Mistrz też ma prawo do błędu
- Różnica między Marysią a mną w spojrzeniu na sztukę wynika z wieku i doświadczenia. Po prostu więcej przeczytałem, więcej zobaczyłem, więcej przeżyłem. Co nie znaczy, że zawsze mam rację. Patrzę na nią świadomie jako na aktorkę, a nieświadomie jako na córkę - ANDRZEJ SEWERYN i MARIA SEWERYN mówią o pracy nad "Dowodem" w Teatrze Polonia.
Od 12 kwietnia w warszawskim Teatrze Polonia "Dowód" Davida Auburna. Na scenie wystąpią razem ANDRZEJ SEWERYN jako ojciec, MARIA SEWERYN w roli córki
Michał Smolis: Z czym się państwu kojarzy matematyka?
Maria Seweryn: Z kłopotami w szkole
Andrzej Seweryn: Do tej pory byłem uczony, że filozofia jest królową nauk, która potrafi objaśnić świat. Przy pracy nad "Dowodem" zetknąłem się z ludźmi, którzy wyżej stawiali matematykę, powołując się przy tym na niektórych ludzi Kościoła, uważających, że powinno się jej uczyć w seminariach.
Jak przełożyć liczby na wyobraźnię aktora i widza?
MS: We fragmencie jednego z dialogów sztuki Auburna postacie rozmawiają ze sobą liczbami. To jest efektowne teatralnie, ale samo liczenie jest dla większości widzów abstrakcją, pozostaje niedostępne.
AS: Nie chcemy być naiwnymi artystami, którzy opowiadają o świecie, którego nie znają. Bohaterami "Dowodu" są matematycy. Zetknęliśmy się z ich światem przy okazji naszej pracy, ale nie powinniśmy i nie zamierzamy manifestować zdobytej wiedzy przed widzem. Chcemy być wiarygodni.
Występują państwo w rolach ojca i córki.
AS: Chcę uciąć wszelkie spekulacje, że skupiłem się na szczególnym pogłębianiu relacji ojciec - córka w "Dowodzie". Jako reżyser zajmowałem się w tym samym stopniu wszystkimi czterema postaciami dramatu, a więc i rolami Joanny Trzepiecińskiej i Łukasz Simlata, z którymi współpracuję z radością.
MS: Catherine poświęciła siebie i wybitny matematyczny talent dla chorego ojca. Opieka nad nim stała się sensem jej życia i wypełniła je bez reszty... AS: W miłość Roberta i Catherine jest wpisana naukowa pasja; ale i napięcie, związane z chorobą umysłową.
Kto wpadł na taki pomysł, żebyście wystąpili razem?
MS: Moja mama. Wszystko zaczęło się od lektury sztuki Davida Auburna. Mama postanowiła wystawić ją w Teatrze Polonia, a potem zaczęła myśleć o obsadzie.
Zawodowo spotkali się państwo po raz pierwszy sześć lat temu na planie "Tartuffe'aT czyli obłudnika" Moliera w Teatrze TV. Niedawno powiedziała pani, że wtedy nie była gotowa na spotkanie z ojcem.
MS: Od tamtego czasu miałam po prostu szansę zdobyć doświadczenie. Dziś już inaczej myślę o pracy nad rolą.
AS: Ciągle jesteśmy pytani o naszą pracę. Dlaczego nie pyta się o nią rzeźbiarza, tancerza czy kompozytora? Maria Callas, przy której zdjęciu teraz rozmawiamy, powtarzała podobno: "Najpierw technika, technika, technika". Niestety, w Polsce
w wypadku mojego zawodu nie wszyscy się z tym zgadzają.
Jak państwo sami siebie postrzegają na scenie?
MS: Tata ma nade mną przewagę, ponieważ spędza o wiele więcej czasu w ciągu roku w Polsce niż ja we Francji. Widział prawie wszystkie moje role. Znam jego gust, myślenie o teatrze Nigdy nie usłyszałam jednak, że dokonałam złego wyboru...
AS:... bo nigdy nie było takiego powodu. Różnica między Marysią a mną w spojrzeniu na sztukę wynika z wieku i doświadczenia. Po prostu więcej przeczytałem, więcej zobaczyłem, więcej przeżyłem. Co nie znaczy, że zawsze mam rację. Patrzę na nią świadomie jako na aktorkę, a nieświadomie jako na córkę. Ostatnio wstrząsnęła mną rolą w "Lamencie na placu Konstytucji" Krzysztofa Bizio.
Powiedział pan: .Jesteśmy bezinteresownymi przyjaciółmi w zawodzie. To niezwykle rzadka sytuacja. Marysia też recenzuje mnie. To nie jest wyłącznie dialog mistrza z uczniem".
AS: W końcu lat 80. pojechaliśmy z "Mahabharatą" Petera Brooka na gościnne występy do Tokio. Jeden z naszych instruktorów, mistrz strzelania w łuku, zaprosił nas na specjalny pokaz z udziałem jego nauczyciela i mistrza. Ów wielki mistrz, wzór dla pokoleń strzelców, napiął łuk i... strzała wypadła mu z rąk. Zapanowała śmiertelna cisza. Popełnił błąd debiutanta, ale przecież nie przestał być mistrzem.
Czy w dialogu mistrz - uczeń było miejsce na bunt ucznia?
MS: Musiałabym znaleźć powód, żeby zbuntować się przeciw rodzicom, a nigdy go nie dostałam. Zawsze respektowali moje wybory, niczego nie zabraniali. Zbuntowałam się po roku pracy na etacie w teatrze, kiedy okazało się, że ktoś za mnie decydował, co będę grała, a czego nie zagram; zostałam pozbawiona prawa głosu. W takiej instytucji nie widziałam dla siebie miejsca.
Po raz pierwszy od 28 lat będzie pan występował w Polsce w teatrze.
AS: Nie grałem długo, chociaż nigdy nie straciłem kontaktu z polską kulturą i językiem, wielokrotnie pracując na planie filmowym i telewizyjnym lub w teatrze impresaryjnym. Teraz jednak co wieczór będę się konfrontował bezpośrednio z polskim widzem. Jestem ogromnie ciekawy tego spotkania. W Polsce jestem bardziej znanym i rozpoznawalnym aktorem niż we Francji. Istnieją też pewne różnice w podejściu do sztuki teatru między widzem polskim i francuskim. Widz w Polsce, ten, którego znam, więcej wymaga od teatru. Widz francuski częściej domaga się przede wszystkim wyrafinowanej rozrywki na wysokim poziomie.
"Dowód" prawdopodobnie zadowoliłby francuskiego widza...
AS: Konstrukcja "Dowodu" przypomina trochę kryminał. W naszej pracy tak stawialiśmy pytania, aby widz nie poznał prawdy.
MS: Na tym powinna polegać przyjemność widza w oglądaniu tej sztuki. AS: Każdy z widzów będzie miał swoją wersję "Dowodu".