Artykuły

Duża sprawa

Inscenizacja "Pluskwy" Majakowskiego w Teatrze Narodowym ocze­kiwana z takim zaciekawieniem ze wzglądu nie tylko na temat, ale tak­że reżyserię Konrada Swinarskiego stała się wydarzeniem o innym cha­rakterze, niż spodziewano się, wsta­wiając rzecz do repertuaru na otwarcie sezonu. Miał to być popis dostojnego teatru w spektaklu pod batutą wielkiego reżysera przy re­alizowaniu sztuki wielkiego poety, mającej tradycje kontrowersyjne. Niestety, nim doszło do generalnej próby runął samolot na ziemię sy­ryjską, spalając na popiół załogę i pasażerów, wśród których znajdował się nieodżałowany mistrz sceny pol­skiej i światowej.

Dlatego trudno było podczas przed­stawienia waszemu sprawozdawcy, jak wielu ludziom teatru oddać się wyłącznie kontemplacji artystycznej. Oto zaglądam do artykułów w programie i widzę zdjęcie tłumu na pogrzebie Majakowskiego przed 45 laty, w dość krótkim czasie po pra­premierach "Pluskwy" i "Łaźni". Natychmiast staje przed oczami inny obraz - sprzed kilku dni - gdy na Powązkach trumnę z prochami Swi­narskiego, sprowadzonymi do kraju, niosą na ramionach artyści, którzy grali w jego inscenizacjach lub, gra­ją w tej, którą przygotował i nie­mal ukończył. Gdy w czasie spek­taklu pożar na weselu Prisypkina bucha imitowanym ogniem, wyobraź­nia natychmiast podsuwa obraz prawdziwego ognia, który trawił roz­łupane człony strzaskanego samolotu z załogą i pasażerami.

Po przedstawieniu artyści na znak żałoby nie wychodzą przed kurtynę na końcowe oklaski. Widzowie za­czynają bić brawa. Gdy pojmują dlaczego kurtyna się już nie podno­si, oklaski rzedną. Może lepiej, żeby ich w ogóle nie było? Oczywiście tych końcowych, bo w trakcie wi­dowiska trudno się powstrzymywać od bezpośredniej reakcji to na grę, to na tekst, to na sytuacje. Na dob­rą sprawę na zakończenie tego przedstawienia byłoby stosowniej za­miast klaskać, powstać z miejsc i w milczeniu zbiorowym trwać kilka minut w hołdzie dla zmarłego inscenizatora, nim się rozejdziemy do szatni.

Bo też to widowisko, nie we wszystkich szczegółach doszlifowane przez reżysera, który nie dożył ge­neralnej próby, jednak wyraźnie mó­wi jak ogromną stratę poniósł teatr przez ubytek tak wielkiego artysty i to w pełni sił.

Swinarski "Pluskwę" reżyserował nie po raz pierwszy. Przed dziesięciu laty przygotował ją w RFN z nie­mieckimi aktorami. Scenografię ro­biła wtedy, tak samo jak teraz, Ewa Starowieyska. Dyrektor Teatru Naro­dowego Adam Hanuszkiewicz postą­pił więc jak najsłuszniej dowierza­jąc jej właśnie doprowadze­nie prób do końca. Dzięki temu została ocalona w pełni idea insce­nizacyjna Swinarskiego i zasadniczy kształt widowiska, choćby surowe i oko krytyka chciało wychwytywać różnice scen doprowadzonych do końca, jak to się mówi "zafiksowanych" przez Swinarskiego od tych, które jeszcze czekały na jego ostateczne pociągnięcie. Przedstawienie więc, mimo niektórych luk w nie do­pracowanej w tych warunkach grze i osłabieniu scenicznego tempa w drugiej części (w zestawieniu z pierwszą) w całości, pozostało więcej niż znakomite. Jest wielkie!

"Pluskwa" jest zadaniem skompli­kowanym. Przed niespełna pół wie­kiem jej prapremiera, a następnie "Łaźni", prowadziły do kontrower­sji, które im zamknęły drogę na sce­ny przez wiele lat. Szlabany otwar­ły się dopiero w ćwierć wieku po­tem, a w Polsce pierwszym inscenizatorem "Pluskwy" był Tadeusz Byrski w Kielcach, jak "Łaźni" Kazi­mierz Dejmek w Łodzi. Obaj w se­zonie 1955/56.

Realistyczno-satyryczny zamiar Ma­jakowskiego był zabarwiony jego futurystyczną wiarą w przyszłość wyidealizowaną, doskonalszą, czystszą niż współczesność. Jako jedyne wła­ściwe miejsce dla swego negatyw­nego bohatera Prisypkina, ofiary snobizmu mieszczańskiego, autor wi­dzi za 50 lat od napisania sztuki w roku 1929 (a więc już w roku 1979!) klatkę ogrodu zoologicznego.

Tak na to patrzono dotąd. Ale jest jedno zdanie Prisypkina, gdy po 50 latach zamrożenia w bryle lodu bu­dzi się wśród przedstawicieli nowego wspanialszego świata. Nazywa ich "automatami" i woła "co wy ze mną robicie?" Swinarskiemu to wystarczyło, by dowiercić się do nurtu hu­manistycznego, spojrzeć na obrzydli­wego Prisypkina także jako na... człowieka. I to nastąpiło wspaniałe pogłębienie tematu.

Niech mi wybaczą artyści, że wo­bec całej sprawy o nich już mniej się napisze, mimo że z najszlachet­niejszym pietyzmem odnieśli się do wskazań Zmarłego Mistrza. Na pewno Swinarski znalazł w Tadeuszu Łomnickim, olśniewającym Prisypkinie, współpartnera wizji, a nie tylko wy­konawcę. Łomnicki z prawdziwą ofiarnością potrafił wywołać odrazę do granej przez siebie postaci, by jednocześnie wzbudzić współczucie dla człowieka w potrzasku niewiedzy i odruchów.

Wspaniałą postać tworzy Zdzisław Wardejn w roli Olega Bajana, pre­ceptora manier. Wtóruje mu jako model przezeń lansowanego stylu ży­cia Anita Dymszówna w roli Asy­stentki. Przezabawne efekty daje po­wierzenie kobiecej roli Rozalii Rene­sans Edwardowi Rauchowi, epizodu Przekupki z perfumami Kazimierzo­wi Janusowi, a Sprzedawcy baloni­ków - Danucie Wodyńskiej.

Wśród wspaniałych scen zbioro­wych szczytowymi są uczta weselna i pożar, zaś przejście jednej w dru­gą czymś nieporównywalnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji