Artykuły

"Iwanow" w Narodowym, czyli Czechow śmieszny i groźny

"Iwanow" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tadeusz Nyczek w Przekroju.

Czy da się zagrać Czechowa bez ponurawej melancholii i konsekwencji stylistycznej? Owszem. "Iwanow" Jana Englerta jest najśmieszniejszym Czechowem, jakiego widziałem w teatrze. Natomiast stylistyczna niespójność, gdzie indziej jawny błąd, tu, o dziwo, sprawdza się doskonale. Nawet jeśli reżyser wcale jej nie zakładał, tylko tak wyszło.

"Iwanow" jest wczesną i jedną z mniej znanych sztuk Czechowa, ale już bardzo czechowowską. O słynnej nudzie dręczącej bohaterów mówi się tu chyba najwięcej, a im więcej się mówi, tym jest mniej nudno, zwłaszcza gdy się tę nudę dobrze zagra.

Jak zwykle wszystko dzieje się na rosyjskiej prowincji, pośród ludzi, którzy zawsze chcą czegoś więcej, lecz przeważnie im nie wychodzi. Jedni piją, drudzy rżną w karty, młodzi wyją do świata, starsi bezsilnie szarpią się w rodzinnej mazi. Niejaki Iwanow, choć w sile wieku, czuje, że kapcanieje. Źle się ożenił, zamiast posagu dostał figę, jest bankrutem, żona umiera na suchoty, a on, zamiast siedzieć przy niej, wyrywa się co wieczór do sąsiedztwa, gdzie uwodzi go znudzona córeczka państwa domu.

Englert bezlitośnie i trochę w niezgodzie z dobrym doktorem Czechowem szydzi z tego towarzystwa. Czechow chciał tylko komedii - Englert posuwa się do groteski, nawet farsy. Ale wygrywa, bo przy okazji wyraźniej wychodzi mechanizm, wedle którego działa ta dramaturgia. Otóż bohaterowie coś mówią, lecz się nie porozumiewają, gdyż słowa są zbyt sztywne, zbyt płaskie i banalne, żeby cokolwiek dało się nimi wyrazić. Najwyżej ranią, to jeszcze potrafią. Pod spodem zaś kłębi się niewyrażalne, które co jakiś czas wulkanicznie wybucha i wszystko zalewa, niszcząc i paląc. Z tych jałowych gadań Englert robi pyszną komedię, do rozpuku. Jednak tam, gdzie wybucha wulkan i słowa zaczynają palić, robi się dramatycznie, przejmująco. Jedno od drugiego czasem wydaje się za daleko. Tyle że tak niekonsekwentny, porozbijany i rozbujany Czechow wydał mi się nagle prawdziwszy od tego porządnie stylistycznie zrobionego. Jest chyba bardziej okrutny i bardziej z życia, też mało konsekwentnego.

Niedawno tu, w Narodowym, Jarocki wystawił jakże czechowowską "Miłość na Krymie" Mrożka. Teraz Englert zwraca Czechowowi dług i sam czyta "Iwanowa" przez Mrożka. Niektóre sceny są jak żywcem wyjęte z "Indyka" albo "Tanga". A ponieważ aktorzy nauczyli się już grać Mrożka, ożenek z frazą Czechowa wychodzi im wybornie. A że umieją nie tylko Mrożka, bez trudu przechodzą do tonów prawdziwie dramatycznych. Do tego jednak trzeba aktorów z najgórniejszej półki. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby zagrać to gorszymi aktorami niż Anna Seniuk, Danuta Stenka, Anna Chodakowska, Karolina Gruszka, Jan Frycz, Janusz Gajos bądź Jarosław Gajewski.

Powrócony scenie po latach Andrzej Łapicki dzielnie trzyma gardę starego, zgorzkniałego ironisty. Krzysztof Stelmaszyk, z którym różnie bywa, zagrał życiową rolę ostatnich lat. Największą niespodzianką była jednak Grażyna Szapołowska - powinna postawić Janowi Englertowi naprawdę bardzo duże piwo za odkrycie w niej aktorki brawurowo komediowej.

Każda sztuka Czechowa ma swoją aktorską ikonę, symbol pewnej tajemnicy. Ma ją też "Iwanow". To niejaki Jegoruszka grany przez Igora Przegrodzkiego. Prawie nic nie mówi, pojawia się dwa-trzy razy. Starzec o lasce, widmo śmierci. To on pojawia się na końcu Iwanowowi i jednym słowem z gwary karcianej - pas - dokonuje za niego wyboru. Iwanow-Frycz trzyma w ręku pistolet, ale nawet nie musi z niego strzelać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji