Artykuły

Andy Warhol według Lupy

- Warhol mówi, że rozwalać jest lepiej niż coś ścibolić. Sztuka jest po to, żeby nagle nie wiedzieć. Żeby nam wyrwać krzesło spod tyłka, żebyśmy nagle spadali. A nie po to, by nam wiedzę dostarczać, pouczać - mówi reżyser KRYSTIAN LUPA przed premierą "Factory 2" w Starym Teatrze w Krakowie.

Kilkaset godzin nagranych improwizacji, dziesiątki przeczytanych książek, obejrzanych filmów, ponad rok pracy nad scenariuszem - "Factory 2" Krystiana Lupy to jedno z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń artystycznych roku 2008. Frapuje nie tylko temat Srebrnej Fabryki ze Wschodniej 47, słynnej pracowni Andy'ego Warhola, ale też to, że do nowojorskiego undergroundu bierze się reżyser zainteresowany przez lata głównie literaturą elitarną: Bernhardem, Dostojewskim, Musilem, Brochem, Nietzschem czy Czechowem.

W ostatnich polskich realizacjach ("Na szczytach panuje cisza" i "Niedokończony utwór na aktora/Sztuka hiszpańska" w Dramatycznym w Warszawie, "Zaratustra" w krakowskim Starym Teatrze) na pierwszy plan wysuwał się niezmiennie temat artysty, migocąc wszystkimi odcieniami: od nierozumianych geniuszy po kabotynów. Bohater "Na szczytach panuje cisza" Bernharda, pisarz Moritz Meister (Władysław Kowalski), to obdarzony przeciętnym talentem megaloman. Otoczony fałszywym kultem przez żonę (Maja Komorowska), czytelników, wydawców tym dotkliwiej odczuwa własną niemoc twórczą.

W "Factory 2" Krystian Lupa zamierza zbadać fenomen Andy'ego Warhola - postaci, która sięgając po ekstremalną sztuczność, dokonała jednego z najciekawszych eksperymentów socjologiczno-antropologicznych XX w.

Joanna Derkaczew: Dlaczego zainteresował pana Warhol - wynalazca fałszu, sztuczności, iluzji, podróbki?

Krystian Lupa: Mam zaufanie do zdania Junga: "Pozwalaj, żeby się stawało". Zarzucamy w naszą wyobraźnię harpuny i jesteśmy zachwyceni, jeżeli uda się wyciągnąć nieznaną rybę. Ale oprócz tego wyciągamy stare ryby, glony, to, co w nas jest, w co każdy z nas jest wplątany.

Wcale sobie nie zakładałem pięciolecia penetracji kondycji artysty. Bernhard jest artystą autorefleksyjnym. Nawet wtedy, gdy mówi o czymś innym, ta kondycja artysty jest przemycana. Warhol jest inny. Odświeżająco podziałało na mnie spotkanie z taką nieeuropejską osobowością .

Bo Warhol nie zwracał sobie głowy autorefleksją?

- On autorefleksji ani specjalnie nie ufał, ani nie umiał jej uprawiać. Mówił, że gdy człowiek zaczyna werbalizować swoje niby to głębokie intuicje, wychodzą jakieś straszne brednie. Poza tym to był człowiek autystyczny. Pamiętamy wywiady, w których bawił się nieporadnością wypowiadania się. Wierzyliśmy, że robił z tego show. A to może było prawdziwe.

Warhol mnie odświeżył. W Moritzu Meistrze ze sztuki Bernharda widziałem postać, której się przypatrywałem z czujnością, bo to było krzywe zwierciadło. Odkrywałem siebie z tym nadmiarem autokomentarza, intelektualizacji swoich intuicji. O tyle tutaj mamy do czynienia z twórcą bardzo intuicyjnym, szarżującym.

Niebezpiecznym?

- Realizującym niebezpieczne, głupie pomysły. Który staje się sławny, bo te głupie pomysły owocują nagle genialnymi produktami albo przynajmniej produktami, które zostają uznane za genialne. On nie jest ani filozofem sztuki, ani teoretykiem, a jednak z niezwykłym uporem i wyczuciem kontestuje święte kryteria sztuki. Z bezczelnością dziecka, które wdarło się do magazynu zabawek dla dorosłych.

Czy właśnie tak czuje się pan w sferze pop? Jak dziecko w zakazanym świecie?

- Mówiąc pop, mamy na myśli masową tandetę. A to, co zaczął Warhol, wcale nie było płytkie. Odkrył, że obraz jest jedynie zaczynem procesu, który musi kontynuować odbiorca. Puszki Campbella czy portrety Marilyn Monroe to nie wytwory świętej sztuki, ale prowokacje. To nie w dziele zawarta jest głębia, ale w odczytaniu i skojarzeniach widza. Tę strategię rozwinął potem konceptualizm.

Najważniejsze, co jest do zrobienia w sztuce XX w., to podważenie rzeczy zaskorupiałych, utrwalonych w naszym systemie wartości. A Warhol mówi właśnie, że rozwalać jest lepiej niż coś ścibolić. Sztuka jest po to, żeby nagle nie wiedzieć. Żeby nam wyrwać krzesło spod tyłka, żebyśmy nagle spadali. A nie po to, by nam wiedzę dostarczać, by nas pouczać. Jesteśmy przesyceni i ogłupieni wiedzą.

Pod tym względem Warhol jest rewolucjonistą tak potężnym, że wsadzenie go do szufladki popkultury to pomyłka. Jego undergroundowe produkcje filmowe z lat 60. zrodziły dzisiejsze kino poszukujące z Jimem Jarmuschem i Jonathanem Caouette. Nas przy pracy nad "Factory 2" zafascynowało, jak odważnie posługiwał się improwizacją. Wszystkie te jego gwiazdy, improwizując - zwykle na narkotykach - nie odgrywały niczego, tylko stwarzały rzeczywistość na nowo. Jeśli ktoś w teatrze robi tylko to, co zaplanował, nie korzysta z największego cudu, jakim jest teatr, mianowicie z mechanizmu "seansu spirytystycznego". Tego, co wynika z ludzi, którzy tworzą.

Warhol ryzykował życie ludzi, którymi "tworzył"

- No, nie on jeden. Tak robią wszyscy liderzy, którzy usiłują przekroczyć pewną granicę. Mieszkańcy Fabryki doskonale czuli, że bez Andy'ego nie zrobią kroku. W tym kółku każdy trochę "warholizował". Brigid Berlin spuszczała chorągiewki w klozecie. Jej happening nie zrobił rewolucji na taką skalę jak Warhola. Bo to on miał w sobie ten "przekręt". Wielu ludzi pytało, jak to się dzieje że ten człowiek, cholera, był taki sławny.

Gwiazdy szukały w Fabryce sławy i oparcia. A po co była Fabryka Warholowi?

- Był zafascynowany nieprzewidywalnością. On rzeczywiście mógł przez osiem godzin patrzeć na śpiącego człowieka w swoim filmie "Sleep". Zwłaszcza jeśli go kochał. I nie mógł zrozumieć, dlaczego inni się nudzą. A z drugiej strony bawił się snobizmem. Prowadził grę: "No, zobaczymy, co zrobisz. Jesteś na awangardowym filmie, którym się masz zachwycić, bo inaczej stajesz się mieszczuchem". No to facet siedzi. I zarówno ten, który wytrzymuje osiem godzin do końca, jak i ten, który wyjdzie po paru minutach, jest idiotą. To kontestacja misyjnej relacji sztuka - odbiorca. Kontestacja pozycji artysty jako wychowawcy społeczeństwa.

Czy "2" w tytule sugeruje, że spektakl to nie dokument, ale powtórzenie tamtego doświadczenia?

- Nasz spektakl, jak to improwizacja, powstał w jakiś sposób sam. To fantazja zbudowana pasożytniczo, kopia, która na początku chce być kopią, a potem zaczyna żyć własnym życiem. Trzymając się oryginału, można przeoczyć szansę, tajemniczy moment w tworzeniu, gdy to, co powstaje, zaczyna mieć własną wolę, odrywa się. W moich pierwszych jeleniogórskich spektaklach tak bardzo próbowałem coś zrealizować, że w ogóle się nie otwierałem na to, co może się zdarzyć. A teraz jest odwrotnie. Jestem skłonny całkowicie zapomnieć o tym, czego chciałem.

Przy pracy nad "Factory 2" wiele rzeczy staje się dla mnie po raz pierwszy. Od spektaklu "Mistrz i Małgorzata" próbuję pójść za intuicją, która jest intensywna, ale mglista. I o ile w pracy przy "Mistrzu..." napotykałem na opór aktorów, którzy walczyli z czymś wariackim czy bezsensownym, co mnie fascynowało, o tyle teraz praca z aktorami idzie świetnie.

Zresztą sam Warhol nie lubił sensu. Jak mu aktorzy grali zbyt logicznie i psychologicznie, to im to psuł. A to najświeższe pokolenie ma taki dostęp do tej irracjonalnej, wewnętrznej i wstydliwej istoty, do tego "ja" wewnętrznego monologu, że potrafią godzinami improwizować i gdy dorwą się do swojej wyobraźni, buzie im się nie zamykają. Wywalają z siebie całymi furami. Oni już urodzili się w świecie zmienionym przez Warhola.

Stary Teatr w Krakowie, "Factory 2", reż., scen. Krystian Lupa, pierwszy pokaz 16 lutego, premiera 9 marca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji