Amant to tylko konwencja: wystarczy być młodym i pięknym
- Cieszę się, że właśnie rolą Sędziego w "Panu Tadeuszu" zamykam swoje trzydziestolecie pracy na scenie. Piękna rola do zagrania, ważna w poemacie. Łączę wątek miłosny z patriotycznym. Aczkolwiek gdybym mógł wybierać, wybrałbym coś z dramatu romantycznego, może Fredrę - mówi WOJCIECH SIEDLECKI, aktor Teatru im. Fredry w Gnieźnie.
Stefan Drajewski: Policzył Pan role, które Pan zagrał w ciągu trzydziestu lat swojej obecności na teatralnej scenie?
Wojciech Siedlecki: Statystycznie grałem cztery role w sezonie, czyli wychodzi ponad sto. Ale powiem uczciwie, nie liczyłem.
Na początku grał Pan amantów, a potem przeszedł niepostrzeżenie do ról charakterystycznych.
- Zupełnie niedawno spotkałem znajomą, która przywitała mnie na ulicy z wrodzoną poznańską szczerością: "Wojtek, ale ty fajny szczon kiedyś byłeś". Okazało się, że ostatnio często bywa w Bydgoszczy i widziała tam moje zdjęcia, kiedy grałem między innymi Gustawa w "Ślubach panieńskich" i Wacława w "Zemście". Nie ukrywam, że wolałem grać epizody niż amantów, którzy zwykle brylują na pierwszym planie. Rola charakterystyczna daje większe możliwości aktorowi. Amant to tylko konwencja: wystarczy być młodym, ładnym i przystojnym.
W najtrudniejszej sytuacji są aktorzy około czterdziestki.
- Chyba ma pan rację. W tym czasie nie grałem już w Poznaniu. Związany byłem przez jeden sezon z teatrem w Legnicy. Potem wziąłem rozbrat z etatem w teatrze i przez trzy lata pracowałem jako sprzedawca w sklepie muzycznym Grzegorza Stróżniaka w Okrąglaku.
Ale nie zerwał Pan współpracy z teatrem.
- Nie. Gościnnie grywałem w Gorzowie Wielkopolskim i Kaliszu, w projektach niezależnych. Nie ukrywam, że w tym czasie nabrałem dystansu do siebie, do teatru, do świata. Było mi to wtedy bardzo potrzebne.
A dlaczego sklep muzyczny?
- Znałem Grzegorza z okresu, kiedy on współpracował jako kompozytor z Teatrem Polskim w Poznaniu, przyjaźnimy się. Poszedłem i powiedziałem, że szukam pracy i zostałem przyjęty. Zawsze lubiłem i lubię muzykę, więc bardzo mi to zajęcie odpowiadało. Moi synowie dorastali i wymagali wtedy szczególnej opieki.
Ma Pan w swoim dorobku wiele ról w repertuarze klasycznym. Lubi Pan mówić wierszem ze sceny?
- Lubię. Dostałem niezłą szkołę w tym względzie i teraz, kiedy pracuję nad "Panem Tadeuszem", nie mam żadnych problemów. Obserwuję jednak, że często młodsze pokolenie mówi do kamizelki.
Na jubileusz przygotowuje Pan Sędziego w "Panu Tadeuszu".
- Cieszę się, że właśnie tą rolą zamykam swoje trzydziestolecie pracy na scenie. Piękna rola do zagrania, ważna w poemacie. Łączę wątek miłosny z patriotycznym. Aczkolwiek gdybym mógł wybierać, wybrałbym coś z dramatu romantycznego, może Fredrę.
Ma Pan sporo ról fredrowskich na koncie.
- Jako młody aktor grałem fredrowskich amantów, a jako aktor charakterystyczny wcieliłem się w Papkina i Rejenta w "Zemście". Do tego trzeba by jeszcze dodać Dyndalskiego. Postacie fredrowskie mają duży power, pozwalają się identyfikować z nimi. Każda jest inna, ale pełna zarazem. Są świetnie napisane, nie ma w nich pustych miejsc. Lubię ich mięsistość i emocjonalność.
Romantyzm to chyba najważniejsze oświadczenie zawodowe.
- Poezja romantyczna zawsze była mi bliska. Nie ukrywam, że rola Księdza Piotra w "Dziadach" wyreżyserowanych przez Grzegorza Mrówczyńskiego stanowiła przełom w mojej karierze. Dostałem wolną rękę i mogłem zbudować tę postać tak, jak sobie ją wyobrażałem przez lata.
Był Pan aktorem Grzegorza Mrówczyńskiego. Szczęście to czy przekleństwo, jeśli aktor dłużej pracuje z jednym dyrektorem i reżyserem?
- Wszystko opiera się na zaufaniu. Mnie pracowało się z nim bardzo dobrze. Miałem to szczęście, że dość długo pracowałem również z Jackiem Bunschem, a od siedmiu lat gram niemal we wszystkich spektaklach reżyserowanych przez Tomasza Szymańskiego.
Którą rolę nosi Pan w sobie cały czas?
- Na pewno jest to Henryk V. To była moja pierwsza duża rola w Poznaniu. Cudownie pracowało mi się wtedy z Janem Kulczyńskim, który reżyserował. Wspomniany już Ksiądz Piotr, a potem role fredrowskie.
***
Wojciech Siedlecki z urodzenia torunianin, z wyboru Wielkopolanin. Od 1982 roku mieszka w Poznaniu, od siedmiu lat pracuje w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie.