Artykuły

Teatr autorski - co to takiego?

Przenoszenie akcji dzieł operowych z dawnych epok w czasy dzisiejsze oraz ubieranie Zygfrydów, Edgarów, Nemorinów w dżinsy przestało być aktem odwagi i oryginalności, a stało się swego rodzaju sztampą - pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Nie tak dawno w jednym z renomowanych teatrów dramatycznych wystawiono sztukę Stanisława Wyspiańskiego czcząc w ten sposób stulecie śmierci naszego "czwartego wieszcza". Do autorskiego tekstu sztuki młoda reżyserka dopisała pewną ilość własnych "uwspółcześniających" tekstów, skreślając za to część oryginalnych scen dramatu. Sprawozdawca prasowy zaś nie rozdarł bynajmniej szat i nie zawołał do nieba o pomstę wobec tak ekstrawaganckich (by nie użyć mocniejszego słowa) poczynań, lecz... pochwalił odwagę reżyserki. Nasuwa się oczywiście pytanie: gdyby skreśliła ona z dramatu jeszcze parę scen i dopisała więcej kwestii od siebie - czy nadal mielibyśmy do czynienia ze sztuką Wyspiańskiego? I gdzie mianowicie znajduje się granica, którą przekroczywszy reżyser powinien oświadczyć uczciwie, że wystawia sztukę własną, jedynie z dopiskami wielkiego twórcy? Pozostaje jeszcze tylko do rozstrzygnięcia kwestia, czyje nazwisko (jako autora) powinno wtedy znaleźć się na afiszu...

Nie potrzeba zresztą nawet eliminować istotnych fragmentów wystawianego dzieła ani dopisywać w ich miejsce własnych tekstów. Oto ostatnio głośne stało się (relacjonowane także na naszych łamach) skandalizujące przedstawienie "Eugeniusza Oniegina" w Monachium [na zdjęciu scena ze spektaklu], gdzie -jak czytamy - za sprawą polskiego reżysera akcja z zacisznej prowincji w dawnej Rosji (której klimat tak pięknie i sugestywnie maluje muzyka Czajkowskiego!) przeniosła się na współczesną prowincję amerykańską z tańczącymi poloneza kowbojami. Oniegin i Leński stali się tam kochankami-gejami, a całe dzieło ukazano jako wielki manifest na rzecz homoseksualizmu. Reakcje publiczności były oczywiście, oględnie mówiąc, mocno podzielone, opinie krytyków również; jednakże - o ile mi wiadomo - tylko jedna recenzja od razu w tytule sugerowała pytanie, czy aby na pewno mieliśmy tu do czynienia z operą Czajkowskiego do libretta opartego na poemacie Puszkina, czy też była to zupełnie inna sztuka z muzyką Czajkowskiego w tle? Fakt bowiem, iż Czajkowski był homoseksualistą, nic ma absolutnie nic do rzeczy: nie o tym przecież jest ta opera, a tym bardziej genialne dzieło Puszkina...

Gdzie indziej znowu recenzent z upodobaniem relacjonuje działania reżysera, który "wziął w nawias" historię wymyśloną przez twórców operowego dzieła i wysnuł z niej własną opowieść, wybiegającą daleko poza wątki, jakie sobie twórcy owego dzieła (tzn. kompozytor i jego librecista) ongiś wyobrazili.

Sam zresztą oglądałem już swego czasu tryskającego życiem i humorem "Cyrulika sewilskiego" jako "czarną komedię", drugiego zaś, ulokowanego w nowoczesnym salonie biologicznej odnowy, a także "Peleasa i Melizandę" z akcją toczącą się w szpitalu psychiatrycznym.

Z kolei w "Makbecie" Verdiego, transmitowanym 12 stycznia na estradę Filharmonii w Łodzi ze sceny Metropolitan Opera, reżyser Adrian Noble, po mistrzowsku skądinąd budując dramatyczne napięcie kolejnych scen i prowadząc akcję w wyśmienitej zgodności z rytmem muzyki, uznał przecież za konieczne umieścić ową akcję, przy walnej pomocy scenografa Marka Thompsona, w XXI stuleciu, chyba gdzieś w krajach bałkańskich (a może w Czeczenii lub Afganistanie?), wyposażając protagonistów oraz ich żołnierzy w automaty-pepesze jak też pistolety, choć zbrodni dokonuje się "po staremu'", przy użyciu sztyletów. W transmitowanej w przerwie spektaklu rozmowie tłumaczył, iż pragnął zwrócić uwagę widzów na fakt, że żyjemy w epoce naznaczonej wielkimi ruchami uchodźców z krajów ogarniętych terrorem uzurpatorskiej władzy; va bene - ale czy wrażenie nie byłoby jeszcze większe, gdyby w scenerii pozostawić rekwizyty oraz stroje przynależne dawnej Szkocji i Anglii (których to krajów nazwy wielokrotnie padają w tekście), a jedynie rzeszę uciekinierów z krwawo przez parę zbrodniarzy rządzonej krainy pokazać jako ludzi z różnych epok, a nam współczesnej w szczególności?

Wszystko to, z dodatkiem wielu jeszcze innych przykładów, pokazuje wyraziście, iż przenoszenie akcji dzieł operowych z dawnych epok w czasy dzisiejsze oraz ubieranie Zygfrydów, Edgarów, Nemorinów w dżinsy przestało być aktem odwagi i oryginalności, a stało się swego rodzaju sztampą; odwagą natomiast jest dziś - paradoksalnie - rozegranie przedstawienia operowego zgodnie z autorskimi didaskaliami dotyczącymi czasu, miejsca oraz całego entourage'u. Ponieważ zaś zdarza się to bardzo rzadko, przeto w wielu przypadkach tym serdeczniej bywa witane przez widownię.

Można bowiem zauważyć, iż większość przedstawień (nie tylko w Polsce i nie tylko operowych) przygotowuje się teraz przede wszystkim z myślą o tzw. publiczności premierowej, czyli - przynajmniej teoretycznie - w przeważającej części koneserach dobrze znających dane dzieło w jego tradycyjnej postaci, których trzeba zaskoczyć realizacją śmiałą i nowatorską, aby zyskać aplauz a potem rozgłos, na czym w pierwszym rzędzie zależy realizatorom i dyrektorom teatrów. Równocześnie jednak publiczność tę (a jeszcze bardziej - widzów dalszych, szeregowych już spektakli) traktuje się najwyraźniej jako osoby o mocno ograniczonej inteligencji, niezdolne pojąć kryjących się w treści dzieła odniesień do współczesności, jeżeli się im tego nie wyłoży "łopatologicznie", strojąc postaci sceniczne w dżinsy i trykotowe koszulki.

A poza tym - nikt chyba nie prowadził dotąd badań ankietowych, by stwierdzić, jaka część publiczności przychodzi do teatru, aby słuchając pięknej muzyki i śpiewu wyłączyć się z otaczającego świata i przenieść w świat inny - świat gorących uczuć i wielkich namiętności, prowadzących czasami aż do zbrodni, ale zarazem świat wspaniałych wnętrz, pięknych strojów i wytwornych manier, jaka zaś część woli oglądać na operowej scenie replikę tego, z czym się styka

na co dzień, czyli byle jakie otoczenie, byle jaki strój i grubiaństwo w obejściu, słowem - brzydotę dzisiejszego świata?

Wydaje się w każdym razie, że wystawiając dzieło operowe (a i dramatyczne zresztą także) można i owszem - jak najbardziej - doszukiwać się w jego treści ukrytych dotąd wątków i odpowiednio je eksponując (zwłaszcza gdy wskazuje na to charakter muzyki) przedstawiać określone sceny w nowym, odświeżającym oświetleniu. W żadnym jednak przypadku nie powinno się traktować owego dzieła jako pretekstu do prezentowania na scenie wydarzeń oraz sytuacji nic z jego treścią a tym bardziej z klimatem jego muzyki nic mających wspólnego. Realia sceniczne także lepiej jest na pewno pozostawiać w zgodzie z tym, co wynika z tekstu libretta; jaki zaś plastyczny kształt one przybiorą, to już zależy od talentu oraz inwencji scenografa.

Oczywiście - stylowy kostium historyczny sporo kosztuje, no i trzeba nauczyć się go nosić oraz odpowiednio się w nim zachowywać; istnieli kiedyś m.in. specjaliści od ról kontuszowych... Ale nad tym trzeba solidnie pracować; może więc po prostu nie wszyscy chcą przysparzać sobie dodatkowych kłopotów? Gdy ubierzemy kogoś jak łapserdaka, to i jego manierami nie warto będzie zanadto się przejmować, a zadowolenie "zwyczajnych" odbiorców, to nic taka znowu ważna rzecz - wydaje się mniemają niektórzy realizatorzy...

A przecież - wspomnienie entuzjastycznych aplauzów po kolejnych obrazach przywiezionej swego czasu do Warszawy przez moskiewski Teatr Wielki "Chowańszczyzny" z wiernie odtworzoną scenerią XVII-wiecznej Moskwy czy monumentalnym spektaklem Damy pikowej zrealizowanym z pełnym pietyzmem wobec historycznych realiów, jak też podobne zachwyty dla pokazanego w Łodzi "Rusłana i Ludmiły" barwnie malującego świat dawnej Rusi, albo dla wiernego wobec autorskich didaskaliów przedstawienia "Cosi fan tuttte", jakim uraczyła nas dla odmiany Niemiecka Opera Państwowa z Berlina - powinny wielu ludziom dawać coś niecoś do myślenia, podobnie jak nie tak dawny sukces wznowionego w stołecznym Teatrze Wielkim "Rigoletta"...

Na konferencji prasowej w jednym z teatrów padło kiedyś pytanie, czy w przygotowywanym na najbliższy sezon repertuarze znajdzie się miejsce na "teatr autorski"? "Oczywiście tak - odpowiedział przytomny dyrektor teatru - jeżeli przez autorów rozumieć będziemy twórców muzyki oraz libretta, im bowiem przede wszystkim powinni służyć realizatorzy przestawień." Czy zatem na nowatorskie poszukiwania nie ma miejsca w teatrze operowym? Ależ tak! Walter Felsenstein powiedział kiedyś, iż w partyturach i tekstach najpopularniejszych oper gotów jest znaleźć po kilkanaście istotnych sugestii, nie dostrzeganych dotąd przez ich inscenizatorów. Rezultatami takiego podejścia były m.in. jego genialne (i odkrywcze!) spektakle "Traviaty", "Carmen", "Opowieści Hoffmanna", "Sinobrodego" Offenbacha. I chyba tędy wiedzie właściwa droga.

Co zaś się tyczy głoszonych od czasu do czasu peanów na cześć reżyserów teatralnych jako wielkich odnowicieli operowych spektakli, dodających im życia i emocjonalnej głębi, to i owszem - ale pod warunkiem, iż będą to wyłącznie reżyserzy wrażliwi na muzykę i mający o niej jakie-takie pojęcie. W przeciwnym razie może powtórzyć się sytuacja, która sporo już lat temu przydarzyła się reżyserce znanej i cenionej w teatrze dramatycznym, której powierzono inscenizację "Eugeniusza Oniegina" i która w trakcie prób zażądała od dyrygenta, aby skrócił znacznie słynną scenę Tatiany z listem, gdyż ona nie potrafi wymyślić sensownych działań scenicznych na tak długi fragment muzyczny. Podobno znakomity mistrz batuty odpowiedział takim spojrzeniem, że... zrezygnowała w ogóle z dalszej pracy nad operą Czajkowskiego. W bliższym nam czasie także zresztą zdarzały się podobne przypadki, tylko teraz nikt już nie potrafił poskromić samowoli reżyserskiej, bo też i mistrzów batuty z prawdziwym autorytetem nie tak wielu...

Na pewno więc trzeba szukać właściwej drogi do przedstawiania operowej klasyki na miarę XXI wieku, przedstawiania atrakcyjnego dla odbiorców w tym już stuleciu wychowywanych. Trzeba też jednak pilnie baczyć, czy obrana droga nie prowadzi aby na manowce; zachwyty bowiem gromadki hałaśliwych cmokierów - entuzjastów "teatru autorskiego" na operowym gruncie raczej nie będą dobrym drogowskazem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji