Artykuły

Nie chcę być takim wodzirejem

"Wodzirej. Koszalin Kulturkampf" w reż. Piotra Ratajczaka w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Ewa Marczak w Mieście. Dzienniku Koszalińskim.

Najnowsza, 9. premiera w tymczasowej siedzibie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, już za nami. Twórcy spektaklu " Wodzirej. Koszalin Kulturkampf": dramaturg Artur Pałyga i reżyser Piotr Ratajczak, wzorowali się na słynnym filmie Feliksa Falka " Wodzirej". Jednak przedstawienie, które obejrzeliśmy w sobotę, było oryginalne, nowe i zaskakujące.

To spektakl o nas, ludziach w ogóle, ale przede wszystkim o nas, mieszkańcach Koszalina i okolic. Szczególnie o tych, którzy uważają, że życie w naszym mieście to ... nie jest życie. Wielu młodych, tak jak Tomasz Danielak (grany przez Roberta Zawadzkiego), marzy o karierze w show biznesie, najlepiej w Warszawie. Chce ją osiągnąć wszelkimi możliwymi metodami: zdradzając kolegów, oddając swoją dziewczynę szefowi, szantażując innych, kłamiąc, uprawiając seks z niemal obcymi kobietami i mężczyznami. Wizja przerażająca, ale niestety, nie taka rzadka w dzisiejszym zmaterializowanym świecie.

Tomasz Danielak, lokalny wodzirej, dostaje to, co chce. Prowadzi wielki bal w hotelu Arka, na który przyjechały najważniejsze osoby w państwie i śmietanka towarzyska na czele z Grażyną Torbicką. Ale, o dziwo?, nie wygląda na szczęśliwego, choć znajduje się w tak znamienitym gronie, a goście balu tańczą pod jego dyktando. Być może odezwały się w nim resztki człowieczeństwa.

Poruszył mnie monolog Czesława Lasoty (w tej roli Wojciech Rogowski), który wyznaje swojej nieobecnej córce, do czego doprowadziło go pożądanie pieniędzy, sławy, seksu. Do niczego. Kiedy zyskał to, czego pragnął, zrozumiał, że nie to jest najważniejsze. Przez karierę stracił to, co naprawdę ma wartość: rodzinę i szacunek do samego siebie.

Spektakl porusza, bawi, zaskakuje. Podobały mi się sceny grane poza sceną, które można oglądać na wielkim ekranie. Widzowie mają okazję zastanowić się, czy jest coś, co im się podoba w Koszalinie i dlaczego, bo o to pytają ich aktorzy w przerwie grania. Na uznanie zasługuje gra aktorów, zwłaszcza Żanetty Gruszczyńskiej - Ogonowskiej, która dosłownie troiła się na scenie.

Poczułam dumę, że mieszkam tu, nad morzem, nie zaś w dalekiej, napuszonej, zepsutej "warszawce".

Spektakl naprawdę warto zobaczyć. Także po to, by obejrzeć Artura Paczesnego i Jacka Zdrojewskiego jako duet Modern Talking sprzed dwudziestu lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji