Artykuły

Świętej krowie odpowiedź ryczywoła (Albo odwrotnie)

Imputowanie mi, że operę (symfonię, kwartet smyczkowy, disco polo, hip hop i tak dalej.) czynię "obszarem zastrzeżonym dla znawców, zawodowców, muzykologów", uważam za haniebne nadużycie Piotra Gruszczyńskiego, a jego następne enuncjacje za intelektualne mydło - Andrzej Chłopecki odpowiada w Dialogu na felieton Piotra Gruszczyńskiego.

Tak, Piotr Gruszczyński w felietonie "Śpiewająca święta krowa i ryczywoły", opublikowanym w poprzednim numerze Dialogu, ma rację. Pomieszały mi się dwa miasta, operami słynące. Gdzie Monachium, gdzie Wiedeń? Gdzie Rzym, gdzie Krym? Między starczą demencją a pijanym widem (och, te moje wiedeńsko-monachijskie wspomnienia) w istocie coś mi się poplątało, nie obarczałbym jednak tym doktora Freuda i byłbym ostrożny w psychoanalitycznej wiwisekcji mej psyche w poszukiwaniu głęboko we mnie tkwiącego kompleksu Edypa. W felietonie do Gazety Wyborczej zdarzył mi się po prostu lapsus, przez redakcję i korektę niewyłapany. Co komentując, Gruszczyński pisze o Chłopeckim: "Nie wytrzymał, a w żółci pomieszał wszystko. Ale czy to ma jakieś znaczenie, skoro i tak wie lepiej?". Sorry, Winnetou Jaka żółć? Co ja wiem lepiej? Ja wiem gorzej i chcę się od świadka zdarzenia, którego nie doświadczyłem (zdarzenia, nie świadka), czegoś dowiedzieć. A tu dupa sałata.

Rzecz dotyczy inscenizacji "Oniegina" w Monachium [na zdjęciu scena ze spektaklu] (owszem, nie w Wiedniu) pod batutą Kenta Nagano i w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, o której Piotr Gruszczyński zeznał w relacji danej do wiadomości na łamach Tygodnika Powszechnego (nr 46/2007), którą to relację ja pozwoliłem sobie zaczepić we wspomnianym felietonie w Wyborczej. Mówiąc nawiasem, tak się przypadkowo zdarzyło, że w rubryce Z prasy w dwutygodniku Ruch Muzyczny zacytowane zostały w ironicznej intencji akurat te same zdania z relacji Gruszczyńskiego, które i ja cytowałem w felietonie (na końcu zaś była kąśliwa uwaga: "a potem same banialuki"). Informuję, że nie ja jestem autorem przeglądu prasy w Ruchu Muzycznym i nie działałem z redakcją dwutygodnika we wrogim Gruszczyńskiemu porozumieniu. Nie jestem więc sam ze swym zdumieniem.

Piotr Gruszczyński pisze: "Krytyk nie ma prawa wypowiadać się na temat spektaklu, którego nie widział ani razu w życiu". Tak. Racja. Najdalszy jestem od podejrzewania Gruszczyńskiego o to, że - jak podobno spora część populacji - nie rozumie tekstu czytanego. O, nie, jestem najdalszy Mnie się pomyliły miasta, mea culpa. Gruszczyńskiemu się pomyliły teksty. Ja nie pisałem o spektaklu, na którym nie byłem. Ja pisałem o relacji z tego spektaklu, którą przeczytałem. Tematem mojego felietonu nie był spektakl, lecz relacja. A w niej (w tej relacji) nie ma rzeczy podstawowej. Nie ma diagnozy, na czym polega rozdźwięk między jak najlepszą, nadającą się do rejestracji na płytach wizją akustyczną opery kierowaną do uszu, za którą odpowiadał Kent Nagano - a jak najlepszą wizją dramatu środkami teatralnymi realizowaną na scenie, daną do kontemplacji oczom (domena Krzysztofa Warlikowskiego). Obie mają apelować do mózgu. Drogi Piotrze, szanowny panie Gruszczyński: wyjaw mi, proszę, na czym dysonans między oczami i uszami w Monachium polegał. Czym i jak wadził się Nagano z Warlikowskim i Warlikowski z Nagano, przecież mam prawo się tego od Ciebie dowiedzieć, skoro zgłaszasz problem. A ja dalej nic nie wiem. Ja nie byłem w Monachium. Ja chcę się tego dowiedzieć z relacji. A w niej jest w tej sprawie absolutne nic, poza tym, że coś nie było tak, jak być powinno.

Gruszczyński pisze, że "sprawa jest szersza i dotyczy pryncypiów, które warto skorygować". No to te pryncypia korygujmy, lecz w felietonie Piotra Gruszczyńskiego nie znajduję śladu zachęty do dyskusji na temat pryncypiów, jest za to zdanie, że "Niespodziewanie z Chłopeckiego wylał się dziwny konserwatyzm". Ja - konserwatysta? No pewnie! Zajmuję się tylko i wyłącznie współczesnością w muzyce, do której należy - według mego mniemania - podchodzić krytycznie tylko i wyłącznie z pozycji konserwatywnych. Tylko tak właśnie pytać ją o jej wartości! Piotr Gruszczyński pisze: "Gatunek, którym zajmuje się Kent Nagano, nie nazywa się operą, tylko teatrem operowym. A w teatrze operowym rację musi mieć i dyrygent, i reżyser, a ich praca ma sens tylko wtedy, gdy działa w jednym, wspólnie wypracowanym kierunku. No przecież, drogi panie Chłopecki, to są jakieś truizmy i aż się wstydzę, że je tu opowiadam". Byłbym wdzięczny autorowi tych słów za rozwinięcie ich w jakąś myśl - pod warunkiem, że nie będą to same truizmy, od których może się zrobić mdło. Nie tylko na umyśle.

Nie, nie i jeszcze raz nie! Imputowanie mi, że operę (symfonię, kwartet smyczkowy, disco polo, hip hop i tak dalej.) czynię "obszarem zastrzeżonym dla znawców, zawodowców, muzykologów", uważam za haniebne nadużycie Piotra Gruszczyńskiego, a jego następne enuncjacje za intelektualne mydło. Bo pisze: "Tak samo, jak reżyserowanie oper w gruncie rzeczy powinno być zamknięte przed ludźmi, którzy nie legitymują się odpowiednim wykształceniem muzycznym. Na widownię zaś powinni być wpuszczani tylko rozkoszni melomani, oczywiście z partyturami, by kontrolować uchybienia dyrygenta i wykonawców. W ten sposób powstałby znowu bezpieczny obieg zamknięty, który usiłują rozbroić reżyserzy teatralni zapraszani do pracy w teatrze operowym. Czyli ryczywoły". Och, jakżeż owe "pryncypia", o które pragnie Piotr Gruszczyński do krwi ostatniej walczyć, banialukowate są

A ja wciąż czekam na dyskusję z Piotrem Gruszczyńskim istotną, a nie na wzajemne sobie pokazywanie języków i puszczanie soczystych bąków

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji