jest ciekawe plastycznie (świetnie wykorzystana przestrzeń, dopełniona intrygującą muzyka, opracowaną przez Rafała Kowalczyka), interesująco wpisują się w nie pozostali aktorzy: piękna i pięknie grająca Urszula Gryczewska-Staszczak (Muza), cyniczny Reżyser (Piotr Krukowski), refleksyjny Aleksander Bednarz (Stary Aktor), pociągająca w kostiumie i peruce, prawdziwa bez "sztafażu" Zofia Uzelac.

Smaku temu spektaklowi dodaje to, że studenci grają ze swoimi profesorami, że Uzelac, dziekan Wydziału Aktorskiego, jako Wróżka-Reżyser castingu wybiera tych, którzy "będą grać". Ale też wprowadza ich w grę, której sens poważa reżyser... Strasznie to wszystko dziwne. I dziwna postać trupa, w obecności którego Konrad rozmawia z Maskami. Trupa, który tak naprawdę nikogo nie obchodzi, a który ożyje w finale, by przeżyć triumf śmierci. Naprawdę?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji