Artykuły

Naiwność i wyrachowanie

III Festiwal Teatrów Europy Środkowej Sąsiedzi w Lublinie recenzuje Grzegorz Kondrasiuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Trzecia edycja Festiwalu Teatrów Europy Środkowej "Sąsiedzi" powoli odsłania nam swoje oblicze. Po pierwszym dniu potwierdzają się zapowiedzi dyrektora festiwalu Witolda Mazurkiewicza, który obwieścił radykalne rozszerzenie jego formuły.

Rzeczywiście, trzy polskie poniedziałkowe propozycje programu głównego zaadresowane były do najszerszego z możliwych grona odbiorców. Festiwal rozpoczęła uliczna etiudka cyrkowa "Show Lutrek", po nim na oficjalnym otwarciu obejrzeliśmy szlagierowy spektakl "Boska!" Teatru Polonia, późnym wieczorem na placu Litewskim swój "Kadisz" pokazał Teatr A z Gliwic. Te trzy bardzo różne artystyczne zdarzenia skłaniają do tego samego wniosku: stawianie na teatr popularny ma w sobie pierwiastek ryzyka, gdyż tak wykoncypowane widowiska za cenę komunikatywności czy sugestywności wyzbywają się jakości artystycznej. Zaproszeni na poniedziałek artyści ochoczo podążają tą ścieżką - starzy wyjadacze robią to świadomie, pomniejsi - z rozbrajającą niekiedy naiwnością.

Na inaugurację festiwalu organizatorzy zaplanowali superprodukcję Teatru Polonia "Boska!" [na zdjęciu]. Przedstawienie owiane famą jednego z bardziej obleganych w sezonie i - co nader rzadko idzie w parze - przyjęte zgodnym chórem cmokającej z zachwytu krytyki. Także i lubelski występ dowiódł, że zespół Jandy posiadł receptę na widowisko spełnione, na idealną, wręcz sielankową symbiozę z publicznością. Bilety sprzedane w dwa dni, pełna sala Teatru im. Osterwy, salwy śmiechu, oklaski nagradzające niektóre sceny, wreszcie owacje na stojąco - słowem pełen sukces. Składniki tej recepty nie są zresztą ani nowe, ani szczególnie tajemnicze: gwiazdorska obsada z wiodącą partią zawsze uwielbianej przez społeczeństwo szefowej teatru, lekki komediowy tekst upstrzony humorem słownym i sytuacyjnym, atrakcyjny anegdotyczny temat, opanowanie rzemiosła aktorskiego umożliwiające swobodne kontrolowanie nastroju sali. Wybrana przez zespół Teatru Polonia wraz z reżyserem Andrzejem Domalikiem farsa Petera Quiltera jest idealnym polem do operowania wszystkimi tymi walorami. Sportretowana w sztuce Florence Foster Jenkins, bogata pseudośpiewaczka operowa działająca w Ameryce lat 30. i 40., żenująca słuchaczy brakiem głosu, słuchu i samokrytycyzmu, jest przez Quiltera traktowana jako kopalnia nieprzebranych pokładów komizmu. Krystyna Janda śmiało podąża za jego sugestiami, obdarzając stworzoną przez siebie postać nieco otyłej pani w średnim wieku swoim rozpoznawalnym na kilometry wdziękiem. Nie lęka się przy tym grubych, farsowych i kabaretowych rozwiązań, w czym sekunduje jej reszta obsady (Wiktor Zborowski, Maciej Stuhr, Anna Iberszer, Krystyna Tkacz, Ewa Telega). Przedstawienie pływa w bezgranicznie kiczowatej estetyce, tęsknie spoglądając ku campowi, współczesnemu trendowi w sztuce pasożytującemu na wszystkich potworkach sztuki popularnej XX wieku. Ale na tej drodze zatrzymuje się w pół kroku, nie potrafi wyzbyć się typowej dla tego rodzaju komedyjek finałowej "łezki", życiowego morału, podanego na poważnie i ku pokrzepieniu serc. Zawieszone pomiędzy campową zgrywą a komiczną opowiastką, popada w zwyczajny banał o tym, że warto mieć marzenia. Winny tej biedzie jest prawdopodobnie tekst, zabawny, ale pozbawiony głębi. Gdzieś po drodze pomiędzy kawałami o pianiście puszczającym podczas koncertów zbyt głośne wiatry oraz martwym pudlu wyprowadzanym na spacer gubi się szansa na przywołanie w feerii śmiechu kilku istotnych pytań na temat tego, co nazywamy realnym oglądem świata. Jedynym ich przebłyskiem pozostaje króciutki moment, kiedy w odpowiedzi na łatwy komplement akompaniatora uśmiechnięta Florence rzuca: "Naprawdę?" - gdy nagle twarze duetu aktorów poważnieją w ciężkiej, znaczącej pauzie.

Z kolei plenerowe widowisko Teatru A kontrastowało z wewnętrznie pękniętą "Boską!" dużą dawką naiwnej, ilustracyjnej prostoty. Kontekst ekscesów Kryształowej Nocy posłużył reżyserowi i zarazem autorowi scenariusza Mariuszowi Kozubkowi do przywołania standardowego, nieznośnie zużytego w teatrze ulicznym tematu przemocy i zła oraz jeszcze o wiele bardziej wyświechtanego repertuaru środków. Przedstawienie grane napuszonym, mechanicznym gestem i tańcem, z towarzyszeniem patetycznej ilustracji muzycznej, traktowało o walce Dobra i Zła, i najwyraźniej cierpiało na deficyt niejednoznaczności.

We wtorek zupełnie odmienny ton wprowadził do "Sąsiadów" drugi spośród spektakli przywiezionych przez Teatr Polonia. "Lament na placu Konstytucji" oparty na dramacie "Lament" Krzysztofa Bizio, w adaptacji Krystyny Jandy, zagrany we wczesne upalne popołudnie, był prawdziwą odtrutką na poniedziałkowe estetyczne poślizgi.

Trzy monologi, wygłoszone wprost do publiczności, w niewymuszonej postawie, miały w sobie wiele siły szlachetnej sztuki opowieści. Wymówione, wykrzyczane żale wnuczki (świetna, bardzo autentyczna, nieprzerysowana gra Olgi Sarzyńskiej), matki (Maria Seweryn) i babci (Barbara Wrzesińska) splatały się w smutny, mądry, oczyszczający lament nad światem, który nie wiadomo kiedy zepsuł się i spotworniał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji