Artykuły

Królowa Polskich Ciot

Kiedy przyszłam do teatru i miałam do czynienia z Lupą, mówiło się, że jest to teatr trudny i niezrozumiały. A dowodem miała być garstka widzów na spektaklach. Obecnie na jego przedstawienia nie ma biletów i na co to jest dowód? - pyta Małgorzata Hajewska-Krzysztofik w Machinie.

Mówi się, że Pani jest ikoną polskich ciot. Obsesją środowisk mniejszości seksualnych zainteresowanych teatrem. Oczywiście, z poważaniem. - Pierwszy raz o tym słyszę. Powinnam podziękować? Chcę po prostu dobrze robić to, co robię. Nawet kiedy zdarza się, że nie chce mi się iść do teatru, bo biometr jest niekorzystny. Może jest jakiś gatunek ról, które sprawiają, że ktoś nazywa mnie taką czy inną ikoną. Dla mnie najważniejsze jest, żeby mi ktoś nie zarzucił, że nie daję z siebie stu procent. Obecny czas jest najlepszym w moim życiu, bo potrafię być prawdomówna i nie milczeć, kiedy się z czymś nie zgadzam. Można powiedzieć, że osiągnęłam wewnętrzną spójność i odzyskałam wiarę w siebie, której mi brakowało. Mam świadomość, że coś mi się udało. Ale nie mam glejtu na przyszłość. Muszę być w dobrej kondycji. Chcę pracować z ludźmi, którzy dają mi szansę, jak Lupa czy Warlikowski.

To są różne światy.

- Różne, ale łączy ich uczciwość w tym, co robią. Uczciwość i konsekwencja.

Gdzie jest miejsce dla trudnej sztuki? Kiedy przyszłam do teatru i miałam do czynienia z Lupą, mówiło się, że jest to teatr trudny i niezrozumiały. A dowodem miała być garstka widzów na spektaklach. Obecnie na jego przedstawienia nie ma biletów i na co to jest dowód? Wydaje mi się, że skończył się już teatr niedomówień. Gdy wchodziłam w świat teatru, dokładnie pamiętam, że służył on temu, by delikatnie przekazać aluzje. Obecnie nie ma już tego. Sztuka dotyczy mnie dosłownie i wprost.

Co jest kluczem do teatru, który Pani współtworzy?

- Pamiętam, jak obejrzałam kiedyś "Hamleta" Warlikowskiego. Fascynuje mnie, jak Krzysiek opowiada o człowieku. Wstrząsnęła mną scena, kiedy Hamlet przychodzi nago do matki i rozmawia z nią. Miałam dość utrudniony odbiór, bo na widowni siedziała grupa 17-letnich dziewcząt, które dosłownie piszczały. Wpierw bardzo mi to przeszkadzało, potem pomyślałam, że może pierwszy raz widzą nagiego mężczyznę i to jeszcze tak blisko. Mnie chciało się płakać, bo byłam tak dotknięta tym obrazem, najbardziej chyba bezbronnej rozmowy, jaka może się zdarzyć - pomiędzy dorosłym kompletnie bezsilnym mężczyzną a matką. Przemawiało to do mnie na tylu płaszczyznach i nie było we mnie ani sekundy wątpliwości, co do tego, że ten znak jest słuszny. Jeżeli ktoś wytworzy w sobie opór, przyjmie automatycznie postawę: "Nagi, wyjdź!", to nie zdąży się nawet zastanowić, o czym to jest i dlaczego został użyty taki zabieg.

U Lupy jest jeszcze inny świat. Inny i nie inny. Ekipa, która zebrała się przy pracy nad przedstawieniem o Warholu, jest jeszcze bardzo świeżym organizmem. Niektórzy w ogóle po raz pierwszy zetknęli się z Krystianem. Ale naprawdę to o niczym nie świadczy, bo za każdym razem spotkanie z Lupą jest innym spotkaniem. Krystian jest szczery w poszukiwaniu. W pewnym sensie "Factory" to opowieść o strasznym człowieku. Przechodzę dziwne stany. Czasami tak samo silnie nienawidzę Warhola, jak i Lupy. A potem jestem zafascynowana tym, co robił Warhol i co robi Krystian.

Co Pani myśli o sytuacji Teatru Rozmaitości? Czy Pani zdaniem, gdy teatr jest podzielony, jak ostania TR, sytuacja staje się niewygodna czy inspirująca?

- Aktor jest w bardzo trudnej sytuacji. I to zawsze, nie tylko teraz. Dla mnie ciekawym spotkaniem była i praca z Jarzyną, i z Warlikowskim. Nie potrafiłabym powiedzieć, że chcę tylko współpracować z Krzyśkiem lub tylko z Krystianem. Jest we mnie ciekawos'ć spotkań z każdym z nich. Można poznawać, spierać się, dotykać, kłócić się. To rozszerza możliwości aktora. Tacy twórcy jak Grzesiek czy Krzysiek podejmują trudne decyzje i ciągle szukają. Zawsze ich podziwiam. Są indywidualni i niezależni. Każdy robi to, co czuje, i to, co musi. Gdy w pewnym momencie nie znajdują dla siebie teatru, to każdy idzie swoją drogą. I to jest normalne zjawisko. W Teatrze Starym byli Jarocki, Wajda, Swinarski. Albo spotkanie z Majką Kleczewską. To inny świat. Nie dlatego, że ona jest młodsza. Chciałabym pracować z młodymi ludźmi, choć przyznaję, że nie zawsze ich rozumiem. Przy "Oczyszczonych" bałam się, czy ja zrozumiem to, co Warlikowski chce powiedzieć.

Publiczność potrafi zaskoczyć. Jak Pani jako aktorka zachowuje się przy ekstremalnych reakcjach widowni?

- Teatr działa. Jeżeli pracujemy nad takim tekstem jak na przykład " Oczyszczeni", to jesteśmy bardzo wyczuleni na reakcje. Przecież po to go robimy. Jeżeli chcemy rozmawiać z ludźmi, to przyjmujemy, że cos będzie się działo z widzem. Trochę tak jak się wsiada na karuzelę i tylko możemy przypuszczać, co będzie się działo, ale co się stanie, nie wiadomo. Ja tak chodzę do teatru i kina. Nie wiem, czy się wzruszę, czy będę wściekła. Z kolei po obejrzeniu "Aniołów w Ameryce", serialu Tony'ego Kushnera, przez trzy tygodnie nie miałam odwagi stanąć na scenie. Aktorstwo Ala Pacino to dla mnie cos takiego, że nie wiem, czy można więcej i lepiej. Tak samo czułam, kiedy zobaczyłam film Mike'a Leigh "Vera Drake".

A jakie relacje zawiązują się na scenie?

- Przy "Oczyszczonych" u wszystkich wystąpiły silne emocje. Z Tomkiem Tyndykiem początki były bardzo trudne. Jest taka scena, w której wymieniamy się bielizną. Dla nas obojga to było trudne. Baliśmy się. Niby nic, a jednak. Kiedy pierwszy raz doszło do tej sceny, to miałam wrażenie, że jest między nami przyjaźń do końca życia. Dobrze nam się gada. To rodzaj takiej relacji, że w każdej chwili mogę do niego zadzwonić.

Kto czy też co daje Pani Inspirację?

- Zdarza się, że gdy pracuję nad czymś' konkretnym, to wtedy szukam. Tak było z rolą w "Krumie". Intensywnie szukałam kogoś, kto mógłby być Dupą. Ta postać jest ulepiona od początku do końca przez nas. Jak czytałam tekst, nie miałam pojęcia, że Dupa może tak wyglądać. Zastanawiałam się, jaka jest ta kobieta. I wtedy przypomniało mi się, że kiedyś w Strasburgu na ulicy zobaczyłam postać ubraną na czarno z olbrzymim tatuażem w kształcie węża, który zaczynał się na nodze, a kończył na szyi. Przypomniała mi się ikona bardzo silnej kobiety, ale kruchej w środku. Potem znaleźliśmy zdjęcia zrobione przez Nan Goldin. To okazała się być skorupa Dupy.

Czy Pani wzbrania się przed serialami?

- W ogóle mnie to nie ciągnie. W telenoweli nie chciałabym brać udziału, bo najprawdopodobniej nie umiałabym, ja potrzebuję czasu na zrobienie postaci i lubię w tym dłubać. I oczywiście lubię dyskutować, kłócić się, wiedzieć, w czym biorę udział.

Prowadzi Pani zajęcia w szkole teatralnej. Jacy są dziś studenci?

- Mnie się oni bardzo podobają. Uwielbiam się z nimi spotykać. Niczym się nie różnią od tych studentów sprzed dziesięciu lat i od tego, jakim ja byłam studentem, kiedy przyszłam do szkoły dwadzieścia parę lat temu. Są tak samo głodni teatru, tak samo chcą pracować. To jest zawsze praca na własnym organizmie i nic się tutaj nie zmienia. Nic się nie zmienia, bo lęk przed otwieraniem siebie zawsze jest ten sam. Każdy z nas musi to zrobić sam. To jest bardzo ciężka praca. Życzę im, żeby udało im się spotkać takich ludzi jak Lupa, Warlikowski.

Wielu chciałoby od razu.

- To jest marzenie. Ja miałam szczęście, bo po dwóch latach dostałam epizod u Krystiana Lupy.

Dziś, 20 lat po szkole, jest Pani dojrzała aktorką i matką trzech córek. Jak Pani wychowuje córki?

- Na mnie - jak byłam dzieckiem - miała wpływ cudowna ciotka. Czytała mi książki o Indianach, opowiadała mnóstwo historii i uczyła rysować. Myślę, że dzięki temu fajniej mi się żyło w tamtych czasach. Chcę spróbować zrobić to samo z moimi dziećmi. Cieszy mnie, że mają swoje pasje. Niedawno miałam rozmowę z córką numer trzy o tym, kim lepiej zostać: aktorką czy rzeźbiarką? Mówię jej: "Zostań jednym i drugim", a ona: "Mamo, nie będę miała na to czasu!". Naprawdę nie chciałabym jej powiedzieć, kiedy ona ma dopiero dziesięć lat: "Zdecyduj się", bo sprawia jej przyjemność i jedno, i drugie.

Czym Pani odreagowuje?

- Odkąd jestem mamą, zaczęłam bać się jeździć na karuzelach. Ale znalazłam moją fascynację - aparat fotograficzny. Chodzę z nim. Sprawia mi to frajdę. To jest obsesja. Dzieci mawiają, że to jest mój synek, z którym się nie rozstaję. Przez trzy lata fotografowałam Planty. Fascynuje mnie zatrzymany moment. Fotografuję siebie i koleżanki w garderobie. Na początku się złościły, ale powiedziałam, że nigdy nie użyję tego wbrew ich woli. To zresztą dodatkowa obserwacja. Czasem mam tak, że nie pamiętam w sobie jakiegoś momentu życia. Dzięki zdjęciom wraca mi pamięć. W ogóle nie pamiętam dzieciństwa, mam bardzo mało zdjęć z tamtego czasu. Postanowiłam, że z moimi dziećmi będzie inaczej. Fajnie jest mówić o rzeczach, które były, i właśnie zdjęcia temu służą. Mnóstwo historii się otwiera i przypomina. Nagle mnie zafascynował mój stół w kuchni i robię mu zdjęcia. To centralne miejsce, przy którym się zbieramy, jemy, rozmawiamy. Są momenty podejmowania decyzji. To jest zawsze ten sam stół, tylko ludzie się zmieniają. I robię też od czasu do czasu zdjęcia mojej mamie. Coś załatwiam sobie w ten sposób.

Nieśmiałość zbliżenia się? Pewnie tak. Lubię sobie popatrzeć na nią, kiedy ona o tym nie wie. W dodatku fajna jest relacja pomiędzy moją mamą a najmłodszymi dziewczynami. Podoba mi się, jak one się dogadują i ile mają wspólnych tematów, jak wciągają babcię w swoje fascynacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji