Artykuły

Trafiał w nerw naszych czasów

- Był bardzo otwartym reżyserem, nie zamykał się w świecie swoich pomysłów, ale rozmawiał, dyskutował - tak o JERZYM KRASOWSKIM zmarłym w niedzielę w Warszawie mówi Józef Szajna.

Wspomnienie o Jerzym Krasowskim (1925-2008)

Jerzy Krasowski był absolwentem Wydziału Aktorskiego i Reżyserii w warszawskiej PWST. Jako reżyser debiutował "Wilkami w nocy", spektaklem dyplomowym w Teatrze Ziemi Opolskiej, z którym - wraz ze swoją żoną Krystyną Skuszanką, - związał swoje początkowe losy artystyczne. Kolejnym etapem stała się Nowa Huta, gdzie Krasowscy objęli dyrekcję nowo powstałego teatru. Pod ich kierownictwem (1955-1963) na nowohuckiej scenie, będącej miejscem tworzenia awangardowego teatru, powstały głośne spektakle, m.in. "Myszy i ludzie", "Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwanca", "Turandot" czy "Imiona władzy". Następnym etapem artystycznej kariery Krasowskiego była Warszawa, gdzie w Teatrze Polskim wyreżyserował kilka spektakli, wśród nich znakomitych "Braci Karamazow" z kreacjami m.in. Stanisława Jasiukiewicza, Władysława Hańczy i Bronisława Pawlika. Kolejne lata Krasowscy spędzili we Wrocławiu kierując przez siedem lat tamtejszym Teatrem Polskim. Na wrocławskiej scenie powstały głośne spektakle reżysera, m.in. "Sprawa Dantona" i "Zemsta".

W 1972 r. Jerzy Krasowski powrócił do Krakowa, by poprowadzić wraz z żoną Teatr im. Juliusza Słowackiego. W ciągu jedenastu lat zrealizował wiele znakomitych spektakli, dość wspomnieć takie tytuły jak: "Wujaszek Wania", "Sto rąk, sto sztyletów" czy "Dziewięćdziesiąty trzeci". W tym czasie pełnił też funkcję rektora krakowskiej PWST, a gdy wrócił do Warszawy, nauczał w tamtejszej szkole teatralnej. W latach 1983-1990 prowadził Teatr Narodowy.

Krasowski był znakomitym adaptatorem, czego efektem stały się świetne widowiska telewizyjne, także w jego reżyserii. Swoje reżyserskie refleksje spisał w książce "Sprawa teatru".

"Swoimi spektaklami trafiał w nerw naszych czasów" - pisano o realizacjach Krasowskiego.

Poprosiliśmy bliskich współpracowników zmarłego reżysera o związane z nim wspomnienie.

JÓZEF SZAJNA

- Mój Boże, tyle lat pracowaliśmy razem. Nawet byłem świadkiem na jego i Krystyny Skuszanki ślubie. To było w połowie lat 50., gdy Krystyna obejmowała dyrekcję nowo powstałego teatru w Nowej Hucie. Wcześniej współpracowałem z nimi w Opolu, więc gdy tylko powstawał Teatr Ludowy, było wiadomo, że będziemy go tworzyć we trójkę. Czas pracy z Jurkiem i z Krystyną nazywam czasem "burzy i naporów", bo wspólnie walczyliśmy z siłami oportunizmu o wartości nadrzędne. O nasz kształt teatru. Jurek był bardzo otwartym reżyserem, nie zamykał się w świecie swoich pomysłów, ale rozmawiał, dyskutował. Zawsze należałem do scenografów, którzy narzucali reżyserom swoją wizję teatru. Jurkowi też, ale powiem nieskromnie - dobrze na tym wychodził. "Myszy i ludzie", "Jacobowsky i pułkownik", "Radość z odzyskanego śmietnika" - to były świetne przedstawienia. Zarówno Jurek, Krystyna, jak i ja wiedzieliśmy, że tworząc awangardowy teatr w Nowej Hucie musimy przeciwstawiać się artystycznie Krakowowi z jego wielką tradycją. Nigdy nie byłem z Krasowskim szczególnie zaprzyjaźniony, tak więc niewiele mam do powodzenia na temat jego charakteru. Natomiast wiem jedno, że mimo popełnianych błędów - któż ich nie popełnia - Jurek zrobił wiele dobrego dla polskiego teatru. I jako reżyser, i jako pedagog w krakowskiej i w warszawskiej PWST.

HALINA KWIATKOWSKA

- Z Jerzym Krasowskim nigdy nie zetknęłam się w pracy na scenie, natomiast przez wiele lat był moim rektorem, kiedy uczyłam w krakowskiej PWST. Był człowiekiem surowym, twardym, o silnej osobowości. A jednak zapamiętałam go również ze zdarzenia ujawniającego inny rys jego charakteru. Miało ono miejsce podczas egzaminów wstępnych, kiedy zasiadałam, m.in. wraz z Krasowskim i Fuldem, w komisji egzaminacyjnej. Na egzamin do szkoły teatralnej przyjechał chłopiec z podkrakowskiej wsi, gdzie prowadził jakieś kółko teatralne - pasjonat teatru. Kiedy stanął przed komisją, ujrzeliśmy wysokiego, topornego młodzieńca, z grzywką typu Piast Kołodziej, niebieskimi oczami i wielkimi spracowanymi rękami, z czarnymi obwódkami wokół paznokci. Bardzo inteligentny chłopak, dla którego teatr był sensem życia. Przygotował fragment ťChłopówŤ, a że miał potworną wadę wymowy, dość szybko podziękowaliśmy mu za występ. "Jak to, już?" - zapytał. - "Przecież ja znam całych "Chłopów" na pamięć". Mocno nas to zdziwiło. Przeszedł do kolejnego etapu egzaminu, kiedy to komisji przewodzili Krasowski i Fulde. Chłopak był wspaniale przygotowany, ale dykcji nie udało mu się poprawić. Między nami w komisji zawrzało: przyjąć, nie przyjąć. Krasowski bronił chłopca jak Rejtan, Fulde był przeciwny. W pewnym momencie Krasowski, ten surowy rektor, chwycił się za serce i podszedł do okna. Widząc tę sytuację podeszłam do niego i dałam mu pastylki nasercowe, które zawsze nosiłam przy sobie. - "Coś się ze mną niedobrego dzieje" - powiedział do mnie, a gdy zobaczyłam jego bladość, odwiozłam go do domu. A chłopak gdzieś przepadł, do szkoły teatralnej nie został przyjęty.

FRANCISZEK PIECZKA

Naszą współpracę z czasów Teatru Ludowego wspominam jak najlepiej. To były wspaniałe młode lata Jurka, Krystyny, ale i moje, Witka Pyrkosza, z którym zagraliśmy w wielu spektaklach Krasowskiego. Nasza młodość musiała się też wyszumieć, więc czasami spotykaliśmy się na jednym głębszym we "Francuzie" albo w "Feniksie". Bardzo lubiłem z Jurkiem pracować, choć nie był łatwy w pracy: apodyktyczny, wymagający, precyzyjny. Nazywano go nawet "szachistą sceny". Świetny reżyser. Lubił konkret, nigdy nie bujał w obłokach. Był zawodowcem. Potrafił też perfekcyjnie pokazać, jak należy zagrać daną scenę. Ale pamiętam też i takie zdarzenie... Próbowaliśmy słynne później przedstawienie - graliśmy w nim z Witkiem Pyrkoszem - "Jacobowsky i pułkownik" Werfla. Nasz kolega, Michał Lekszycki, nie mógł poradzić sobie z rolą, więc Krasowski pokazywał mu, jak ma zagrać jedną ze scen. Wszyscy mówili: Gdyby Michał tak zagrał - byłoby świetnie. Pech chciał, że Lekszycki zachorował. Kto znał najlepiej tekst? Oczywiście, reżyser. No to Krasowski zrobił nagłe zastępstwo. Wchodzi na scenę i co widzimy? Oko - guzik, noga - proteza. Tak to bywa z "aktorowaniem" nawet najlepszych reżyserów.

JERZY GRAŁEK

Jerzego Krasowskiego wspominam często, przy okazji różnych spotkań towarzyskich. Należał do tej grupy inteligentów, mistrzów, którzy potrafią, ot tak, jak z rękawa, wrzucać teksty komentujące aktualną sytuację czy jakieś zdarzenie. W jednym zdaniu potrafił zamknąć sens życia, tak jak to tylko mistrzowie potrafią. Kiedyś mieliśmy próbę w "Miniaturze". Był 1 maja, więc z głośników dochodziły ryki pieśni i przemówień. Wszystko słyszeliśmy na scenie, co było dość irytujące. Zdegustowany tym Krasowski w pewnym momencie powiedział: "Piękny kraj. Kiszka, kaszana i muzyka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji