Artykuły

Życie musi być zaskakującą przygodą

- Myślałem, że będę grał w teatrze. Nie wyobrażałem sobie kultury innej niż wysoka. Nie myślałem, że przyjdzie mi występować w filmach gangsterskich, wojennych i serialach - ARTUR ŻMIJEWSKI o swojej karierze w rozmowie z Jackiem Cieślakiem.

Czy wyobraża pan sobie kogoś takiego jak Mickiewiczowski Gustaw-Konrad w rzeczywistości - czy to kompletna fikcja?

- Zastrzelił mnie pan. Nie zastanawiałem się nad tym od dwóch lat, kiedy dostałem propozycję ponownego zagrania w "Dziadach". Wróciłem do tekstu i myślę, że w rzeczywistości taki człowiek nie może istnieć. Kiedy byłem bardzo młody i przyszło mi się zmierzyć z Mickiewiczem w filmie "Lawa" Tadeusza Konwickiego, przeżyłem szok. Na szczęście lwią część roli zagrał Gustaw Holoubek. Jej dwoistość nie była u Konwickiego przypadkiem. Niemożliwe, by ktoś młody jak Gustaw-Konrad miał taką mądrość i bagaż doświadczeń, o jakim mówi. Mogłem dać postaci tylko młodość i energię. Reszta musiała być wyuczona, wymyślona. Konrad powinien mieć co najmniej trzydzieści lat. Zgadzam się z Andrzejem Stasiukiem, który powiedział, że młodym artystom potrzebna jest ciężka praca, która nie przynosi efektów i wpędza w biedę. Tylko wtedy można tworzyć rzeczy wiarygodne, prawdziwe. Artyści twierdzący, że są w stanie zrobić wszystko na zamówienie - to hochsztaplerzy. Mickiewicz miał doświadczenia niezbędne do napisania Konrada.

Ale wpisał je w obowiązujący podówczas schemat bohatera. Hamlet również jest dla mnie mało wiarygodny. To bohater niemożliwy.

Takie refleksje nie pomagają chyba młodemu aktorowi żyć w zgodzie z uświęconą tradycją polskiego teatru i sięgać po inne romantyczne role?

Kiedy zagrałem Gustawa-Konrada, czułem się fantastycznie, spełniłem swoje młodzieńcze marzenia w gronie największych znakomitości - Gustawa Holoubka, Tadeusza Konwickiego, Tadeusza Łomnickiego. Ale potem poczułem wokół siebie pustkę. Co miałem robić - myśleć o ponownym zagraniu Konrada? Nie chciałem być zgorzkniałym facetem, wolałem otwarcie patrzeć na to, co mnie w życiu może spotkać. Podjąć wyzwanie będące czymś zaskakującym.

Nie chciał pan iść tropem Konrada, być aktorem, który sprawuje rząd dusz, jest sumieniem narodu, budzi jego świadomość i cierpi za miliony?

Przez pewien czas chciałem. Kiedy szedłem do szkoły teatralnej, Gustaw-Konrad był mi bliski, bo byłem młodym człowiekiem, któremu kładziono do głowy, że teatr jest misją, posłannictwem. I taki wtedy był. Myślałem, że będę grał w teatrze. Nie wyobrażałem sobie kultury innej niż wysoka. Nie myślałem, że przyjdzie mi występować w filmach gangsterskich, wojennych i serialach. Ale po trzech latach zdałem sobie sprawę, że grozi mi aktorski schemat, powtarzanie w kolejnych rolach tej samej konstrukcji, z czym przez pewien czas było mi nawet wygodnie. Przywoływałem stan nr 5, robiłem minę numer 8. W końcu stwierdziłem, że muszę się wyrwać z tej pułapki, nie dla innych, dla siebie. Jak długo mogłem być romantycznym blondynem? Dopóki mi siwe włosy nie wyrosną i nie pojawi się łysina?

Kiedy zrzucił pan maskę Konrada?

Gdy nie zważając na konsekwencje, wziąłem rozwód z teatrem i zagrałem u Władka Pasikowskiego. Skoczyłem na głęboką wodę, podjąłem ryzyko.

Pan, namaszczony przez koryfeuszy polskiego teatru do roli Konrada, zagrał w filmie "Psy. Ostatnia krew". Kiedy oglądałem finał, chciałem się schować ze wstydu pod krzesło, bo tak grafomańskich tekstów nie słyszałem chyba nigdy. Nie miał pan podobnego wrażenia?

Czym innym jest scenariusz, czym innym efekt na ekranie. I nigdy nie jesteśmy w stanie do końca przewidzieć, czy coś nam się uda, czy nie. Życie składa się także z porażek. Jest ich nawet więcej niż sukcesów. Ale czy mają sprawić, że przestaniemy próbować?

Panie Arturze, ale pan zrezygnował z arcydzieł na rzecz sensacji. Pewnie gdyby nie przemiany ustrojowe, w kulturze i w mediach, szedłby pan tropem Holoubka, Łapickiego, Zapasiewicza.

Chcę żyć własnym życiem. Nie zapominajmy też, że przez pierwsze trzy sezony, które spędziłem w teatrze, grałem epizody, zdarzało się, że trzy przedstawienia na dwa miesiące. Co mi zostało po namaszczeniu, kiedy przestałem istnieć jako aktor. Nie proponowano mi Kordiana, a zapotrzebowanie na Konrada wyrażały tylko telewizyjne programy edukacyjne.

Konrad znalazł się na bruku wraz z całą naszą romantyczną spuścizną?

Tak było. Kolegom zdawało się, że złapałem Pana Boga za nogi. A ja miałem poczucie, że czas przecieka mi przez palce. To na planie "Lawy" nauczyłem się pokory, tego, że aktor musi przejść próg zażenowania, żeby stać się kimś innym. A właśnie po "Psach" jeden z reżyserów powiedział mi, że narodziłem się w tym filmie jako facet, dojrzały mężczyzna. Wcześniej byłem romantycznym chłopcem, nieprzystosowanym do życia. Pasikowski, niezależnie od ceny artystycznej jego filmu, pozwolił mi wydorośleć.

To na pewno jest dla pana wartość. Ale co pan czuje, oglądając "Ostatnią krew"?

Myślę o straconych szansach. Mogło być lepiej.

Myślę, że kino Pasikowskiego w dalszej perspektywie okazało się pułapką dla niego, dla pana, dla Lindy. Wszyscy panowie chcieliście przeistoczyć się z chłopców w dorosłych facetów, filmowych twardzieli.

Jako się rzekło - chciałem zostać facetem z krwi i kości i zerwać z wizerunkiem romantycznego blondyna. Dzisiaj widzę, że kultura, podobnie jak człowiek, ma różne oblicza. Jestem zwolennikiem współistnienia różnych jej nurtów. Trzeba pamiętać, że dla wielu twórców najważniejsza jest publiczność przed telewizorami i ta, która chodzi do kina. Ale są też widzowie Ateneum, Rozmaitości. Ja jestem artystą Teatru Narodowego.

Kiedy Jerzy Grzegorzewski tworzył zespół, myślał, że aktorzy będą się koncentrować na pracy scenicznej, zrezygnują z reklamy i seriali. Jakiej granicy nie może dziś przekroczyć aktor Narodowego?

Nie da się jej ustalić administracyjnie. Dziś każdy musi dokonywać wyboru sam.

W reklamach pana nie widać, a przecież musi pan mieć propozycje. Odzywa się w panu Konrad?

Od kiedy poczułem się dorosły, chcę patrzeć w lustro, nie mając sobie nic do zarzucenia. A jeśli popełniałem błędy w przeszłości, to nieświadomie i jako człowiek dojrzały nie chcę już ich powtarzać. Choć każdy ma wady i słabości.

Rozmawiał pan o swoich wyborach z profesorami?

Nie ma czasu i okazji. Ale powiem szczerze, że kiedy po kilku latach przerwy wróciłem do teatru, miałem spory kłopot z odnalezieniem się na scenie. Musiałem przejść przyspieszony kurs aktora teatralnego. Zaparłem się. Po pierwszym sezonie usłyszałem, że koledzy patrzyli, jak sobie radzę, i kibicowali mi. Teraz czuję się aktorem teatralnym.

Nie nuży pana "Na dobre i na złe"?

Nigdy nie przypuszczałem, że zrealizujemy dwusetny odcinek. Zaczął się szósty sezon naszej pracy i zawsze są nowe spotkania, nowe historie. A jeśli widownia akceptuje aktora - nie ma szczęśliwszej sytuacji. Jak mówił profesor Andrzej Łapicki, każdy przed lustrem jest genialny. Chwila prawdy następuje podczas dialogu z drugim człowiekiem. Nigdy nie traktowałem tego serialu jako chałtury, to szlachetny film.

Jak pracowało się z Andrzejem Sewerynem nad "Ryszardem II"?

Tworzymy czysty teatr, który nie posiłkuje się niepotrzebnym efektem i rekwizytem. Ważne jest słowo, rzecz ostatnio bardzo rzadka, i to, co się dzieje między ludźmi. Henryk, którego gram, jest człowiekiem uczciwym, oddanym królowi Ryszardowi. Chciałby, żeby w państwie działo się dobrze. W ogóle nie bierze pod uwagę, że będzie monarchą. To opowieść o przyspieszonym dojrzewaniu do władzy i poznawaniu jej mechanizmów. O tym, jak człowiek koronowany staje się instytucją i traci prywatność. Bierze na siebie odpowiedzialność, z której nie zdawał sobie sprawy.

Jak by pan określił obecny etap swojego życia?

Wchodzę w najlepszy dla faceta wiek. Spokojnie, bez szaleństw i bez bólu. Nie chciałbym projektować swojego życia, myśleć, że najpierw zagram tę rolę, potem inną, by po dwudziestu latach dojrzeć do Lira. Chcę być zaskakiwany. Tylko wtedy życie jest przygodą.

A co pan lubi robić najbardziej?

Wędkować. Wycisza mnie bycie samemu z sobą. Czasami trzeba przeanalizować zdarzenia sprzed dwóch miesięcy i wędkowanie daje azyl. Ale uwalnia też adrenalinę. Płynie woda, ptaszki śpiewają, drzewka szumią i nagle spławik idzie w dół. To miły rodzaj podniecenia w ogromnym skupieniu. Niestety ostatni raz wędkowałem półtora roku temu. Brakuje mi czasu

Artur Żmijewski

Dał się poznać w filmie "Stan posiadania" (1989) Krzysztofa Zanussiego. Za swoją rolę otrzymał nagrodę aktorską na festiwalu w Viareggio. Będąc na trzecim roku studiów, zagrał Gustawa-Konrada w filmie Tadeusza Konwickiego "Lawa. Opowieść o Dziadach Adama Mickiewicza" u boku Gustawa Holoubka i Tadeusza Łomnickiego. Zmienił romantyczny wizerunek w "Trzech dniach bez wyroku" Wojciecha Wójcika i produkcjach Władysława Pasikowskiego ("Psy", "Psy 2. Ostatnia krew"). Wystąpił "W pustyni i w puszczy" i spektaklu "Miś Kolabo" Ryszarda Bugajskiego. Przed dwoma laty został laureatem "Złotej Piątki" TeleRzeczpospolitej. Aktor Teatru Narodowego, gdzie gra m.in. Henryka IV w "Ryszardzie II" Andrzeja Seweryna.

Na zdjęciu: w filmie "W Pustyni i w puszczy"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji