Artykuły

Warszawa. Gogolewski od Gustawa-Konrada do Antka Boryny

W Państwowym Instytucie Wydawniczym ukazuje się wywiad - rzeka Jolanty Ciosek "Ignacy Gogolewski. Od Gustawa-Konrada do Antka Boryny".

W Państwowym Instytucie Wydawniczym ukazuje się książka Jolanty Ciosek "Ignacy Gogolewski. Od Gustawa-Konrada do Antka Boryny".

Ignacy Gogolewski występował na scenach teatralnych, przed filmowymi i telewizyjnymi kamerami oraz mikrofonami Polskiego Radia ponad pięćdziesiąt lat. W rozmowie z Jolantą Ciosek opowiada o swojej drodze artystycznej, wadach i zaletach profesji aktora, o swoich rolach i wybitnych kolegach ze sceny. Mówi także o kolejach życia osobistego, dzieciństwie, dorastaniu, o związkach z kobietami i dziećmi.

Jolanta Ciosek - dziennikarka, absolwentka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez wiele lat była konsultantką programową w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Pełniła również funkcję wicedyrektora Międzynarodowego Triennale Grafiki. Na łamach krakowskiego "Dziennika Polskiego" zajmuje się tematyką teatralną, opublikowała kilkaset wywiadów z twórcami teatru, filmu i telewizji.

***

fragment

- Jestem jedynakiem. Jedynak to osoba w jakiś sposób dotknięta szczególnym kompleksem, egotyzmem, nad którym przez całe moje świadome życie staram się zapanować. Pomaga mi w tym trzeźwa obserwacja wybujałych egocentryzmów znacznej części naszego środowiska. Te artystyczne zawody tworzą niesłychane idywidua - obserwuję je, rejestruję i widzę, że w jakiejś mierze i ja nie jestem wolny od grzechu pychy.

(...)

Potem były pierwsze powojenne "Dziady", o których Maria Dąbrowska napisała w swoich " Dziennikach", że "to jest wileki dzień, że "odrodzenie", że Ignacy Gogolewski "jest świetny jako Gustaw - Konrad". Nie miał Pan wątpliwości z udźwignięciem takiego zadania?

- Wątpliwości miała Romanówna, Kreczmar, który chciał grać tę rolę. Chciał grać Gustawa - Konrada, bo taka była tradycja, że tylko dojrzały, doświadczony aktor może ja unieść. Nie miałem wątpliwości, bo przecież na taka rolę czekałem dwa, sezony, a to długo jak na młodość. Na starość dwa sezony są w sam raz... Rozumiem Zelwerowicza, który po rocznej pauzie, po roku niewchodzenia na scenę, uradował się jak dziecko na wieść, że został obsadzony. "Gram w Grzechu, gram Jaskrowicza!" Młodość jest niecierpliwa, żądna szybkiego spełnienia.

- W recenzji podkreślano, że Pańską siłą była umiejętność koordynacji melodii słowa z ruchem ciała i gestem.

- Szkoła nauczyła mnie panowania nad wierszem, głosem, Ten głos jak mówią, do tej pory jest charakterystyczny. Czasem ludzie nie poznają mnie, bo rzadko ostatnio pokazuję się w telewizji, ale jak coś powiem, to zaraz kojarzą: "O, ależ się Pan posunął, panie Antek Boryna"...Poza tym jak się ma pedagogicznie doświadczonego reżysera, jakim był Aleksander Bardini, świetnego asystenta, jak Jan Kulczyński, który mnie prowadził, dając szereg wskazówek: "Nie machaj rękami, nie gadaj, tylko stań i mów"... No więc, kiedy zetknąłem się z Mickiewiczowską poezją, to widocznie była mi ona na tyle bliska, że dzięki tym wszystkim szczęśliwym okolicznościom potrafiłem ją wypowiedzieć. A raczej wykrzyczeć, bo cóż dwudziestoczteroletni chłopak może wiedzieć o tym zawodzie? Ja po prostu grawitowałem nad sceną Teatru Polskiego.

(...)

- Rozumiał Pan wówczas sensy Wielkiej Improwizacji?

- Może dopiero po dziesięciu latach, kiedy nagrałem płytę i mówiłem cały tekst, bez skreśleń, to może, nawet na pewno, próbowałem ogarnąć wszystko, co się w nim mieści. Po dziesięciu latach, to znaczy miałem tyle, ile Jasiukiewicz w chwili premiery i Holoubek, gdy zagrał Konrada u Dejmka. Natomiast wtedy, w roku pięćdziesiątym piątym, brakowało myśli, pauzy, zastanowienia, które niepodważalnie zaistniały w Improwizacji Holoubka. Może w jakiś sposób rekompensowałem Improwizację Egzorcyzmami, bo byłem silny, i gdy zdawało się, że już nie mogę wydobyć z siebie głosu, wówczas wydawałem z siebie to charczenie w scenie z Księdzem Piotrem. Grali go na zmianę Marian Wyrzykowski z Mieczysławem Mileckim. Przed paru laty, występując gościnnie w roli Senatora w Dziadach lubelskich, obserwowałem, jak Jacek Król, grający Konrada, wyczerpany spocony, z ubytkiem co najmniej dwóch kilogramów po każdym spektaklu schodził do garderoby. A jest aktorem wysportowanym, o silnej budowie.

(...)

Krzysztof Kolberger

W szkole z profesorem Gogolewskim spotkałem się w pracy tylko raz, przy scenach z Lekcji Ionesco. Co mnie uderzyło - i to zapamiętałem: dość szybko pozwolił nam grać pełne role, niemal cały dramat, a nie tylko wybrane sceny, jak dotąd praktykowano. To było dla mnie ważne doświadczenie. Kiedy po pierwszym roku usłyszeliśmy, że gorszego rocznika nie było w historii szkoły, to właśnie Gogolewski podtrzymał w nas wiarę, że nie jest z nami tak źle. Udowodnił to, zabierając sześć osób do Katowic, gdy obejmował dyrekcję teatru. Znalazłem się w tej grupie, ale na krótko - po pierwszym sezonie dostałem od Adama Hanuszkiewicza propozycję roli w spektaklu Wacława dzieje w Teatrze Narodowym. Dyrektor Gogolewski zachował się wtedy fantastycznie, bez słowa sprzeciwu wypuścił mnie z Katowic. Ale mój debiut teatralny miał miejsce właśnie w Teatrze Śląskim, w Hyde Parku. Moim kostiumem były kalesony i w nich goniłem po ulicy, gdy w sposób dość awangardowy reklamowaliśmy to przedstawienie. To był pewnie mój pierwszy w życiu skandal. Pamiętam, że Gogolewski był dla nas niezwykle ciepłym opiekunem, czuliśmy się u niego jak pod kloszem.

Potem, na wiele lat, nasze drogi rozeszły się, choć przecież obserwowałem jego wspaniałe aktorstwo. Ponownie spotkaliśmy się w Teatrze Narodowym Grzegorzewskiego: najpierw, po raz pierwszy na scenie, przy Akropolis , a potem w Ryszardzie II reżyserowanym przez Andrzeja Seweryna. Inek, miałem już zaszczyt być z nim na "ty", grał Jana z Gandawy, a ja jego brata. Poprzez charakteryzację upodobniłem się nieco do niego. Kiedy mnie zobaczył, to chyba nie był zachwycony, bo na kolejną próbę zmienił fryzurę i podciął brodę. Praca z Inkiem jest fascynująca, bo on jest mistrzem w każdym calu: silne spojrzenie, ogień w oczach, wspaniała melodia głosu i perfekcyjne rzemiosło.

W teatrze cieszy się szacunkiem, wzbudza podziw tym, że po tylu latach potrafił się artystycznie odrodzić, pokazać współczesne środki aktorskie przy jednoczesnej wierności tradycji, starej szkole, której jest kontynuatorem. Wielu z nas wciąż się od niego uczy.

(...)

Katarzyna Łaniewska

Znamy się z Inkiem ponad pięćdziesiąt lat, z czego dziesięć byliśmy małżeństwem. Czy o tym można opowiedzieć w kilkunastu zdaniach? Nie można. Dlatego przywołam zaledwie kilka obrazów...

Byłam na pierwszym roku PWST, Inek na trzecim. Piękny, wysportowany - miał duże powodzenie u koleżanek. Szybko wpadliśmy sobie w oko. Połączyła nas miłość i sport - byliśmy pingpongową parą. Jak byłam na trzecim roku, wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy u mojej mamy, na Odolańskiej, z babcią i moim przyrodnim bratem. Dostałam w posagu stół, krzesła, szafę na książki. Inek przyszedł z walizką, w której miał niebieską koszulę i drugą w czerwoną kratę. I piękne prześcieradło. Takie to były "bogate" czasy.

Na scenie spotkaliśmy się po raz pierwszy w Teatrze Polskim, w słynnych Dziadach - to był mój debiut przy jego wielkiej roli. Uczył się jej zwykle w domu, w łazience, bo tam było najspokojniej w tym naszym rodzinnym kołchozie. Obok łazienki miała pokoik babcia. Kiedyś zwierzyła mi się: "Powiedz mi, Inek podobno taki zdolny, a od kilku dni w kółko powtarza: "Ja chcę mieć władzę, jaką Tyyyy posiadasz. Ja już to umiem na pamięć, a on nie?" Potem wzruszona oglądała spektakt, siedząc w teatralnej loży.

Wielokrotnie spotykaliśmy się na scenie, m.in. w Achillesie i pannach, gdzie autor chciał, by panny przestawały być pannami. Poszliśmy za sugestią autora: po pięciu latach małżeństwa byłam w ciąży. Wraz z przyjściem na świat Agnieszki przenieśliśmy się na Hożą. Mimo skromnych warunków prowadziliśmy dom otwarty. Inek lubił towarzystwo kolegów - czy już wówczas także koleżanek, nie wiem - czasami wielogodzinne towarzystwo. Pamiętam, jak jeszcze na Odolańskiej, którejś niedzieli szliśmy na uroczystość Pierwszej Komunii mojego brata i spotkaliśmy na klatce wracającego do domu Inka. Mama była zgorszona, że tak późno, a właściwie wcześnie wracał do domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji