Artykuły

"Hamlet" widziany nowymi oczami

Ktoś powiedział, że krytyka walczy o wielkość dzieła artystycznego tylko wtedy, gdy dzieło to jest nieznane, nie uznane i nowe; w stosunku do utworów klasycz­nych chodziłoby jedynie o rejestrowanie rangi, przekazanej tradycją. Zdanie to wy­daje mi się fałszywe, ma ono tylko po­zory prawdy. Pomijam już znane w dzie­jach kultury wypadki niespodziewanego od­żywania po dziesiątkach lat czy nawet wiekach utworów, zdawałoby się, "zamar­łych", np. pisarzy helleńskich za czasów Renesansu, Norwida u nas, Kafki w latach trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesią­tych naszego stulecia. Ale nawet i utwory stale lub od dłuższego już czasu promie­niujące, "radioaktywne", dzielą przecież los wszystkiego, co istnieje: są zmienne, nie­ustannie przekształcają zakres i sens swe­go oddziaływania.

Przychodziło mi to do głowy, gdym oglą­dał krakowskie przedstawienie "Hamleta". Przedstawienie to wydaje mi się bardzo interesujące z tego powodu, że konsekwent­nie stara się na nowo ująć i scenicznie "przeprowadzić" problem szekspirowskiego utworu. Wiemy od dzieciństwa, że "Hamlet" to dramat filozoficzny, pełen błyskotliwych i niespokojnych imyśli. Wiemy także, iż duński królewicz uchodził w oczach takich pisarzy jak Goethe czy France za odkryw­cę nowych myśli o świecie i raczej anali­tyka, niż za działacza, człowieka czynu. Przeciw temu poglądowi występował Wy­spiański, wykazując w sposób przekonywa­jący, że intelektualizm Hamleta jest ściśle związany z nakreślonym przez niego pla­nem trudnego działania. Otóż warto zwró­cić uwagę, że nie tylko sam główny bo­hater szekspirowskiego arcydzieła, ale i in­ne postacie utworu, np. Poloniusz, wygła­szają nieraz myśli świetne, zdumiewająco przenikliwe. Jest to nawet niespodzianka, gdyż stary dygnitarz dworski, dość ujemnie charakteryzowany przez Hamleta nie wy­daje się predestynowany do wypowiadania tak ciekawych uwag (np. o wierności same­mu sobie) jakie z jego ust słyszymy w chwili odjazdu syna. Słusznie aktorzy, wal­czący o jedność osobowości Poloniusza, nie starają się zbytnio "intelektualizować" owych niespodziewanych miejsc i wypo­wiadają je jakby "od niechcenia" (tak właśnie uczynił w krakowskim przedsta­wieniu znakomity wykonawca tej roli, Al­fred Szymański). Można więc nie kłaść zbyt wielkiego nacisku także i na sławne aforyzmy czy paradoksy, wypowiadane przez samego Hamleta - tym bardziej, że znamy je od dzieciństwa, że setki razy by­ły cytowane nie tylko przez esseistów i krytyków, ale i przez poetów czy drama­turgów. Co do owego planu działania, jaki sobie nakreślił królewicz duński dla uka­rania bratobójcy i przywrócenia zakłóconej harmonii świata, trzeba pamiętać o wielu niekonsekwencjach w zachowaniu się Ham­leta; niekonsekwencjach, które można prze­słonić w teatrze ale tylko poprzez pewne uproszczenie i skrócenie tekstu.

Dlatego zafrapowała mnie nowa inter­pretacja, jaką utworowi szekspirowskiemu daje inscenizacja Romana Zawistowskiego. Hamlet, grany przez Leszka Herdegena, jest tutaj młodzieńcem żywym, wrażliwym, am­bitnym, nerwowym, ale zrazu nie akcentu­jącym swej wobec otoczenia wyższości. W gronie kolegów i rówieśników nie czuje się obco czy nieswojo. Zjawa Ojca tak jest tu­taj zainscenizowana, że stanowi dowód buj­nej pracy wyobraźni młodego królewicza; nie tylko Duch zjawia się jako świetlista projekcja, ale i sam Hamlet, dzięki skom­ponowanemu układowi ruchów i sytuacji scenicznej może uchodzić za rozgorączko­waną myśl o sobie samym. (Ta scena wy­daje mi się jednym z najoryginalniejszych i najciekawszych ujęć reżyserskich).

Ani Herdegen jako wykonawca postaci, ani inscenizator nie rozgrzeszają Hamleta z jego błędów i wad, z jego słabości. Omył­ka powodująca zabicie Poloniusza jest tak skomponowana, że aktor stojący tyłem do zasłony, w którą wibija szpadę - sam jakby już z góry lęka się (i może wstydzi) swego czynu. Reżyser nie daje Hamletowi zbyt widocznej przewagi moralnej. Króle­wicz bywa także okrutny, lekkomyślny, egoistyczny, nieopanowany, dziki. Różnica między nim a królem Klaudiuszem polega na braku premedytacji. Oto bardzo ciekawy problem nie tylko interpretacyjny, ale i ak­torski. Zaraz to wyjaśnię. Jedną z najświetniejszych ról tego przedstawienia wy­daje mi się Król, grany przez Zdzisława Mrożewskiego. W pełni, a bardzo subtelnie i oryginalnie usprawiedliwia on sławne po­wiedzenie Hamleta, że "można się uśmie­chać i być łotrem". W ujęciu Mrożewskiego król się nie tylko "uśmiecha". Jest prawie Kreonem z Antygony, pełnym godności i pozornej przyzwoitości, niemal ludzkości. To on się naprawdę martwi - a nie Laertes - gdy przychodzi wiadomość o tragicznej śmierci Ofelii. W scenie modlitwy jest głęboko wzruszający. Taka postawa Króla, taka "fasada", niemal niewzruszona, jest potrzebna, by w przedstawieniu zawiązać zasadniczy węzeł problemu moralnego. Wszyscy się nawzajem krzywdzimy, życie jest pełne starć i konfliktów, ale zbrodnia, przeciw której Hamlet (a wraz z nim poeta) najbardziej się burzy, to "strategia" krzywdy i zbrodni. Nie w uniesieniu i nie w afekcie zabił Klaudiusz swego brata, by posiąść jego tron i zabrać mu ukochaną żonę. Uczynił to z rozmysłem, precyzyjnie, krok za krokiem dążąc do celu, podgryzając się jak szczur pod cudze szczęście. Ta spra­wa jest w przedstawieniu krakowskim bar­dzo wyraźna. Hamlet pobudliwy i bardzo inteligentny, lecz nie akcentujący swego intelektualizmu, przeciwstawiony został spokojnemu i starannie zamaskowanemu Kró­lowi. Dwupiętrowa konstrukcja sceny jest tu potrzebna; wykorzystuje ją inscenizator nie tylko po to, by na głównym piętrze po­kazać zjawy, a na bocznych schodach umie­ścić Hamleta mówiącego niektóre mono­logi. Balustrada górna służy także i temu, by Hamlet, niespokojnie opierając na niej ręce czy przesuwając je, mógł zademonstro­wać gwałtowny temperament młodzieńczy i swoje gorące zaangażowanie nerwowe.

Jeszcze jedna sprawa rysuje się w tym przedstawieniu. Myślę o problemie Ofelii. Można by przypuszczać, że Szekspir miał jakby pewną obsesję, dotyczącą godności kobiecej. W "Otellu", "Komedii omyłek", "Ham­lecie" i tylu innych sztukach, wraca ten sam motyw oskarżenia i uniewinnienia. Gorącz­kowe i drapieżne zarzuty padają pod adre­sem Ofelii, tak samo jak godzą one w bied­ną Desdemonę. Wątłe ramiona tych niewie­ścich postaci uginają się pod ciężarem bi­czujących zarzutów. Nie o sprawy poli­tyczne (szpiegowanie Hamleta na użytek Poloniusza i Króla), jak przypuszczają niektórzy komentatorzy, może chodzić w sce­nie, w której Hamlet wysyła córkę Polo-niusza do klasztoru, na pokutę za grzechy kobiecości. Gdyby tu nawet nie padało sło­wo o niesłusznym podejrzeniu, można by i tak przypuszczać, że temperaturę własnych pragnień i szaleństw królewicza wymierzają słowa, kompromitujące i biczujące Ofelię. Wolno tu domyślać się jakiegoś osobistego szekspirowskiego urazu. Jak wiele spraw w krakowskim przedstawieniu "Hamleta" także i ta znajduje wyjaśnienie w brutalnie szczerej lekkomyślności królewicza, jego wrzącej i niesprawiedliwej żywiołowości, wyrządzającej nieświadomą krzywdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji