Artykuły

Bazar, a nie przewodnik

O Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania" w Warszawie pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Dziś kończy się Festiwal Festiwali "Spotkania" w Warszawie. Udział w światowym życiu teatralnym bywa kosztowny i męczący, o czym można się było przekonać na tym właśnie festiwalu.

Kiedy przed dwoma laty ruszał w stolicy nowy festiwal zastępujący dawne Warszawskie Spotkania Teatralne, nadzieje były ogromne. Mieliśmy nawiązać kontakt ze światową sztuką teatru, oglądać najlepsze, bo wybrane na renomowanych festiwalach produkcje, a także konfrontować prace polskich artystów z osiągnięciami z zagranicy. Miasto sypnęło groszem: w tym roku na organizację Festiwalu Festiwali przeznaczono 2,5 min zł, czyli roczny budżet teatru średniej wielkości.

Gust dyskusyjny

Jak zwykle okazało się, że ani pieniądze, ani międzynarodowe rekomendacje, ani oryginalna formuła, lecz gust artystyczny dyrektora festiwalu decyduje o jego powodzeniu lub klęsce. Z gustem Piotra Cieślaka, szefa artystycznego warszawskiego festiwalu, było w tym roku różnie. Program był nierówny, obok wydarzeń, do jakich należała "Trylogia smoka" Roberta Lepage'a i "Al-Hamlet" z Kuwejtu, pojawiły się przedstawienia przeciętne, takie jak objazdowy "Otello" zespołu Cheek by Jowl, a nawet żenujące nieporozumienia, jak "Królewna Śnieżka" ze Słowenii, próba freudowskiego odczytania znanej baśni, utopiona w złym aktorstwie i chwytach z niemieckich filmów erotycznych. Nie wiem także, co zachwyciło dyrektora we francusko-rosyjskiej produkcji "Penthesilei" (Scenę Nationale du Havre). Sztuka Heinricha von Kleista w wykonaniu młodych aktorów z Saratowa przypominała przedstawienie studenckie, nieporadnie grane i niedojrzałe wyreżyserowane. Brak koncepcji i wyrazistych ról zmienił opowieść o miłości czasu wojny w pokaz mody paramilitarnej.

Drogi biedny teatr

Największym skandalem okazał się "Biedny teatr" The Wooster Group z Nowego Jorku [na zdjęciu scena ze spektaklu]. I nie chodzi o sposób, w jaki Elizabeth LeCompte potraktowała schedę po Jerzym Grotowskim (wykonawcy przedrzeźniali na scenie gesty aktorów Laboratorium z filmowego zapisu słynnego przedstawienia "Akropolis"). Uważam, że czas powstać z kolan i przyjrzeć się krytycznie dorobkowi jednego z największych i najbardziej tajemniczych twórców teatru XX wieku. Bardzo dobrze, że robią to twórcy teatralnej awangardy z USA, gdzie wpływy Grotowskiego były najsilniejsze.

"Trylogia smoka" Roberta Lepage'a zachwyca precyzją i tempem narracji

Problem w tym, że spektakl z Nowego Jorku nie zawierał żadnej myśli prócz banalnej konstatacji, że nie da się wskrzesić spektaklu teatralnego sprzed 40 lat. Osobną sprawą było określenie "biedny teatr" w kontekście plazmowych ekranów i biletów po 100 zł.

Psychoanaliza wojny

Z drugiej strony to dzięki Piotrowi Cieślakowi przyjechał wreszcie do Polski teatr Roberta Lepage'a, twórcy obecnego ćwierć wieku na międzynarodowej scenie. Chociaż premiera "Trylogii smoka" odbyła się w połowie lat 80., ten sześciogodzinny spektakl o życiu wielonarodowej społeczności Quebecu zachwyca do dziś precyzją, innowacyjnymi środkami wyrazu i tempem narracji. Lepage przetwarza motywy popkultury, posługuje się filmowym montażem i używa projekcji, jednocześnie broni autonomii teatru: w jego spektaklu hazardziści grają nieistniejącymi kartami, narkomani palą nieistniejące opium, a pilot kieruje pasażerskim boeingiem, mając za skrzydła własne rozłożone ręce. A wszystko jest tak realne, że dystans tysięcy kilometrów dzielący Warszawę od Kanady zmniejsza się do wyciągniętej ręki.

Drugim wydarzeniem był kuwejcki "Al-Hamlet", czyli tragedia duńskiego księcia przeniesiona w realia Bliskiego Wschodu, gdzie feudalna struktura władzy, terror i skrytobójstwa są na porządku dziennym. Autor sztuki Sulayman al Bassam przemycił do "Hamleta" nie tylko wątki bliskowschodniej wojny, ale też język arabskiej poezji, w którym okrucieństwo miesza się z wyrafinowaną tkliwością.

Wydarzeniem, choć raczej politycznym niż artystycznym, był także występ teatru z Bagdadu ze sztuką o irackiej emigracji lat 90. "Kobiety wojny". W tych dwóch spektaklach z dwóch stron niedawnego frontu teatr stawał się instrumentem psychoanalizy całego narodu poddanego ciśnieniu wojny i świetnie spełniał terapeutyczną funkcję.

Deficyt myśli

Na festiwalach zdarzają się zawsze lepsze i gorsze przedstawienia, trudno z tego robić zarzut organizatorom, których wiąże budżet i terminy. Chodzi o to, że warszawskiej imprezie brakuje nadal czegoś bardziej istotnego, mianowicie myśli. Hasło "Wschód - Zachód. Inspiracje" jest na tyle szerokie, że można pod nim zmieścić wszystko: i brutalistyczny teatr lalek z Australii, i sięgające do rytualnych korzeni teatru przedstawienie wrocławskiego Teatru Pieśń Kozła "Kroniki - obyczaj lamentacyjny", i spektakl kompozytora Heinera Goebbelsa "Hirashirigaki" z pogranicza teatru, muzyki i instalacji. Festiwal nie prezentuje najnowszych prądów w światowym teatrze, część przedstawień, jak "Otello" czy "Trylogia smoka", to wznowienia spektakli sprzed 20 lat. Nie mówiąc już o Operze Pekińskiej, liczącej kilkaset lat konwencji teatralnej, z której obecne władze Chińskiej Republiki Ludowej uczyniły towar eksportowy na miarę zespołu pieśni i tańca Mazowsze. Ciekawe, że to właśnie Chińczycy, a nie awangardyści z Zachodu cieszyli się największym powodzeniem publiczności oklaskującej artystów nie tylko za egzotyczne arie, ale również tańce i szpagaty.

W ten sposób festiwal, zamiast odgrywać rolę przewodnika po świecie współczesnego teatru, stał się bazarem, na którym wystawiono różnorodny towar kulturalny. A przecież w otaczającym nas chaosie przydałoby się jakieś światełko, choćby miało oświetlić tylko teatralną scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji