Artykuły

R@Port. Dzień czwarty

W nurcie historycznych rozliczeń, ponoć najbardziej wyraźnym w polskim teatrze, nie zachwyciło tak naprawdę nic - pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

Czwarty dzień festiwalowych zmagań to dzień najbardziej urozmaicony. Jeden spektakl konkursowy, dwie realizacje Mrożka i prapremiera "Miasta utrapienia" Jerzego Pilcha w reżyserii Tomasza Mana. Istny kogel-mogel okazał się mieszanką wybuchową. Cztery spektakle, cztery poziomy i cztery estetyki teatralne, choć nie wiem, czy ten ostatni mieści się w ramach jakiejkolwiek estetyki.

Zaczęło się od "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Ten tandem już nieraz udowodnił, że ich bliższa współpraca nie przynosi dobrych efektów, ale tym razem udało mu się zburzyć niesławny mit. Złośliwi mówią, że Strzępka szczęśliwie nie zdążyła zepsuć świetnego tekstu Demirskiego, a inni, że w końcu zadziałał w tym teatrze humor - to, czego nieustannie brakowało we wcześniejszych realizacjach. Prawda jest pewnie pośrodku, bo w myśl zasady "do trzech razy sztuka" i Demirski napisał niezły tekst, i Strzępka miała pomysł na rozplanowanie scenicznych ról i całkiem niezłe ich obsadzenie.

"Bulwarówka polityczna", jak mówi się o "Był sobie Polak", rozgrywa się na stadionowej ławce przed meczem piłkarskim. Zawodników jednak brak. Jest za to osiem żywych trupów, które wychodzą z czarnych worków, by wpisać się w dość bogatą galerię polskiego społeczeństwa. Jest niemiecki turysta częściowo w stroju żołnierza Wehrmachtu, jest onanizujący się chłopiec, którego porzucili rodzice wyjeżdżając za granicę na zarobek, jest dziewczyna w stroju ślubnym z akcentem Dody, marząca o tym, by zrobić karierę w showbiznesie, jest łysy dresiarz buntujący się przeciwko wszystkim i wszystkiemu, jest generał Jaruzelski hołdujący komunistom, jest biskup pedofil, Wanda - młoda dziewczyna niegdyś wojenna więźniarka i zabawna staruszka, która przetrwała obozy.

Te postaci uosabiają wady i słabości narodu polskiego. Do jednego czarnego wora wrzuca Demirski nasz pęd do pieniędzy i szybkiej kariery, chamstwo, głupotę, bezmyślność, fałszywą religijność, megalomanię i antysemityzm, czyli w zasadzie to wszystko, o czym mówił już nieraz. Myślowo jest to więc spektakl dość ubogi, a oskarżenia, którymi szafuje, obliczalne. Całość jednak, włożona w ramy ciekawej formy, zbudowana na dobrze przemyślanym koncepcie, logice i porządku, tworzy spójny, sensowny i poprawnie zagrany spektakl.

"Był sobie Polak", jedyny spektakl konkursowy czwartego dnia festiwalu, pokazał dobry poziom. Nie można tego powiedzieć o "Mieście utrapienia" Jerzego Pilcha, na które reżyser Tomasz Man w ogóle nie miał pomysłu, ani o klasycznym, akademickim i przez to nudnym "Tangu. Grotesce o siedmiu grzechach głównych" Sławomira Mrożka węgierskiego teatru z Eger w reżyserii Radoslava Milenkowića. Na uwagę zasługują natomiast "Emigranci" w reżyserii Romualda Wiczy-Pokojskiego z Teatru Wiczy w Toruniu. Ten spektakl trzeba zobaczyć ze względu na formę. To jedyna jak dotąd sztuka grana w przestrzeni starego kolorowego busa. Samochód pomieści raptem dziesięć osób, więc niełatwo "załapać się" na przejażdżkę z atrakcjami. Dzięki konwencji reality widz staje się mimowolnie uczestnikiem życia XX i AA, ich ciocią, wujkiem, mamą, tatą Podróż, w którą się go zaprasza, jest autentyczna w każdym detalu. Herbatę zalewa się tu prawdziwym wrzątkiem, śmierdzi wokół gazem i tanią konserwą mięsną, zrobione przez aktora zdjęcie można zaraz zobaczyć, a jako noworoczny toast można napić się wódki z bohaterami. Emigranci w busie, skazani tylko na siebie, nie uciekają już z kraju ze względów politycznych, z nieuchronnej konieczności, która każe im szukać nowego miejsca w świecie, lecz z własnej potrzeby sprowadzonej do poziomu pieniądza. Symbol euro zapisany w tytule sztuki Wiczy-Pokojskiego tłumaczy współczesną przyczynę emigracji.

Toruńscy "Emigranci" to nie dzieło wybitne. Radosław Smużny i Krystian Wieczyński grają przekonująco, choć nie jestem przekonana, czy sprawdziłoby się to na włoskiej scenie. Spektakl intryguje i zachwyca ze względu na przestrzeń zupełnie nieteatralną. I dlatego trzeba koniecznie wsiąść do busa!

Do końca festiwalu pozostały dwa spektakle konkursowe. W nurcie historycznych rozliczeń, ponoć najbardziej wyraźnym w polskim teatrze, nie zachwyciło tak naprawdę nic. Można mieć tylko nadzieję, że albo dialog z przeszłością nie jest jednak pierwszorzędną problematyką, o której mówi się ze sceny, albo że piątego, ostatniego dnia, zdarzy się cud.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji