Artykuły

Reńskie galizowane

Pisać o samym Durrenmacie zna­czyłoby naruszyć licencję kilku ho­norowych znawców pisarza oraz tłumaczy, którzy jego sekret obja­wili światu zapewniwszy sobie uprzednio prawa wyłączne. Łatwo o polemikę pozorną, a po co? Durrenmatt został tak zanalizowany, że każde następne wkroczenie w tak zwaną problematykę pisarza pomnożyłoby tylko ilość obiegowych ogólników. Pytania jakie postawio­no uprzednio, prowadziły do rozwe­selających wniosków z racji komi­cznej powagi, z którą je zadawano. Dosyć to jałowe. Bo czy Durrenmatt jest moralistą? Naturalnie. Czy jest cyniczny? Także. Pokazu­je dramat moralny współczesnego człowieka? Pokazuje. Absurd tkwiący w urządzeniach świata? Tak. Wątpi w sens obyczaju i prawa? No pewno. Ożywia potrzebą buntu? Również. A w ogóle pisarz to tru­dny, splątany i intelektualny. Ma talent i poczucie humoru. Ponieważ tego wszystkiego dowiedziałem sią od innych, bardziej powołanych do egzegezy, sam zadowalam się paroma zdaniami arcymistrza w rze­czonym rodzaju, autora monografii o doktorze z Colombo, który na uniwersytecie Columbia uzyskał pro­fesurę wyższej analizy, by resztę życia spędzić na ściganiu dra prof. syntetologii uniwersytetu w Leydzie, rodem z południowych okolic Annamu. Jak wiadomo: "Zderzenie dwóch rozpędzonych uczonych - katastrofa, rzędu największych kolejowych katastrof - nastąpiła zu­pełnie przypadkowo w lokalu pierwszorzędnej restauracji hotelu "Bristol" w Warszawie. Sytuację wysoce dramatyczną intelektualnie pogorszyła obecność profesorowej, do której wściekły analityk przypu­ścił szturm. I tak oto: "Pani Filidor całkiem zbezczeszczona próbo­wała resztkami sił wciągnąć ręka­wiczki, ale, rzecz wprost nie do wiary, doktor z Colombo zrobił jej na prędce analizę moczu i zarykując się, wykrzyknął zwycięsko - H2OC4, TPS, trochę leukocytów i białka!" Protokół podpisali: T. Poklewski, T. Roklewski i Antoni Świstak, asy­stenci.

Co się zaś tyczy Friedricha Durrenmatta udzielił on dosyć wyczer­pujących komentarzy do własnych sztuk, w rozmowach z dziennika­rzami i programach. W zasadzie, to pisarz, który sam się zdefiniował. We wszystkim, co ogłosił, formułu­je zdecydowane i oczywiste preten­sje do świata trawionego obsesją końca, kryzysem wartości, psycho­zą atomowej wojny. Ma na tyle poczucia taktu i przenikliwości, by łączyć tragizm z komedią - bezsil­ności słowa, by nie popadać w werbalizm szkoły moralistów, tyle humanistycznej odwagi, by nie za­wierzać swego teatru grze instynk­tów. Nic nie upoważnia do lekce­ważenia; Durrenmatt ma świado­mość powagi chwili i cokolwiek się jeszcze stanie trzeba pamiętać, że odezwał się w porę. W widocznym skupieniu spełnia swe zadanie, choć nie przecenia swoich środków, stąd rys ujmującej dobroduszności, star­czego rozweselenia światem, który umysły prymitywne pobudza już tylko do wściekłej powagi. Jako Szwajcar połączył w naturalny spo­sób niemiecki teatr dyskursywny i dydaktyczny z francuską komedią.

Durrenmatt galizuje kwaśne wina. Odnowiwszy na scenie gust świado­mej siebie secesji, smak środków skłóconych, potrzebę anachronizmu, odrodził rodzaj parodii pseudohistorycznej. To wcale nie mało! Za­rzut o mistyfikację, jaki padł ostat­nio w prasie, jest zbyt daleko po­suniętą odmową zaufania. Przyszły historyk pewno będzie musiał roz­ważyć o ile secesja jako poetyka jest przejawem bogactwa, a w ja­kim stopniu skutkiem nieobecności trwałego porządku filozoficznego. Spór taki mógłby się toczyć o pro­porcje, i tylko o proporcje. Tego dramaturga ze współczesnej trady­cji teatralnej wykluczyć się nie da, a panika części krytyki stołecznej świadczy tylko o przesadnych ra­chubach i braku zimnej krwi.

"Anioł zstąpił do Babilonu" naj­wyraźniej ujawnia związki z brechtowskim skeczem filozoficznym. W formie orientalnej przypowieści szu­ka pisarz ludowych miar. I znajdu­je jakiś optymizm oparty na ple-bejskim doświadczeniu, który wielokrotnie już ratował mędrków przed ostatecznym zwątpieniem. I tak reżyser pomyślał przedstawie­nie, otwarcie pokazując cel, ku któ­remu dąży: widowisko, które zakła­da sens zabawy teatralnej, umowę gry, fikcję a nie rzeczywistość dra­matu. W trakcie tej zabawy ma się ujawnić względność prawd głoszo­nych przez postacie, jako że racje ludzkie są odwracalne, a interesy wykluczają wzajemnie. Tak więc, żebrak Akki może wstąpić w za­wody z królem Nabuchodonozorem; może zostać ofiarą kata, lub osta­tecznym kata wybawcą. W tej ko­medii żebraczej jest trochę więcej niż się zdaje dialektyki brechtowskiej. Na dobrą sprawę to dosyć stare; Wolter dla podobnych celów szukał kostiumu orientalnego. Je­steśmy blisko powiastki filozoficz­nej o królu Nabuchodonozorze prze­mienionym w byka, o roztropnym Mambresie i pięknej Amazydzie. "Wszystko zważywszy, zaczynam przypuszczać, że ten świat stoi sprzecznościami: Rerum concordia discors, jak powiadał niegdyś w swoim języku mój mistrz Zoroaster". Konrad Swinarski miał jesz­cze raz okazję wystawić Brechta, tylko Brechta, chociaż trochę gor­szego Brechta. Aby już nie było żadnych wątpliwości usunął makame, arabskie przypowieści wierszo­wane, w których żebrak Akki opo­wiada o swoim nienajnędzniejszym pochodzeniu, utracjuszowskiej mło­dości i bankructwie interesu ojca pożartego przez firmę Enggibi i syn. No naturalnie, bo żebrak Akki jest szwajcarskim drobnomieszcza-ninem zdegradowanym do pozycji filozofa. Ale to by znów przeczyło zasadzie jednoznaczności, mąciło porządek brechtowskiego moralite­tu. Oto pierwsze pociągnięcie reży­sera. Następnie, lekką ręką epika pchnął na scenę tłum statystów, którzy wypełnili tło, zagęścili kolo­ryt rodzajowy, wprowadzili na sce­nę lumpiarstwo i gest ulicy. W tym towarzystwie song ma ostrą, pikant­ną, nieco wulgarną barwę, poetycki koncept - nieoczekiwanie cwaniacki sznyt. Trochę więcej niż Durrenmatt, i trochę mniej. Mamy więc do czynienia w robocie Swinarskiego ze świadomą adaptacją stylisty­czną. Ewa Starowieyska z Konra­dem Swinarskim skomponowali sce­nografię i kostium oparte na zasadzie anachronizmu - wierni w tym Durrenmattowi - zasugerowali nam świat, gdzie sarkofag starobabiloński stoi w pełnej zgodzie z latar­nią gazową, przęsło mostu kolejo­wego jest stosownym schronieniem współczesnego poety i starożytnego żebraka, a w każdej chwili da się wymienić na tron. Zresztą, za łu­kiem prosceniowym płynie rzeka Eufrat oddzielając widownię od grających. W takim miejscu anioł może zstąpić bez obawy w biały dzień, zwłaszcza jeśli odwrót do nieba ma zapewniony. Winda czeka! To paradne, chociaż nie nowe, podobnym środkiem lokomocji po­ruszali się bogowie Brechta w słyn­nej inscenizacji "Dobrego człowie­ka z Seczuanu".

Aleksander Dzwonkowski udźwignął Durrenmatta, Brechta i Konra­da Swinarskiego. Na pewno, żebrak Akki najwyraźniej jest przeznaczo­ny do tego, aby dźwigać na sobie wiele -tego zdania jest autor, inscenizator i publiczność. Ktoś o tym świecie musi stanowić, wycho­dzi na to, że ostatni żebrak w Ba­bilonie. W tym świecie, gdzie usta­wicznie grozi nadmiar propozycji, że­brak Akki, Dzwonkowski musi być gotowy do ich odparcia, to jego rola. Trochę mniej uległości niż się na po­zór wydaje, więcej inwencji, preme­dytacji rzemiosła żebraczego, pogardy dla fuszerki żebraków z Niniwy. W tym Babilonie, gdzie wszystko jest tak nieważkie, zabawne, aż tak zabawne, Akki jest pierwszym człowiekiem, który pojął, że nie do niego należy nas rozweselać. Ale nie ma też powodu do ostatecznego zwątpienia; świat już trwa tak dłu­go, tak długo - że musi być w tym jakiś sens, no a jeśli nie, to cóż my ludzie możemy na to, do dia­bła, poradzić! Aleksander Dzwonkowski mówi trochę w imieniu poe­tów, trochę od siebie, trochę prze­ciwko Nabuchodonozorowi, a trochę, wbrew skeczowi, który wygląda spod literackiego konceptu i styliza­cji. Przypomniały mi się dawne kreacje Aleksandra Dzwonkowskiego - w Gogolu, Brechcie, Szekspi­rze, "Wizycie starszej pani", ale to nie byłoby na temat. Jakoś tak ostatnio jest w naszych teatrach, że ilekroć przychodzi ochota pisać o aktorze okazuje się, że to nie na temat - inscenizacji...

Bolesław Płotnicki, jako Anioł w windzie umiał się utrzymać na po­ziomie emfatycznego konferansjera, i z tej wysokości, z jakiej ogląda świat, okazuje ciągły dystans liryczno-intelektualny. Odległe przed­sięwzięcia o charakterze turystycz­nym okazuje się wyrabiają przy­tomny optymizm i nie skła­niają do zbytniego zaciekania się w drobne sprawy ludzkości. W jego kwestiach jest mnóstwo ko­mentarza odautorskiego, dużo astro­nomii, i trochę poezji wcale nie oczywistej. Zastanawiam się tylko nad jednym, czy teatr Brechta oglą­dany z mgławicy Andromedy, nie jest bardziej zabawny niż to akto­rowi zalecono okazać. Trudności rozumiem, rezultatów nie winszuję.

Publiczność jest innego zdania, oka­zuje się, że winda jest znakomitym środkiem do komunikowania się z ludzkością.

Kurrubi, Janina Traczykówna zo­stała rzucona przez los do Babilo­nu, aby gotować zupę żebrakowi Akki i wyznawać miłość królowi ziem nad Eufratem. Jeśli już o to chodzi, szkoda tak pięknej i pro­stej dziewczyny dla Nabuchodonozora. Rola wymaga ciągłej gry li­rycznej, co w burlesce nie należy do rzeczy łatwych ani wdzięcznych. W ogóle, kazać kobiecie w Babilo­nie grać świętą naiwną, to wyma­ganie dosyć wygórowane i nieobli­czalne. Janina Traczykówna mężnie wywiązała się z zadania. Rezultatu winszuję, trudności nie zazdroszczę. W najlepszym razie, wysiłek wło­żony musi przerosnąć sens roli.

Nabuchodonozor, Ignacy Gogolewski przekonywająco przegrał w przebraniu zawody żebracze z Akkim. Kiedy zrzucił czerwoną brodę i płaszcz okazał się jednak dosyć groźnym i dosadnym władcą. Tro­chę przesady i zbytniej dosłowności. Styl inscenizacji spychał go jednak ciągle do roli króla Heroda, czynił z niego postać rodzajową. Nie wiem, czy to najwłaściwsze. "Dla­czego niebo nie zna samotności Nabuchodonozora? Dlaczego wyszydza jednocześnie mnie, żebraka, i Na-buchodonozora, króla?" Zepchnięty w tłum postaci rodzajowych Gogolewski nie mógł stworzyć posta­ci Durrenmatta, żałosnej, groźnej, tragicznej. Od tego miejsca zresztą zaczyna się w przedstawieniu czy­sty Brecht.

A więc Wanda Łuczycka, hetera Tabtum z punktu chwyciła, o co może chodzić reżyserowi i zdobyła się na tandetny gest znany w Babi­lonie lub Berlinie Brechta, co na jedno wychodzi. Dodano jej dwie Taxi - girls, ale w stroju jaki znała ulica berlińska lat dwudziestych, a więc w epoce "Opery za trzy grosze". Feliks Chmurkowski, bankier Enggibi, był kapitalistą ze sztychu Georga Grosza, jako taki musiał grać w futrze i z cygarem Józef Nowak, policjant, Roman Kłosowski, robotnik, Zdzisław Leśniak, Gimil, sprzedawca oślego mleka - wzbogacili widowisko ro­dzajowym humorem, ale nie wnie­śli już nic nowego. Im dalej od Dzwonkowskiego, tym więcej Bre­chta. Wpadł też jak po ogień do Babilonu Gustaw Holoubek, Uro­czysty, rozbawiony własną rolą, jeszcze jeden obowiązek zwalił na Dzwonkowskiego, a potem z z równie widoczną satysfakcją za­mienił czerwone rękawiczki na antykwariat. Jest już w drodze do Teb. Edmund Fetting, Pierwszy Mi­nister, otrzymał w Babilonie stano­wisko zaszczytne, pierwszorzędnej wagi, chociaż najwyraźniej nad Eu­fratem pierwsi ministrowie niewie­le znaczą, i niewiele też od nich może zależeć. To już drugi epizod, w jakim widzę aktora, spotkanie z nim będzie dla warszawskiej pu­bliczności pięknym dniem.

Friedrich Durrenmatt za przykła­dem i metodą znanego wszystkim dra Gala polepsza, galizuje kwaśne wina. Reńskie galizowane ma nawet nie­zły smak, odrębny trochę bukiet łatwy do rozpoznania. Chcieć wska­zywać jego źródła inspiracji, szko­łę znaczy pozbawiać go odrębności, pewnej odmiany stylu, ładu filozo­ficznego czy tylko jego pozorów. To mi obojętne. Durrenmatt może od biedy być Brechtem, tylko gor­szym. Ostatecznie, Konrad Swinarski miał prawo do tego insceniza­cyjnego kawału, pytanie o ile to ce­lowe. W wyniku: zderzyły się ze sobą dwie stylizacje, literacka i re­żyserska, biegnące w przeciwnych kierunkach. Nic takiego się nie sta­ło, i nie mam prawa nikogo winić, ani Durrenmatta, ani Brechta, ani Kon­rada Swinarskiego. Połączył ich przypadek i spłatał figla; jako pro­blem teatralny to trochę komiczne. Reńskie wino ścierpło, bo nie galizowane. To samo wyrazi wam pro­ste, arytmetyczne zadanie: Frie­drich Durrenmatt plus Konrad Swinarski równa się Bertolt Brecht. Tylko że Bertolt Brecht plus Kon­rad Swinarski to jeszcze nie równa się Durrenmattowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji