Artykuły

Scena Faktu w Teatrze Telewizji

TVP organizuje specjalne przedpremierowe pokazy Sceny Faktu, odbywające się w warszawskich teatrach i w miastach, z którymi związana jest prezentowana historia, telewizyjne spektakle trafiają też na nośnikach do zainteresowanych szkół i ośrodków. Nowością są pokazy w Sejmie, organizowane ze względu na rangę kwestii poruszanych w przedstawieniach i ze względu na ich bohaterów - o realizacjach Sceny Faktu w sezonie 2006/2007 pisze Kalina Zalewska w Dialogu.

O realizacjach spektakli teatralnych opartych na historycznych dokumentach mówiło się w telewizji publicznej od kilkunastu lat, jednak do wiążącej decyzji doszło w 2006 roku. Dramat faktu to gatunek dla telewizji wymarzony; jej specyfika pozwala łączyć rozmaite materiały, zmieniać czas i charakter relacji, co w tradycyjnym teatrze jest dużo trudniejsze. Dlatego spektakle dokumentalne były obecne w telewizyjnym teatrze już od lat sześćdziesiątych, w latach 1976-1981 istniał też Teatr Faktu z widowiskami o polskiej historii ("Konstytucja 3 Maja" Grzegorza Królikiewicza), przez krótki moment w początkach lat osiemdziesiątych zajmujący się historią najnowszą ("Proces Rudolfa Hessa", 1980, "Cesarz" Kapuścińskiego, luty 1981, "Zdążyć przed Panem Bogiem" Krall, kwiecień 1981). Teraz widowiska te pojawiły się jako cykl, a zarazem jako metoda pod szyldem Sceny Faktu.

Jednym z pomysłów, które doprowadziły do jej powstania, miał być spektakl o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim, zamówiony w 2004 roku u Wojciecha Tomczyka przez dziś już nieżyjącego Pawła Konica, kierującego Teatrem Telewizji, i Wandę Zwinogrodzką, reprezentującą Program1. Z myślenia o Kuklińskim narodziła się jednak "Norymberga", dramat o niezrozumieniu peerelowskiej przeszłości, którego głównym bohaterem czy też bohaterem sprawczym jest wieloletni pułkownik służb specjalnych. "Norymberga", która miała telewizyjną premierę w sezonie 2006/2007, zajmując pierwsze miejsce w rankingu oglądalności poniedziałkowego pasma, nie jest teatrem faktu, ale tematycznie go przypomina i z tego powodu bywa z nim mylona. Jej bohater jest jednak postacią fikcyjną, chociaż charakterystyczną dla minionego ustroju.

Tematem, który od wielu lat niepokoił Ryszarda Bugajskiego, był unikalny życiorys Witolda Pileckiego. Reżyser słynnego "Przesłuchania" od dawna interesował się tą postacią i chciał nakręcić o niej pełnometrażowy film, wciąż jednak nie starczało nań pieniędzy i tak powstał pomysł zrealizowania spektaklu telewizyjnego. Notabene podczas ostatniego Festiwalu Filmów Amerykańskich w Houston, w kwietniu 2007, "Śmierć rotmistrza Pileckiego" [na zdjęciu] dostała specjalną nagrodę jury w kategorii "sprawy międzynarodowe/film dokumentalny". Amerykanie nie mają wprawdzie teatru telewizji, specjalizują się jednak w inscenizowanych dokumentach, w których grają zawodowi aktorzy, potrafili więc docenić ten spektakl. Zainteresowali się też postacią Pileckiego, może więc zdarzyć się tak, że to oni w przyszłosci znajdą środki na film o polskim bohaterze.

Trzecim tematem, który zdecydował o powstaniu Sceny Faktu, był pomysł Macieja Englerta, pragnącego od wielu lat zrealizować w Teatrze Telewizji adaptację książki Kazimierza Moczarskiego "Rozmowy z katem".

Jak z tego wynika, rotmistrz Pilecki, Kazimierz Moczarski i w pewnym stopniu pułkownik Kukliński są patronami Sceny Faktu, najwyraźniej domagającymi się świadectwa o sobie. Jej bohaterami są z reguły ludzie pokrzywdzeni w minionym ustroju, a potem zazwyczaj przemilczani i zapomniani, o których teraz dopiero możemy dowiedzieć się więcej albo dowiedzieć się w ogóle. W tym sensie Scena Faktu odkrywa na nowo peerelowską historię i dlatego niemal wszystkie spektakle tego gatunku powstają we współpracy z historykami IPNu, czyli z dostępem do źródeł w postaci nieznanych wcześniej czy nieznanych szerzej dokumentów. Przy każdym spektaklu współpracuje konsultant historyczny, nawet jeśli nie jest to nowa wiedza, jak w przypadku "Rozmów z katem", których opiekunem był Andrzej Kunert.

Inspiracją dla autorów są akta procesowe i sądowe, wizje lokalne, a także bezcenne rozmowy ze świadkami zdarzeń, znajomymi, wreszcie rodziną bohatera. Bywa, że to właśnie historyk jest źródłem tych kontaktów i osobą wprowadzającą autora, bywa, że autor szuka na własną rękę. Ostatecznie jednak w spektaklu mogą znaleźć się tylko te sceny z zakresu faktografii, a stanowią one zdecydowaną większość, dla których istnieje potwierdzenie w dokumentach. Gdy idzie o sceny fikcyjne, autorzy liczą się ze zdaniem rodziny i często z nich rezygnują, jeśli nie ma na nie wyraźnej zgody. To z kolei nie oznacza, że rodzina zawsze akceptuje przedstawioną w spektaklu wizję, ale tu znowu autor i reżyser mają prawo do swego zdania. Jak jednak z tego wynika, pracują oni w dużej dyscyplinie i spolegliwości wobec faktów i zebranych relacji.

W sezonie 2006/2007 odbyło się pięć premier Sceny Faktu. Pierwsze przedstawienie, "Śmierć rotmistrza Pileckiego", wyemitowano już w połowie maja 2006 roku, powtórzono je jednak dokładnie rok potem, wobec czego należy ono również do omawianego sezonu. "Inka 1946" miała premierę w styczniu, "Góra Góry" w lutym, "Słowo honoru" w marcu, a "Rozmowy z katem" w kwietniu 2007. Nazwy Scena Faktu zaczęto używać w pierwszej połowie tego roku, dla odróżnienia tych spektakli od pozostałych premier Teatru Telewizji, pojawiła się nawet dla nich nieco inna czołówka.

"Śmierć rotmistrza Pileckiego", autorski spektakl Ryszarda Bugajskiego, odkrywa przed widzem kolejne etapy życiorysu bohatera: dobrowolne zgłoszenie się do Auschwitz, gdzie założył organizację podziemną, dzięki czemu na zewnątrz trafiły pierwsze raporty dotyczące obozów koncentracyjnych; ucieczkę z obozu; a po zakończeniu wojny dobrowolny powrót do ojczyzny i założenie organizacji walczącej z sowieckim okupantem, w wyniku czego na Zachód przedostały się informacje o pogromie kieleckim. Jednak właściwa akcja spektaklu dotyczy śledztwa i procesu, jakie toczyły się od chwili aresztowania Pileckiego w maju 1947 roku aż do jego śmierci, która nastąpiła rok potem.

Śledztwo to przede wszystkim spotkanie z Józefem Różańskim, proces to zetknięcie z dwoma sądzącymi bohatera akowcami, ludźmi, którzy do niedawna byli po tej samej, a teraz znaleźli się po przeciwnej stronie. To właśnie Jan Hryckowian, grany przez Marka Kalitę, zasądza w sprawie Pileckiego i aresztowanych razem z nim kolegów trzy wyroki śmierci, których żąda prokurator Czesław Łapiński (Andrzej Niemirski). Spektakl pokazuje strach złamanych i prowadzących proces akowców także poprzez konfrontację losów i wyborów dwóch kochających się małżeństw: Hryckowiana i Pileckiego. Te wątki są fikcyjne, tak wyobraził sobie intymność bohaterów autor i reżyser zarazem. Dzięki temu jednak możemy zobaczyć ich, kiedy zupełnie prywatnie mocują się ze swoim losem. Aleksandra Konieczna gra przerażoną żonę Hryckowiana, do niedawna łączniczkę Nila-Fieldorfa, a Gabriela Muskała zdesperowaną, ale w gruncie rzeczy nieugiętą, żonę bohatera.

Spektakl prezentuje przy tym wewnętrzną sylwetkę Pileckiego, którego zagrał Marek Probosz - wysokiej próby chrześcijaństwo i patriotyzm, które decydowały o jego wyborach i wtedy, kiedy dobrowolnie pojechał do Auschwitz, i wtedy, gdy po wojnie wrócił do kraju, uważając, że w trudnej rzeczywistości powinien przyjąć na siebie obowiązek świadczenia prawdy i wynikającego stąd cierpienia. Ryszard Bugajski wyciągnął ostateczne konsekwencje z faktu, że ulubioną lekturą jego bohatera było dzieło Tomasza ŕ Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". Tylko ktoś, kto ociera się o świętość, może być z tą książką w bliskiej zażyłości. W istocie spektakl prezentuje takiego naśladowcę, a więc osobę wyjątkową, która kieruje się najwyższymi kryteriami i ten heroizm zachowuje do końca. Pilecki walczy nawet o duszę swojego oprawcy co, zważywszy okrutne warunki śledztwa i tego, co działo się po jego zakończeniu, może budzić podziw i zdumienie dla granic człowieczeństwa, znacznie tu poszerzonych.

Najistotniejszą rolę w śledztwie i w procesie gra oczywiście Różański, ale spektakl wskazuje także na ważniejszych mocodawców, przede wszystkim premiera Józefa Cyrankiewicza, więźnia Auschwitz, który nie skorzystał z możliwości ułaskawienia Pileckiego, chcąc zmonopolizować osiągnięcia założyciela ruchu oporu w najważniejszym obozie koncentracyjnym Europy. Tak rzeczywiście stało się po śmierci bohatera, w związku z czym Cyrankiewicz skutecznie uniemożliwiał rehabilitację Pileckiego po 1956 roku, walcząc z kolei z jego córką. Kres temu położyła dopiero emigracyjna publikacja Józefa Garlińskiego, wydana w połowie lat siedemdziesiątych, przywracająca Pileckiemu należne mu zasługi.

I chociaż pisało o nim wielu historyków, na czele z biografem Wiesławem Wysockim, w zbiorowej świadomości Witold Pilecki zaistniał dopiero w połowie maja 2006 roku, kiedy okazało się, że spektakl Teatru Telewizji obejrzało ponad milion sześćset tysięcy widzów. W grupie widzów w wieku 16-49 lat uzyskał 3% widowni przy udziałach na poziomie 9%, w grupie +4 (wśród całej widowni) - 4,5% widowni przy 12% udziałach. Wśród wszystkich oglądanych w sezonie 2005-2006 spektakli Teatru Telewizji uplasował się na drugim miejscu w obu grupach, zarówno pod względem udziałów, jak i widowni. Tegoroczna emisja zgromadziła przed telewizorami blisko milion trzysta tysięcy, co jest świetnym wynikiem powtórkowym. W grupie +4 przedstawienie obejrzało 3,5% widowni przy udziałach 12,7%, w grupie 16-49 2,5% przy udziałach 9,6%. Wbrew przewidywaniom okazało się też, że zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem spektakl oglądała przede wszystkim młoda widownia.

Na podobnej zasadzie, co spektakl o Pileckim, zbudowane zostało też Słowo honoru autorstwa historyka Pawła Wieczorkiewicza i reżysera Krzysztofa Zaleskiego - historia powojennych losów słynnej Marcysi, kapitan Emilii Malessy, kierującej komórką łączności zagranicznej zarówno w AK, jak i późniejszym WiNie. Ten spektakl jest także rekonstrukcją śledztwa i procesu bohaterki o nienagannym życiorysie, odznaczonej Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari, którą kapitan Różański przy współudziale pułkownika Rzepeckiego, szefa WiNu, przekonał do ujawnienia współpracowników, dając słowo honoru, że nie dotkną ich represje. Bohaterka została osądzona, ułaskawiona przez Bieruta i wypuszczona z więzienia, ale jej podwładni tam pozostali. Oszukana Malessa walczyła o ich uwolnienie, podejmowała głodówki i demonstracje przed warszawskim więzieniem, a dwa lata później, nie mogąc sobie darować tego, co się stało, popełniła samobójstwo. Bohaterka przedstawienia to przykład osoby płacącej najwyższą cenę za błędną, ale uczciwie podjętą decyzję.

Spektakl Krzysztofa Zaleskiego pokazał różne oblicza służby bezpieczeństwa, początkowo ostrożnej wobec aresztowanych żołnierzy podziemia, bo skłaniającej ich do ujawnienia, oraz inną twarz kapitana Różańskiego, który na użytek bohaterki stał się uprzejmy i opanowany. Paradoksalnie to w tym przedstawieniu widać najbardziej, jak niebezpiecznym przeciwnikiem był Różański, właśnie dlatego, że był świetnym psychologiem. W obu spektaklach rolę tę zagrał Jacek Rozenek - w "Śmierci rotmistrza Pileckiego" cyniczny i bezwzględny oprawca, w "Słowie honoru" inteligentny i dociekliwy rozmówca.

Spektakl o Emilii Malessie stawia bardzo ciekawe pytanie, jaką rolę w tych wydarzeniach odegrał pułkownik Rzepecki (Leon Charewicz), czy był on, tak jak bohaterka, jeszcze jedną osobą oszukaną przez Różańskiego czy może od początku z nim współpracującą. A może znalazł się w pół drogi między jednym a drugim, z upływem czasu odsuwając się od swojej podwładnej i przerzucając na nią odpowiedzialność za to, co się stało, choć, jak wynika z przedstawienia, podejmował tę decyzję razem z nią. Widać jednak, że wszystkie karty w tej sprawie trzymał w ręku Różański i jego sowieccy mocodawcy, a żołnierze podziemia mogli wybierać tylko zły albo jeszcze gorszy los. Spektakl zawiera także portret Józefa Rybickiego (w znakomitej interpretacji Piotra Adamczyka), który przetrwał stalinizm i odegrał ważną rolę w późniejszej historii Polski, uwiarygodniając swoją osobą rozmaite społeczne inicjatywy, między innymi powstanie KORu. Trafił do więzienia ujawniony przez Malessę, ale właśnie on był człowiekiem, któremu podczas krótkiej przepustki, jaką otrzymał dla ratowania zdrowia, bohaterka powierzyła swoje rozterki i duchowy testament.

O ile "Śmierć rotmistrza Pileckiego" opowiada o heroizmie i człowieku, który gotów jest bronić wybranych racji bez względu na wszystko, o tyle "Słowo honoru" pokazuje tragedię postaci posągowej, wstrzemięźliwej i całkowicie opanowanej - nawet kiedy wyznaje, że przegrała całe swoje życie. Jak pisali krytycy, żaden nerw nie drgnął w twarzy Marii Pakulnis podczas tego oświadczenia. W obu spektaklach zaznaczona została wyraźnie współczesna perspektywa, z jakiej poznajemy losy bohaterów: w spektaklu Bugajskiego robi to występujący już prywatnie Marek Probosz, w spektaklu Zaleskiego Piotr Adamczyk jako starszy o wiele lat Józef Rybicki.

Rekonstrukcja śledztwa i procesu Danuty Siedzikówny, łączniczki legendarnego majora Łupaszki, stała się podstawą spektaklu "Inka 1946 ja jedna zginę", wywodzącego swój tytuł od pseudonimu osiemnastoletniej dziewczyny, rozstrzelanej w wyniku zasądzonej kary śmierci w gdańskim więzieniu na Kurkowej. Do dziś nie wiemy, kim naprawdę był człowiek, który nie tylko do tego doprowadził, ale osobiście wykonał wyrok, chociaż znamy jego stopień wojskowy i fikcyjne nazwisko. Wiemy, że był niewiele starszy od swojej ofiary i że nosił polski mundur, chociaż był oficerem NKWD. Funkcjonariusze tej formacji nie mają dokumentów w polskich archiwach, znajdują się one w Moskwie. Nie wiadomo więc, czy kiedykolwiek je poznamy, wtedy jednak przedstawiony dramat mógłby znaleźć swoje dopełnienie. Nawet historia samego procesu dotrwała cudem do naszych czasów, bo teczka z jego dokumentami miała zostać zniszczona po czterdziestu latach, czyli w 1986 roku. Wyjątkowe jest również to, że naszych czasów dożył ksiądz, który spowiadał bohaterkę przed śmiercią, a o okolicznościach morderstwa zechciał opowiedzieć po latach ówczesny zastępca naczelnika gdańskiego więzienia. Przeżył też dowódca szwadronu, w którym służyła, Olgierd Christa - pseudonim Leszek i kilka innych osób, które dobrze ją pamiętały. Konsultantem historycznym, który zdobył te wszystkie informacje, był Piotr Szubarczyk z gdańskiego oddziału IPNu.

Scenariusz Wojciecha Tomczyka został zbudowany z dwóch równolegle rozwijających się historii: opowieści o aresztowaniu, śledztwie i procesie Inki oraz wątku współczesnego, w którym reporterka, pragnąca dowiedzieć się czegoś o bohaterce, rozmawia w Sopocie ze starszym od niej dziennikarzem. W postaci granej przez Lecha Majewskiego sportretowany został autor artykułów o Ince, publikowanych na łamach ogólnopolskiego dziennika, co doprowadziło w ten sposób do procesu jej prokuratora; towarzyszy mu grana przez Kingę Preis reporterka reprezentująca młode pokolenie. Para rozmówców chodzi więc niemal tymi samymi drogami, co bohaterka, starając się znaleźć jej ślady, ale widać raczej ślady obecności prezydenta Bieruta, którego zdjęcie zdobi nadmorski pub, bo lubił przyjeżdżać do Sopotu. Dowiadujemy się też, że był tam, kiedy wykonywano wyrok, razem z uwiecznioną na zdjęciu osiemnastoletnią córką. Tymczasem Inka, jej rówieśniczka, nie chciała nawet prosić go o ułaskawienie, które mogło uratować jej życie. Wątek współczesny jest więc kontrapunktem dla wyborów powojennych bohaterów, pokazuje poza tym, co wynika dla obecnej świadomości historycznej z faktu, że zostali przemilczani, a także najzwyczajniej to, że nie znamy naszej historii.

Groza losu Inki polega na tym, że trafiła ona do oddziałów Łupaszki odbita z transportu wywożącego Polaków do ZSRR, kiedy i tak zmuszona była uciec do lasu. Po roku nastąpiło aresztowanie, a po upływie miesiąca wykonano wyrok, dla którego podstawą miał stać się nie udowodniony zresztą, bo dość absurdalny fakt, że będąc sanitariuszką, decydowała o wyrokach śmierci. Ostatecznie Inkę skazano na śmierć za przynależność do oddziałów Łupaszki, bo niczego innego nie zdołano jej zarzucić. To przykład mordu sądowego, kiedy nie ma żadnych podstaw do wydania wyroku. Tak w 1939 roku postąpili hitlerowcy wobec obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, rozstrzelanych za udział w polskiej partyzantce, a w 1953 roku staliniści wobec Nila-Fieldorfa.

W przedstawieniu Natalii Korynckiej--Gruz główne role zagrała para młodych aktorów, debiutujących na telewizyjnym ekranie: Michał Kowalski z Teatru Wybrzeże i Karolina Kominek-Skuratowicz z krakowskiej PWST. Spektakl wyemitowany w lutym tego roku obejrzało milion czterysta sześćdziesiąt tysięcy widzów, co w rankingu spektakli tego sezonu daje mu ósme miejsce i czwarte wśród przedstawień premierowych. W grupie widzów w wieku 16-49 lat spektakl uzyskał 3,25% widowni przy udziałach na poziomie 8,5%, w grupie +4-4,12% widowni przy udziałach 9,64%. Oglądali go więc przede wszystkim widzowie grupy 16-49.

Jeszcze większą popularnością cieszył się spektakl "Góra Góry" w reżyserii Pawła Woldana, z Krzysztofem Globiszem w roli głównej. Dokładnie półtoramilionowa widownia spowodowała, że w rankingu oglądalności zajął siódme miejsce, trzecie wśród premier, po "Norymberdze" w reżyserii Waldemara Krzystka i "Pastorałce" Leona Schillera w interpretacji Laco Adamika. W grupie widzów w wieku 16-49 lat uzyskał 2,77% widowni przy udziałach na poziomie 9%, w grupie +4 - 4,23% widowni przy udziałach 12, 49 %.

"Góra Góry" to spektakl, który był rodzajem eksperymentu, jako że jego bohaterem jest postać nam współczesna, znany dominikanin, ojciec Jan Góra. Jeśli jest to penetrowanie historii - to tej najbliższej, wczorajszej, co sprawia, że sam spektakl i użyta tu metoda pracy zdecydowanie odróżnia go od pozostałych. Projekt spektaklu zgłosiło Laboratorium Reportażu, a prowadzący je Marek Miller i Piotr Wojciechowski są autorami scenariusza. Z okazji telewizyjnej premiery wydano reportaż poświęcony ojcu Górze, służący za podstawę w pracy nad tekstem teatralnym. Nad zebraniem informacji o bohaterze i udokumentowaniem prowadzonej przez niego działalności pracowali studenci Laboratorium i w tym sensie reportaż jest owocem pracy wielu osób. To dotyka problemu właściwego Scenie Faktu, bo podczas pracy dokumentacyjnej zdobywa się materiał dużo szerszy niż ten, który może wejść do spektaklu.

W przedstawieniu obecne są dwa główne i wzajemnie oświetlające się wątki. Jednym jest historia Jamnej, miejsca stworzonego przez ojca Górę, do którego pielgrzymują młodzi po duchowe pokrzepienie, i historia tego, co się tam wydarza w akcji właściwej spektaklu, drugim wątkiem jest historia pary młodych pracowników telewizji, którzy chcą nakręcić reportaż o bohaterze i dla których pobyt w Jamnej staje się swoistym sprawdzianem postawy życiowej i łączącego ich uczucia. Grają ich debiutująca Anna Cieślak i Rafał Maćkowiak.

Zderzenie dwóch różnych światów i systemów wartości oraz wyłaniający się z tego portret młodego Kościoła na progu dwudziestego pierwszego wieku jest chyba największym osiągnięciem spektaklu. Z jednej strony ludzie mediów, być może bardziej krytyczni i przenikliwi od innych, szukający jednak sensacji i polujący na news, z drugiej poszukująca młodzież i nieco narcystyczny duszpasterz, który jednak wtedy, kiedy trzeba, potrafi odnaleźć zagubioną owcę. Spektakl pokazuje kontrasty: księdza załatwiającego bez przerwy interesy, by utrzymać miejsce, które powołał do życia, i młodych ludzi oczekujących od niego, że ich wysłucha i będzie miał dla nich czas. Rozkapryszoną młodzież, otwarcie go krytykującą, zawiedzioną, że nie załatwia za nią jej problemów, i dziewczynę, która dojrzewając u boku tego kapłana decyduje się na życie zakonne. Wreszcie rodziców, którzy podrzucają księdzu syna-narkomana, bo wyjeżdżają na zagraniczne wakacje.

Tempo zdarzeń w tym spektaklu i przedstawione wypadki, w dużym stopniu autentyczne historie, tworzą obraz świata, w którym żyjemy. Wynika z niego, że współczesny ksiądz jest rodzajem przedsiębiorcy, który nie rozstaje się ze swoją komórką, świadcząc o Bogu w biegu życiowych zdarzeń i że charyzmatyczny kapłan to problem także dla kościelnej hierarchii, z którą często bywa skłócony. Także w tym spektaklu jest miejsce na burzący iluzję inscenizowanego dokumentu "efekt obcości", kiedy grający bohatera Krzysztof Globisz spotyka się z prawdziwym Janem Górą, by spytać go, jak powinien interpretować jego postać.

Spektakl zrealizowany w Jamnej i prezentujący urodę tego miejsca jest pośrednio rodzajem hołdu dla Jana Pawła II, sprawcy rewolucyjnych zmian w polskim Kościele i osoby wspierającej niepokornego dominikanina. To jest, jak sądzę, ukryty bohater spektaklu, prezentujący się przez ludzi, których zainspirował i przez zmiany, jakich dokonał, skonfrontowany tutaj z pokoleniem JPII.

Piątym widowiskiem Sceny Faktu w sezonie 2006/2007 były "Rozmowy z katem" w reżyserii Macieja Englerta. Wyjątkowość tego przekazu polega na tym, że jeden z bohaterów spektaklu jest zarazem jego autorem. Przedmiotem jego uwagi jest siedzący z nim w jednej celi niemiecki generał Jürgen Stroop, likwidator warszawskiego getta. W mokotowskim więzieniu Stroop siedzi z bohaterem Armii Krajowej, który podczas wojny usiłował go zlikwidować. Przedstawienie, podobnie jak trzy wcześniej tu omawiane, powraca do lat stalinizmu.

Spektakl Macieja Englerta jest pierwszą telewizyjną realizacją książki Kazimierza Moczarskiego. Tym ważniejszą, że słynne przedstawienie Teatru Powszechnego z 1977 roku w reżyserii Andrzeja Wajdy, będące z kolei pierwszą realizacją teatralną, podlegało jeszcze cenzurze. Mimo to trudno jest zmierzyć się z jego legendą. Dla potrzeb Teatru Telewizji adaptacji podjął się Tadeusz Nyczek, który wydobył z książki Moczarskiego przede wszystkim mentalną biografię Stroopa, sposób, w jaki wychowanie, wpływ społeczeństwa i silnej ideologii ukształtował go wewnętrznie.

Możemy więc obserwować, jak syn wierzącej Niemki stał się osobistym wrogiem Jezusa Chrystusa, twierdzącym jednak, że ten miał w sobie domieszkę krwi nordyckiej. Spektakl pokazuje, jak wiedza zdobyta na doszkalających kursach partyjnych pozwala Stroopowi żywić pogardę dla innych nacji i ras, a uproszczona ideologia, która tłumaczy wszystko, ułatwia jego umysłowi panowanie nad światem, który staje się dzięki temu w pełni zrozumiały. Jak z ograniczonego, posłusznego drobnomieszczanina, który w normalnych warunkach zostałby co najwyżej dowódcą policji w stolicy swojego landu, w warunkach wojny i panującej ideologii wykreowano generała do zadań specjalnych. Piotr Fronczewski zbudował z tego materiału postać, która mogłaby służyć za ilustrację teorii Hannah Arendt o banalności zła, które w masie miało demoniczne oblicze, ale składało się z pojedynczych uczynków ludzi podporządkowanych i wykonujących rozkazy. Stroop, bardziej przecież niż siedzący w tej samej celi jego podwładny Schielke, grany przez Sławomira Orzechowskiego, skłonny jest zastosować się do decyzji wszelkiej, także więziennej, władzy.

Ale przy okazji tego niezwykłego portretu możemy także obejrzeć jego przeciwieństwo. Człowieka mądrego i wielkiego formatu, kto jest traktowany dużo gorzej niż Stroop, któremu zarzuca się ludobójstwo. Kto właściwie cały czas pozostaje w cieniu swojego rozmówcy i z reguły milczy. Andrzej Zieliński buduje tę postać inaczej niż Zygmunt Hübner w inscenizacji teatralnej. Hübner grał wtedy skupionego i wyciszonego inteligenta, a Zieliński stworzył postać odważnego i pełnego charakteru akowca, który potrafi zareagować gwałtownie. To wynika z różnych typów aktorstwa i różnych środków wyrazu używanych w obu spektaklach, zapewne też z warunków fizycznych aktorów, ale także z tego, że wreszcie można zagrać bohatera w pełnym wymiarze.

Tak się składa, że "Rozmowy z katem" są zawsze pewnym symbolem. Kazimierz Moczarski po odbyciu wyroku w 1956 roku opuścił więzienie i podjął normalne życie, pracując jako dziennikarz. Spisywał swoje więzienne rozmowy, które zaczęto drukować w odcinkach we wrocławskiej Odrze dopiero w latach siedemdziesiątych, a wydano w formie książki w 1975 roku, kiedy autor umierał. Przedstawienie na Małej Scenie Teatru Powszechnego, powstałe dwa lata później, mogło jednorazowo obejrzeć dwieście osób. Rozmowy z katem zostały co prawda dopuszczone do publicznej debaty, ale w mocno limitowanym zakresie. Po 1989 roku książka Moczarskiego trafiła na listy lektur, ale spektakl Teatru Telewizji pojawił się trzydzieści lat po prapremierze teatralnej.

Rolę łącznika między starymi a nowymi czasy w przedstawieniu Macieja Englerta pełni Danuta Szaflarska. Aktorka na początku spektaklu idzie warszawską ulicą, oglądając aresztowanie Moczarskiego, a na zakończenie wiedzie nas przed współczesny gmach sądu, na którym widnieje kończący spektakl napis "Osądzimy waszą sprawiedliwość".

"Rozmowy z katem" zdobyły milion trzysta pięćdziesiąt tysięcy widzów, zajmując w rankingu oglądalności jedenaste miejsce i piąte wśród premier tego sezonu. W grupie +4 uzyskały 3,8% widowni przy udziałach 12,61 %, a w grupie 16-49 lat aż 3,42% widowni przy udziałach na poziomie 12,1%, czyli gromadząc przed telewizorami blisko sześćset czterdzieści tysięcy widzów. Są najlepiej oglądanym spektaklem sezonu w tej grupie widzów, na co na pewno warto zwrócić uwagę.

Przedstawienia Sceny Faktu są zauważane przez prasę, i to bardzo różnych opcji. Pisuje o nich zarówno Gazeta Wyborcza i Polityka, jak Dziennik, Rzeczpospolita czy Nasz Dziennik, który poświęca im wiele miejsca na łamach. To jest istotne, bo przytaczane tutaj wyniki oglądalności zależą nie tylko od rangi spektaklu, ale i od promocji, w tym od ilości i jakości publikacji.

TVP organizuje specjalne przedpremierowe pokazy Sceny Faktu, odbywające się w warszawskich teatrach i w miastach, z którymi związana jest prezentowana historia, telewizyjne spektakle trafiają też na nośnikach do zainteresowanych szkół i ośrodków. Nowością są pokazy w Sejmie, organizowane ze względu na rangę kwestii poruszanych w przedstawieniach i ze względu na ich bohaterów. W przyszłym sezonie w ramach Sceny Faktu planowane są między innymi premiery spektakli o aferze mięsnej z lat sześćdziesiątych, w której wydano i wykonano wyrok śmierci, zabójstwie sierżanta Karosa w początkach stanu wojennego, o wybitnym szabliście, a zarazem podwójnym szpiegu Jerzym Pawłowskim i o polskiej stygmatyczce siostrze Wandzie Boniszewskiej, przetrzymywanej w latach pięćdziesiątych w sowieckim więzieniu na Uralu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji