Artykuły

Jedenastu i mała Eliza

"Dzikie łabędzie" w reż. Jerzego Bielunasa w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Scenografia jest atutem "Dzikich łabędzi". Pod tym względem teatr jest wcale nie gorszym od filmu polem kreacji fantazji.

Jerzy Bielunas, reżyser "Dzikich łabędzi" Hansa Christiana Andersena, spektaklu, który od soboty znalazł się w programie Teatru Andersena, jest doświadczonym i rasowym reżyserem. Te jego atuty zgrały się z duchem pomysłowości młodziutkiej scenografki Anny Chadaj. Malutka "kieszeń" lubelskiego teatru lalek nie pozwala na scenograficzne rozbestwienie, nic poza ekranami i jakimś detalem, jakąś klatką pomieścić się na scenie nie da, bo brakuje miejsca dla aktorów. Dlatego Anna Chadaj skupiła się na kostiumach - i osiągnęła znakomite rezultaty. Dwa pomysły trzeba specjalnie przywołać, bo są uniwersalne i piękne. Otóż tytułowe dzikie łabędzie to jedenastu braci, synowie królewicza - zamienieni w ptaki. Wszystkich gra jeden aktor (Daniel Arbaczewski), nosząc na głowie hełm z quasi-skrzydłami, które są profilami dziesięciu twarzy. Kiedy zmienia się (jako wszyscy bracia) w łabędzia, wdziewa kapitalny biały płaszcz ze skrzydłami i łabędzimi szyjami, przypominając jakiś tajemniczy, przejmujący twór. A królewna - macocha, ta zła kobieta! Jej suknia miejscami (przy biodrach) wydaje się, jakby była wypchana kolczastymi kasztanami. A Żabioch! Zielony potwór z bąblami, tyle że wcale niestraszny. Dzieci wybałuszają oczy, patrzą, jakby ducha zobaczyły, jednakże uśmiech nie znika z ich twarzy. Zresztą ciekawe jest i samo rozegranie przestrzeni sceny poprzez zbudowanie na środku konstrukcji podobnej do płotu - ogrodu, przez którą - niejako ze środka sceny, spod podłogi - dostają się na scenę, wkraczając w akcję, pewne przedmioty i osoby. Również tak ograne pomysły jak falujące połacie materii udające fale zostały pomyślane dość atrakcyjnie.

Spektakl jest więc bardzo zgrabnie skonstruowany, jego akcja toczy się wartko. Pomysły kostiumów Anny Chadaj hipnotyzują tak skutecznie, że to za nimi biegnie uwaga widza i pewne niedociągnięcia nie rzucają się w oczy. Bowiem chwilami i wcale nierzadko gubi się ciągłość narracji, nie wiadomo, o co chodzi i kto jest kto, emisja tekstu kuleje, a piosenki stają się mało zrozumiałe. Zapomniano też o światłach, które mogłyby bardziej wydobywać urodę i symbolikę kostiumów, podkręcać aurę i temperaturę emocjonalną spektaklu. Ale to, załóżmy, pestka.

Anna Haba jako Eliza, dla której ta rola była dyplomem kończącym studia, wypadła ciekawie. Niewielkiego wzrostu, delikatna i bardzo sympatyczna, wniosła ten cieszący duszę rodzaj ciepłej energii. Bardzo zgrabnie wypadły role drugoplanowe. Słowa specjalne należą się Bogusławowi Burskiemu (o przydomku Beniu) za charakter i dykcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji