Artykuły

Życie na strychu

"Zdobycie bieguna południowego" w reż. Grzegorza Kempinsky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Krzysztof Karwat w Śląsku.

Jeśli kiedyś bohaterowie Becketa czekali na Godota, ale doczekać się nie mogli i tym samym nie mogli odmienić swego losu, tak tutaj zapowiedź wędrówki oznacza dojście do celu, do jakiegoś spełnienia.

Manfred Karge, 70-letni aktor, dramaturg, reżyser i pedagog teatralny, słabo jest znany w naszym kraju, choć jego bogaty i zróżnicowany dorobek twórczy może imponować. Zaczyna: w repertuarze Brechtowskim u boku słynnej Heleny Weigel. Pracował nie tylko w Berliner Ensemble czy Volksbühne, ale także w wiedeńskim Burgtheater i na wielu scenach Niemiec Zachodnich. Jako aktor występował zarówno w filmach NRD-owskich, jak i RFN-owskich. Obecnie w Berlinie uczy reżyserii. Jest klasykiem, który - zdaje się - po zostaje wierny przykazaniom młodości, a te nakazy wały robić teatr społecznie nieobojętny, zaangażowany W sztuce Zdobycie biegu na południowego, tylko pozornie odartej z konkretów i kontekstów społecznych czy politycznych, dostrzec możemy ostre żądło krytyki skierowane przeciwko światu konsumpcji i obojętność na los innych. Przyjmuje ono wymiar nieco absurdalnego humoru, pomieszani; konwencji, swoistej apologi chaosu zestawionego z chłopięcymi marzeniami, które są udziałem grupki bezrobotnych, zachowujących się niczym szczeniaki. Jakby trochę nierozgarnięte. Na strychu zaniedbanej zapewne kamienicy piątka facetów przygotowuje się do powtórzenia wyczynu Amundsena. Ale ta ich droga na biegun południowy jest na niby. Owszem, okaże się, że skombinowali gdzieś nawet jakiś ekwipunek, ale z nim raczej mogliby się wybrać do kabaretu. Wyglądają jakby się z choinki urwali. Nade wszystko muszą się zmobilizować, skonsolidować, zmotywować, poznać przyszły smak "lodowych przestrzeni", które w tym spektaklu przybierają postać sterty foliowych worków i podwieszonych nad głowami sznurów bielizny i pościeli.

Jeśli kiedyś bohaterowie Becketa czekali na Godota, ale doczekać się nie mogli i tym samym nie mogli odmienić swego losu, tak tutaj ruch i zapowiedź wędrówki oznacza dojście do celu, do jakiegoś spełnienia. Jakiego? To nie jest jasne. Bo ci dorośli chłopcy nawet klasycznie marzyć nie umieją. Czują jednak, że widok bezkresnych śniegów coś w nich i wokół nich zmieni. A przynajmniej wyzwoli jakiś rodzaj święta czy pozorującej wolność ekspiacji. Zdobycie bieguna południowego jest więc rodzajem współczesnej powiastki filozoficznej, przepuszczonej przez filtr doświadczeń teatru i literatury absurdu.

Wzmacnia to przekonanie komiczny kostium, klaustrofobiczna ciasnota strychu udającego otwarte i niezmierzone przestrzenie, a nade wszystko uciekająca od realizmu gra aktorów i reżyserskie przekonanie, że trzeba jeszcze podkręcić tę dziwną psychoterapeutyczną zabawę. Wprawdzie jakiś "normalny" świat, znajdujący się na zewnątrz, istnieje, ale dochodzą z niego sygnały niewyraźne i drugorzędne. Jeden z bohaterów ma gdzieś dostać pracę, ale to tylko i wywołuje u jego kompanów serię kąśliwych docinków. W drugim akcie z zewnątrz przybędą Rudi (Zbigniew Wróbel) i Rosi (Joanna Litwin) i niejako zweryfikują plany przyszłych podróżników. Czy zdołają ich odwieść od wyprawy? Czy sprowadzą ich na ziemię?

Grupę prowadzi Slupianek. To on jest ideologiem, to on napędza koło zamachowe. Dariusz Wiktorowicz (po raz kolejny gościnnie na scenie Śląskiego) bodaj najlepiej z wszystkich aktorów czuje się w tej konwencji groteski i absurdu. Slupianek jest zdeterminowany, wierzy w to, co robi i ostatecznie bez trudu opanowuje wątpliwości a nawet zalążki buntów. Nie zdoła jednak skutecznie uwieść Beaukmannowej, bo ta - w interpretacji Aliny Chechelskiej - choć gotowa do małżeńskiej zdrady, pozostaje "kobietą domową", prostolinijną, stawiającą przed sobą nieskomplikowane i stanowcze cele życiowe (bez ceregieli rozbiera Beaukmanna - Andrzeja Warcabę - by wyprać jego ubrania i bieliznę, i jest w tym akt takiego babskiego zawłaszczania, które da jej jednak poczucie bezpieczeństwa i jakąś perspektywę na przyszłość. Ale w finale i ona da się porwać idei, przynajmniej tak się wydaje. Kompanię dopełniają ekspresyjny Buscher (Marek Rachoń), nieco nieporadny Seiffert (Grzegorz Przybył) oraz maskotka towarzystwa, zacinający się i trochę nieśmiały Frankieboy (Maciej Wizner).

Spektakl katowicki, zrealizowany przez Grzegorza Kempinsky'ego, który dobrze czuje się w eksperymentalnych dramatach współczesnych, jest momentami zabawny i intrygujący. Ale nie porywa, bo całą tę historię mimo wszystko odbieramy jako wydumaną abstrakcję, grę w konwencje, z domieszką dziwnej scenicznej retoryki, która oddala nas od problemów, jakimi dzisiaj żyjemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji