Artykuły

Młody artysta staje w obliczu Boga

Realizując "Sędziów" Wyspiańskiego studenci dotknęli teatru, którego dziś nikt ich już nie uczy. Bardzo rzadko się zdarza, żeby zobaczyć, jak młody artysta staje w obliczu Boga. I akurat "Sędziowie" Wyspiańskiego, to taki piękny, spełniający właściwie wszystkie oczekiwania utwór, bo i kryminał, i psychologia, i przede wszystkim metafizyka. Jakieś religie przelatują przez tę scenę, Stary Testament... religia katolicka... - opowiada Jerzy Stuhr w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Poważył się Pan ze studentami na samych "Sędziów" Wyspiańskiego. Chyba najtrudniejszą ze sztuk naszego genialnego artysty. I mówi się o tym przedstawieniu na mieście. Może więc jest jednak potrzeba takiego teatru niełatwego?

Cieszę się, że odchodząc ze szkoły, zostawiam po sobie pracę, która tkwi głęboko w tradycji tej szkoły, choć -niestety - coraz rzadziej się do takiej tradycji sięga. To znaczy, udało mi się zmusić młodych, już przecież aktorów, do "wysokiego tonu". Bo przecież tu mówi się o sprawach ostatecznych,

o sprawach najistotniejszych dla egzystencji człowieka.

Wszyscy jesteśmy świadkami, że tymi ludźmi targa Los... Czego trzeba więcej? Ale na ten wysoki ton trzeba wejść, nie bać się go, postarać się. Bo dowcipy, żarciki, udawanie, wchodzimy w rolę, wychodzimy z roli, cytaty, mruganie okiem do publiczności - to wszystko tak, to może być, zwłaszcza, że jest to atrybutem młodości i taki właśnie teatr chętnie się od młodych ludzi przyjmuje.

Natomiast bardzo rzadko się zdarza, żeby zobaczyć, jak młody artysta staje w obliczu Boga. Dlatego tak cieszę się, że mi się udało ich na to namówić, że oni tego nie wykpili. Bo przecież najłatwiej to wykpić, machnąć ręką, roześmiać się, lekko zauważyć, że to dzisiaj niemodne tematy... itd.

Ale mnie się przydarzyła dobra grupa młodych ludzi i dzięki tej grupie, dzięki jakiemuś wychowaniu tych ludzi, może uwrażliwieniu ich, można było to zrobić.

Ja nigdy moich spraw szkolnych nie nazywam reżyserią, tylko opieką artystyczną. Bo przecież ja tu, w tym miejscu, nie spełniam podstawowej roli, jaką reżyser miałby do spełnienia: reżyser ma prawo wybrać sobie aktorów. A dzisiaj można wybierać już w ogóle z całej Polski, a nawet z zagranicy! Jak robi na przykład Krzysztof Warlikowski. Castingi... itd. Czyli dobierasz ludzi. To Andrzej Wajda tak mówił, odpowiadając na pytanie, co to jest reżyseria. Trzeba tak dobrać różne osobowości - mówił - żeby one same ze sobą wytworzyły odpowiednią energię. Dlatego czekał na Binczyckiego przez pół "Nocy i dni", żeby robić z nim "Emigrantów". Bo wiedział, że tylko my dwaj, wczepieni w siebie, mamy tę energię, o którą mu w tym utworze chodziło. Przecież to jest jego nauka!

A w szkole tego wszystkiego nie ma i być nie może. Jest natomiast coś innego: dostaję określone grupy, na przykład C i E - i zaczynam robić z nimi dyplom. I każdemu muszę dać zadanie. Przyklejam więc jednego do drugiego, choć widzę, że nie zgadzają się te typy, te osobowości, te temperamenty, ale mam robić, więc robię. I rzadko bywa, że akurat się zgodzi. A tu się zgodziło. No, może nie w stu procentach, ale w dziewięćdziesięciu na pewno! Otwiera się kurtyna i... czuję, że to są oni! Bohaterowie tamtej sztuki. To są Żydzi, to jest jakiś Słowianin, to są oni... Więc to też podkreśla bardzo wiarygodność tego przedstawienia. Cieszę się ogromnie, że tak wyraźnie pozostaje tu ślad mojego teatru, do którego dorastałem, którego mi tak często dzisiaj brakuje. Przypominam sobie nieraz te lata patrzenia, gdy ubrany w kostium diabła patrzyłem na Trelę, gdy jako Konrad w "Dziadach" Mickiewicza, z Bogiem się wadził... Za bary się brał i krzyczał: "daj mi rząd dusz"...

To wszystko gdzieś tam we mnie siedzi... I akurat "Sędziowie" Wyspiańskiego, to taki piękny, spełniający właściwie wszystkie oczekiwania utwór, bo i kryminał, i psychologia, i przede wszystkim metafizyka. Jakieś religie przelatują przez tę scenę, Stary Testament... religia katolicka... Jacek Popiel powiedział mi kiedyś, że jest to jedyny utwór Wyspiańskiego, który mógłby być zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną. Robiliśmy fragmenty w zeszłym roku. Ale ja właśnie lubię tak dochodzić do przedstawienia, a studenci musieli dorosnąć, dojrzeć, aby wymawiając słowo "Bóg" - wiedzieli, co mówią. Bo to nie jest to, że "idziemy do Galerii Krakowskiej kupić sobie buty". To jest zupełnie coś innego. Cieszę się więc, że studenci dotknęli tego teatru, którego nikt ich już teraz nie uczy. Bo to pozostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji