Artykuły

Pół wieku Jerzego Jarockiego

JERZY JAROCKI należy do zanikającego już gatunku artystów teatru, którzy traktują swą profesję z powagą, to znaczy mają, jeśli nie program, to pewien zakres pytań dotyczących człowieka, znajdujących odbicie w utworach literackich, oraz wizję ich scenicznego urzeczywistnienia.

Wywodzi się ona ze znajomości dzieł poprzedników, dzięki czemu nie jest kopią życia, lecz porusza się w obszarach kreacji artystycznej. Dlatego dzieła tych twórców pozostają znaczące, ważne, współtworzą kulturę kraju.

Jerzy Jarocki zajął uprzywilejowane miejsce po dziesięciu latach od debiutu, stosunkowo wcześnie, zważywszy, że miał z nim niejakie trudności.

Studiował w Krakowie aktorstwo, później skończył reżyserię w moskiewskim GITiS, podobnie jak Jerzy Grotowski, ale w przeciwieństwie do niego nie porzucił teatru repertuarowego. Dyplom tej uczelni w Polsce, tuż po Październiku 1956 roku, nie był nadzwyczajną rekomendacją. Dyrektorzy uważali, że jej absolwenci potrafią tylko powtarzać prace nauczycieli, czyli rosyjską i radziecką klasykę, odsyłali więc nieznanego człowieka... do kolegi. "Bal manekinów" Brunona Jasieńskiego, którym chciał debiutować, mało kogo przekonywał. Dopiero rekomendacja Erwina Axera otworzyła mu drzwi Teatru Śląskiego w Katowicach, a dyrektor Józef Wyszomirski zgodził się na wybrany dramat. Uznanie krytyków i zespołu pozwoliły młodemu reżyserowi wystawiać w Katowicach nową na owe czasy literaturę - "Miłość i gniew" Johna Osborne'a. "Widok z mostu" Arthura Millera, "Wieżę samotności"

Roberta Ardreya (polska prapremiera), "Po długim dniu zapada noc" Eugene'a 0'Neilla - i tym samym zaznajamiać aktorów z psychoanalizą, w Ameryce nazywaną The Metod, która w Actors Studio Lee Strasberga była wersją szkoły Stanisławskiego. Tę poznał u źródła, bowiem stykał się w czasie studiów z uczniami twórcy MChAT i, co może ciekawsze, z buntownikami wobec jego dzieła. Jest w naszym teatrze kimś, kto dzieje rosyjskiej awangardy teatralnej, zrodzonej na fali rewolucji i do dziś fascynującej śmiałością rozwiązań formalnych, dokonania Tairowa, Wachtangowa, zwłaszcza Meyerholda zna niejako z pierwszej ręki. Potrafił skojarzyć wiedzę o konstruktywizmie, biomechanice, ekspresjonizmie z rodzimą tradycją teatralną i z obu budować niepowtarzalną estetykę swego teatru.

Od początku swojej drogi Jarocki wystawiał współczesną dramaturgię. "Obiektem moich zainteresowań w teatrze są ludzie współcześni. To, co się dzieje z nimi i w nich". W Katowicach zrealizował "Policję" Mrożka, "Głupca i innych" Jerzego Broszkiewicza, "Śmierć Gubernatora" Kruczkowskiego, "Portret" Gawlika, w Gdańsku "Męczeństwo z przymiarką" Iredyńskiego, we Wrocławiu "Wracamy późno do domu" Karpowicza. Z czasem wędrował po całym kraju od Szczecina do Tamowa, od Wrocławia po Kraków i Rzeszów, reżyserował "Franka V" - operę bankierską, "Fizyków", "Romulusa wielkiego" Dürrenmatta, "Kapelusz pełen deszczu" Michaela Gazzo czy "Sie kochamy" Murraya Schisgala. W Szekspirowskim "Cymbelinie", w sztuce "Wszystko dobre co się dobrze kończy", "Henryku F/podobnie jak w "Trzech siostrach" Czechowa, "Łaźni" i "Pluskwie" Majakowskiego, "Zmierzchu" Izaaka Babla także poszukiwał tematów obchodzących dzisiejszych widzów.

Ponieważ żaden z dyrektorów nie chciał zaryzykować wystawienia "Ślubu" Gombrowicza, który już w trakcie pierwszej lektury w 1957 roku stał się dla Jarockiego objawieniem, ten założył studencki teatr STG w Gliwicach i tam w 1963 roku odbyła się światowa prapremiera dramatu. Jednak fascynacja tekstem, w którym przenikają się różne poziomy realności: jawa ze snem, koszmar z fantazją, ułuda z majaczeniem, pamięć z wyobraźnią, a dramat rozgrywa się między człowiekiem a jego słowem, trwała lat kilkadziesiąt, Jerzy Jarocki wracał do "Ślubu" aż siedem razy z różnymi zespołami: w Zurychu w 1972 roku, w warszawskiej PWST w 1972 roku, po uzyskaniu specjalnej zgody Rity Gombrowicz w Dramatycznym w 1974 roku, w Nowym Sadzie w 1981 roku, w Berlinie Zachodnim w 1990 roku i wreszcie w Starym Teatrze w 1991 roku. Ten ostatni spektakl z Jerzym Radziwiłowiczem jako Henrykiem uchodzi za najdoskonalszą interpretację tekstu. W formie najpełniejszej zaistniały na scenie zarówno różne wymiary realności, jak i formy teatralności, ujmujące kondycję współczesnego człowieka w całej jego psychicznej złożoności oraz w konfrontacji z innymi. Gombrowicz towarzyszy reżyserowi nadal jako bohater rozpiętego na jego biografii i dziełach "Błądzenia" oraz autor "Kosmosu", który stawia najważniejsze pytania egzystencjalne i metafizyczne wyrażone w języku czystej teatralności. Osiągają przy minimum efektów scenograficzno-reżyserskich, ale nie bez maksymalnego wysiłku aktorów, nadających swoim rolom niepowtarzalną intensywność przeżyć i wyjątkową formę wyrazu.

Do osiągnięcia mądrej prostoty, która nie tuszuje różnorodności ani złożoności problemów, doprowadziły reżysera liczne próby ujęcia sytuacji współczesnego człowieka.

Najważniejszymi sojusznikami i inspiratorami poszukiwań artystycznych były urzeczywistniane na scenie dramaty czterech autorów: Stanisława Ignacego Witkiewicza, Witolda Gombrowicza, Tadeusza Różewicza i Sławomira Mrożka. Ich dzieła ukształtowały jego wrażliwość i język teatru. Ale też, jak pisze Józef Kelera: "Dla czterech jeźdźców polskiej awangardy Jerzy Jarocki uczynił tyle, ile uczynił Leon Schiller dla polskiego dramatu romantycznego. To znaczy: ukształtował język sztuki teatru najbardziej odpowiedni dla szczególnych właściwości, dla poetyki i dynamiki dramatycznej tych utworów, których żywą postać wprawił w działanie. Co więcej, był to język niezawodnie trafiający do widowni. Doskonalił ten język przez pół wieku. Stworzył kanon interpretacyjny kluczowych dramatów i całą serię nieporównanych, wzorcowych dokonań scenicznych. Zestawienie z Schillerem jest więc zasadne, mimo oczywistej odmienności tych artystów".

Z końcem lat sześćdziesiątych prace Jerzego Jarockiego zyskały powszechne uznanie. Wydarzeniami na kolejnych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych stawały się: "Moja córeczka" (z rewelacyjną Anną Polony) i "Stara kobieta wysiaduje" Różewicza oraz "Pater-noster" Kajzara. Scena zasypana po horyzont śmieciami, podzielona rowem, w którym uwijają się żołnierze z karabinami, bliżej proscenium zaś jak na słonecznej plaży biegają szczebioczące piękne młode kobiety-Parki. Za nimi w plażowym koszu Maja Komorowska - Stara Kobieta, rodzicielka życia, spokojnie dzierga skarpetę. Ten obraz do dziś pozostał, nie tylko dla mnie, synonimem wielkiej teatralnej metafory ginącego świata, którego mieszkańcy nie zdają sobie sprawy z nadchodzącej apokalipsy, choć trzej śmieciarze regularnie spychają do rowu ludzkie szczątki, bohaterów sztuki i kolejne zwały śmieci. To metafory budowane z polifonii działań, wymyślone nie dla efektu, lecz wyprowadzone z tekstu tak, by sumować jego sensy w wielkie teatralne przesłanie-obraz. I następne Różewiczowskie spektakle: nieprześcignione "Na czworakach" w Dramatycznym, z niezapomnianymi rolami Zbigniewa Zapasiewicza i Ryszardy Hanin, a po kilkunastu latach świetna "Pułapka" z Wrocławia.

Do Witkacego Jarocki także wracał wielokrotnie. "Matka" dopiero za drugim razem okazała się spektaklem wybitnym. Teatralna forma (scena zasłana grubo jak śniegiem wypadającymi z sufitu masami włóczki, monolog Leona - Walczewskiego o szczęściu ludzkości, mówiony w czasie fizycznych zmagań z upadającą na niego szafą, skok na kolana matki, by ułożyć się w kształcie embrionu) kreowała osobliwy wymiar rzeczywistości.

Nie udziwnionej, jak dyktowała ówczesna praktyka wystawiania Witkacego, realnej jak wyobraźnia, nieustannie wymykającej się bohaterom, chwiejnej. Tekst wkomponowany został w działania postaci, które wspomagały lub dezawuowały jego sens. Aktorzy niczego nie ilustrowali, w formach mchu i zachowań znajdowali ekwiwalenty znaczeń. "Szewcy", wystawieni za wczesnego Gierka w 1971 roku, to spektakl wyraźnie polityczny, jeden z niewielu w karierze Jarockiego, który tym razem karykaturował w groteskowych ujęciach nowych władców. Dzieło i życie genialnego "wariata z Krupówek" stało się tematem kolejnych "biograficznych" przedstawień: "Stasia" i "Grzebania".

Przygoda z Mrożkiem to kolejne pamiętne spektakle: krakowskie "Tango" i "Rzeźnia" w Dramatycznym z niesamowitą rolą Zbigniewa Zapasiewicza. Tamże wybitne, oglądane ze ściśniętym emocjami gardłem "Pieszo", którego bohaterem jest Witkacy, ukryty pod imieniem Superiusz, grany olśniewająco przez Gustawa Holoubka. Wędrujący po kraju rozbitkowie próbują ułożyć na nowo życie po katastrofie; brak im wszystkiego, najbardziej pojęć, które pomieściłyby bagaż wojennych doświadczeń. Magmowatość powojennej egzystencji uzmysławiało maziste, prawdziwe błoto, oblepiające buty i płynące nad głowami bohaterów eskadry samolotów z biało-czerwonymi wstążeczkami. I wreszcie wspaniały, wręcz ascetyczny Portret, poruszający rachunkiem sumienia, jaki Mrożek wystawił nieznajdującemu miejsca i sensu życia swemu pokoleniu.

Przedstawienia Jarockiego zapadają w pamięć na zawsze. Jak "Proces" Kafki, gdzie mroczna przestrzeń podzielona została na dziwne, przeczące prawom statyki uskoki, niby korytarze wyobraźni, którymi wędrował zdumiony pan K., spotykając osobliwe indywidua i ponętne, prowokujące kobiety. Jak piękny i gorzki "Wiśniowy sad" Czechowa, rozegrany na prawie pustej scenie przez doskonałych aktorów, wyrażających oszczędnymi gestami swą samotność, a nade wszystko egoistyczne zapatrzenie we własne ja, co kulminację znalazło w ostatniej sekwencji. Po wielkim domu, po podłodze wyłożonej jasnymi deskami snuje się stary służący Firs, zamknięty przez wyjeżdżających, i powtarza tylko: "Zapomnieli, zapomnieli". To wreszcie młodzieńczy "Platonow" Czechowa, rozpisany na rozwibrowane erotyką emocje kobiet z dusznej rosyjskiej prowincji.

Choć Jerzy Jarocki programowo nie wystawiał romantyków to jednak na zasadzie wyjątku jego "Kasia z Heilbronn" Kleista i "Sen srebrny Salomei" Słowackiego pozostaną przedstawieniami wybitnymi. Zwłaszcza "Sen...", który odważnie pokazywał mało chlubną stronę naszej historii, czas, kiedy polscy panowie byli bezwzględnymi kolonizatorami Ukrainy, a jej rdzennych mieszkańców i polskich chłopów traktowali jak obywateli niższej kategorii. Mało sentymentalny wizerunek polskiego panowania na Kresach, pełny niewyobrażalnego okrucieństwa, zawdzięczamy Słowackiemu, ale Jarocki potrafił wyraźnie odsłonić proces naszej ekspansji, od narzucania prawosławnym rzymskiego obrządku począwszy, po obyczaje, kulturę i prawa do ich ziemi, egzekwowane mieczem i stosem. Wiele charakterystycznych dla teatru Jerzego Jarockiego scen zostało zachowanych, nie tylko przez Teatr Telewizji dokonujący rejestracji wielu spektakli, lecz także - co rzadkie - przez fotografów. Zdjęcia, skupione na portretowaniu aktorów (bo kupią), pomijają zwykle scenografię, znaczące sytuacje, więc nie oddają właściwości spektaklu.

W tym przypadku jest inaczej. Wydana przez Teatr Narodowy w Warszawie książka Reżyser 50 lat twórczości Jerzego Jarockiego zawiera niemal dwieście zdjęć pogrupowanych w rozdziałach: Formowanie, Czterej autorzy, Czechow i Rosjanie, Klasyka, Sen o Bezgrzesznej, Poza Romantyzmem, Wobec autorów. Wobec aktorów. Przewartościowania. Starannie ułożone graficznie, opatrzone cytatami z recenzji krajowych i zagranicznych, pisanych od Zurychu po Czelabińsk, od Monachium po Belgrad czy Nowy Sad pokazują znaczącą, choć mało znaną część dorobku reżysera. Jakością wybijają się zdjęcia Wojciecha Plewińskiego i Stefana Okołowicza, artystów obiektywu na tyle wprowadzonych w materię teatru, by w niebanalnych kadrach uchwycić formalne rozwiązania poszczególnych scen.

W książce, a raczej albumie, znalazły się dwa wywiady z reżyserem: Jerzego Fałkowskiego ze "Współczesności" z roku 1958 oraz Anny R. Burzyńskiej Debiutuj i daj debiutować innym, sporządzony na potrzeby omawianej publikacji, uzupełniony ciekawą korespondencją, jaką prowadzili Kazimierz Dejmek, Gustaw Holoubek, Jerzy Giedroyć z Ritą Gombrowicz w sprawie wystawienia "Ślubu". Znalazły się w niej również szkice: Józefa Kelery "Paradoks o Jarockim", Tomasza Kubikowskiego "Jarocki i istota" oraz Jadwigi Sobczak "Jerzy Jarocki na scenach Jugosławii" (1979-1998). Nie jest to monografia, ale na pewno solidny do niej suplement, zwłaszcza że świetna książka Beaty Guczalskiej "Jerzy Jarocki artysta teatru" (1999) nie uwzględnia sześcioletniego związku reżysera z Teatrem Narodowym, gdzie powstały ostatnie spektakle: "Błądzenie", "Kosmos", "Miłość na Krymie".

Pokazano je w dniach 12-19 listopada ubiegłego roku w ramach jubileuszu Jerzego Jarockiego, uzupełniając telewizyjnymi rejestracjami "Matki", "Grzebania", "Platanowa - aktu pominiętego", "Kasi z Heilbronnu", "Historii PRL" według Mrożka, "Ślubu", "Non-Stop-show" oraz fragmentami jugosłowiańskiego "Zmierzchu", niemieckiego "Portretu", rosyjskiego "Rewizora". I było to święto teatru, jakiego już dziś się nie uprawia. Teatru poddanego dyscyplinie myśli i uczuć, ujętych w formę niejednokrotnie szokującą czy zdumiewającą, ale zawsze wywiedzioną z sensów wybitnej literatury.

Teatr Jarockiego określany bywa jako chłodny, precyzyjny, racjonalny, w domyśle: pozbawiony emocji, on sam jako "zimny profesjonalista", "reżyser żyletka", który wymaga od aktorów bezwzględnego podporządkowania się własnej wizji i respektowania narzuconej formy. Ciekawe, że najwybitniejsi z aktorów nigdy się nie skarżą, przeciwnie, pracę z nim poczytują za zaszczyt i fantastyczne doskonalenie umiejętności, o jakie siebie wcześniej nie podejrzewali. Świetnie wiedzą, że taka współpraca chroni ich przed banałem, rozwija umysł i wrażliwość, sprawia, że nie stają się rzemieślnikami, odtwarzającymi znane rozwiązania i utarte chwyty, ale twórcami w pełnym tego słowa znaczeniu. Jerzy Radziwiłowicz powiada: "[...] cała ta kalkulacja, ta precyzja jest artykulacją bardzo silnych emocji". Gustaw Holoubek wyraża to jeszcze dosadniej: "Owo kultywowanie myślenia polega u Jarockiego na głębokiej wierze, że wszelka energia bierze się z pękania czaszki, a nie rozrywania serca". To prawda, smutna jednakże, bo o iluż współcześnie działających reżyserach dałoby się to samo powiedzieć? Albo napisać jak Marta Fik: "U Jarockiego na to, co skrajnie subiektywne, niespokojne, nakładają się pozory bezstronności i chłodu". Dzięki temu to, co "niedokończone, ciemne i niejasne", w ogóle daje się wyrazić. Powinniśmy być wdzięczni losowi, że Jerzy Jarocki, choć od dawna ma drugie szpitalno--sanatoryjne życie, wciąż wraca do teatru, który z miłością, wiedzą oraz talentem przez pół wieku współtworzył i wynosił na wyżyny artyzmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji