Artykuły

Sztuka zaciskania pasa

- Odkąd Koenig przestał być dyrektorem teatru tv i najważniejsza stała się oglądalność, przestało to być nasze miejsce... - mówi EWA DAŁKOWSKA.

Aktorka teatralna, filmowa, telewizyjna i śpiewająca, od 1974 r. związana z warszawskim Teatrem Powszechnym. Zagrała m.in. pamiętne filmowe role w "Sprawie Gorgonowej" Janusza Majewskiego i "Kobiecie z prowincji" Andrzeja Barańskiego. W tym sezonie występuje w Lubusjdm Teatrze, grając Doris w romantycznej komedii B. Slade'a "Po latach o tej samej porze".

Danuta Piekarska: - Jak spędza czas aktor, który jest w Zielonej Górze kolejny dzień i ma trochę wolnego czasu?

Ewa Dałkowska: - Czyta na przykład. Przywiozłam dużo książek...

- Co wyjęła pani z walizki?

- "Polactwo" Rafała Zienkiewicza, "Podróże z Heorodotem" Ryszarda Kapuścińskiego, "Dzienniki" Nałkowskiej... Ale nie tylko czytam. Jesteśmy z Jackiem (Jacek Różański gra z E. Dałkowską w sztuce "Po latach o tej samej porze" - dop. D.P.) zmęczeni, więc z rozkoszą wypoczywamy. Spacerujemy po pięknej Zielonej Górze; wczoraj trafiliśmy na wspaniałą mszę, chyba grekokatolicką w konkatedrze św. Jadwigi. Potem idziemy coś zjeść. A wieczorem, po spektaklu, siadamy sobie i pijemy wódkę.

- Dziś w nocy pani wyjeżdża?

- Muszę być rano w Warszawie, w związku z serialem Dejczera "Oficer".

- Co to za serial?

- No, teraz wszyscy robią o policjantach seriale...

- Czym się różni serial od telenoweli? Np. od "Szpitala na perypetiach" z pani udziałem?

- W serialu rola ma początek i koniec. W telenoweli nie wiadomo, jaki będzie koniec; trudniej rozłożyć siły i energię. Serial trochę bardziej penetruje rzeczywistość. Telenowele niczego nie penetrują.

- I dlatego zniknęła pani z drugiej części "Szpitala", czyli "Daleko od noszy"?

- Nie chciałam się już dalej w to bawić. Przyznam zresztą, że nie oglądam telewizji i właściwie nie wiem, jakie są te odcinki.

- Nie ma pani telewizora?

- Dziecko ma telewizor z trzema tysiącami kanałów.

-1 żaden pani nie kusi?

- Nawet jak sobie w programie zakreślę, co warto zobaczyć, to z oglądania i tak nic nie wychodzi. Szkoda mi czasu.

- A czym jest pani tak zajęta? Wciąż buduje pani dom?

- Nie, już mieszkamy. Dom zresztą jest mało zobowiązujący, drewniany...

- Gdzie?

- Na wsi, pod Warszawą. Do teatru mam 30 km, do centrum 20. Jak się w lustrze oglądam, widzę krowę sąsiada, bo za oknem jest pastwisko. I pole. I las na horyzoncie.

- Jest pani rodowitą mieszczką?

- Rodowitą wrocławianką. Ale we Wrocławiu mieszkaliśmy blisko ziemi, w domu z ogródkiem. W Warszawie przez lata mieszkałam na ósmym piętrze, na Ursynowie. Mogę tam zresztą jeszcze wrócić...

- Nie ma pani takich pokus? Myśli: Boże, co ja zrobiłam?

- Mam. I poczucie, że cały czas jestem na wakacjach. To jest tak piękne, że aż niebezpieczne.

- Rozumiem, że niedługo pani tam mieszka?

- Na stałe od dwóch lat. Mamy trzy psy, kota, tchórzofretkę, żółwie... Moje dziecko - syn ma 20 lat - ma fioła na punkcie zwierząt. Sprowadza nam wciąż nowe, ratując im życie.

- Czyli nie poszło śladem mamy - aktorki i taty - filmowca?

- Poszło. Do szkoły filmowej - jest taka dwuletnia szkoła zawodu, pomaturalna. Lubi oglądać filmy, jeździ ze mną na festiwale. A czy coś z tego będzie? On jest pokolenie wyżu stanu wojennego. I te bidaki wiedzą jedno: jeśli im ktoś nie załatwi pracy, nie będą mieli co robić. Poza Owsiakiem nikt się tym pokoleniem nie zajmuje, inni tylko rozkładają ręce.

- Jawi się pani jako kobieta pracująca, która żadnej pracy w aktorstwie się nie boi. Od ambitnych ról teatralnych i filmowych po śpiewanie. Coś pominęłam?

- Ostatnio największą przyjemność sprawia mi Kabaret pod Egidą Janka Pietrzaka. Co tydzień mówię nowe teksty, umierając na serce... To naprawdę podróż na dużych wysokościach! Klimat kabaretu, wymiana myśli na temat rzeczywistości to coś wspaniałego. Bo pozwala łatwiej trwać w tym, co się wokół dzieje. Genialne jest, że w sekundzie można to wszystko odreagować śmiechem. Ludzie - mówię o widowni - czują się po takim wieczorze bardzo odświeżeni.

- Śpiewanie, teatr, kabaret... Do czego to wszystko pani potrzebne?

- To, że jeżdżę po Polsce; że robiłam premiery w Poznaniu, Bydgoszczy, Chorzowie, wynika z tego, co chcę zrobić. A nie mam gdzie. W macierzystym teatrze nie podzielają mojego entuzjazmu do niektórych pozycji, jakie chciałabym zagrać. Jeśli więc jest taka szansa np. w Bydgoszczy czy Poznaniu, czemu z niej nie skorzystać? I widzieć, jaką nieprawdę mówi telewizja o nas samych, wmawiając, że jesteśmy głupi, że trzeba nam tłumaczyć wszystko.

- "Czuję się darmozjadem" - mówiła pani w jednym z wywiadów. Gorzko to zabrzmiało...

- Ciągle słyszałam, że się nas dotuje, że teatrów za dużo... A my wszyscy walczymy o przetrwanie. Cały naród. To jest taka niebezpieczna sytuacja; tak łatwo zginąć, zniknąć, nie móc robić tego, co się chce i po co się jest w tym zawodzie. Ja np. straciłam taki rynek, jak film i teatr telewizji, w którym zagrałam o wiele więcej znaczących ról niż na scenie. Odkąd Koenig przestał być dyrektorem teatru tv i najważniejsza stała się oglądalność, przestało to być nasze miejsce... Jak jest z produkcją filmową, wiadomo. Niebezpieczeństwo jest takie, że w ogóle nie będziemy potrzebni. Bo po co komu mądrale?

- Nie napisała pani jeszcze książki. Wszyscy aktorzy piszą...

- Na pewno tego nie zrobię: jestem grafomanem. Gdybym była utalentowana, mogłabym ewentualnie napisać, jak zbudować dom bez pieniędzy...

- Jak?!

- Temat na dłuższą opowieść. W której jest dziecko na utrzymaniu. I mąż bezrobotny po zamknięciu studia filmowego. Zamiast roli filmowej za wielką stawkę jest dużo różnej pracy rąk własnych. I zaciskanie pasa... Kto by chciał czytać taką historię?

- Dziękuję.

Na zdjęciu Ewa Dałkowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji