Artykuły

Sturba jego suka szać

"Szewcy" w reż. Jacka Bunscha w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Stuk młotków o kowadło, potężniejący w rytm muzyki. Niewielka scena w gdyńskim Teatrze Miejskim poszerzona o metalowe podesty - to już nie warsztat szewski, lecz hala fabryczna.

Zaczyna się obiecująco i... równie szybko kończy. Reżyser Jacek Bunsch niestety nie znalazł pomysłu na wystawienie "Szewców" Stanisława Witkiewicza.

Jak pokazać ten arcydramat, jest zmorą wszystkich reżyserów. Próbowano skrajnych udziwnień, równie skrajnego naturalizmu i czort wie jeszcze czego sturba jego suka szać zaprzała. Z Witkacym nie uda się też żadne podszywanie się pod współczesność, fałszywe uniwersalizacje, aktualizacje.

Być może powinno się go grać historycznie, w konwencji sprzed lat siedemdziesięciu kilku. Byłoby śmiesznie, a może nawet metafizycznie? Wystawić go tak, jakby chciał sam autor. Nie myślę jednak o wiernym odkalkowaniu dramatu na scenie, jak uczynił to Jacek Bunsch.

W gdyńskim spektaklu tekst sypie się ze sceny jak perełki, akcja bogata jest w pomysły reżyserskie. Ale gdy perełki Witkacowskie padają na widownię, nie iskrzy, nie zapala się płomień. Akt III tej "naukowej sztuki ze śpiewkami" pokazuje deformację rewolucji zwycięskiej. Znów nuda, nienasycenie, stare grzechy warstw rządzących w nowym wydaniu. Niestety to, co Witkiewicz mówi o władzy, jednostce, już się dokonało albo zostało zbanalizowane od częstego powtarzania.

Znudzeni starsi widzowie porównywać będą "Szewców" z 1982 roku w reżyserii i ze scenografią Marcela Kochańczyka, granych w Teatrze Kameralnym w Sopocie. Henryk Bisty był tam niezrównanym Prokuratorem Scurvym, a Joanna Bogacka jako księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka - kwintesencją nienasycenia i seksu.

W gdyńskim spektaklu w Irinę Wsiewołodowną Zbereźnicką wcieliła się Elżbieta Mrozińska. To znakomita aktorka, więc broni się jak może, graseruje, wije na scenie - ale rola jest przerysowna. Tak jak i prokuratora Scurvy'ego (gra go Grzegorz Wolf). Najlepszy jest, gdy pokazuje Scurvy'ego w momencie "rozkładania się na elementy proste".

Charyzmatyczny Sajetan Tempe (w tej roli gościnnie Krzysztof Warunek) to postać z innej bajki. Rola ciekawie poprowadzona, bez groteski - pełna prawdy.

Aktorzy mieli arcytrudne zadanie - jak utrzymać równowagę między dosłownością sytuacji, a jej dwuznacznością, między przyziemnym byciem na scenie a "metafizycznym" znaczeniem szewskiej egzystencji. Choć starali się jak mogli, nie stworzyli kreacji.

Ale jak mawia Sajetan Tempe: Nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy. Hej!

Jacek Bunsch "poległ", gdyż nie zdecydował się, czy ma pokazać dramat ludzi wplątanych w historię, czy też mechanizmy historii (kiedy szewcy dochodzą już do władzy).

Nie widać, żeby przedstawienie z czegoś wynikało i ku czemuś zmierzało. Zabrakło nie tylko metafizyki, ale i piekielnego humoru Witkiewicza. Dynamit tkwiący w tej sztuce - nie wypalił, a szkoda!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji