Artykuły

Apetyt na życie

- Trzeba przestać robić rzeczy byle jakie. Siły do działania daje nam wola życia. To ona sprawia, że mimo ciężkiej choroby bierzemy się w garść, pracujemy i żyjemy dalej - mówi KRZYSZTOF KOLBERGER, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

NEWSWEEK: Czy publiczne mówienie o swojej chorobie wymaga odwagi? KRZYSZTOF KOLBERGER: O tym, że mam raka, powiedziałem po raz pierwszy 17 lat temu całkiem przypadkowo, w trakcie wywiadu telewizyjnego. To wyznanie nie było zamierzone i trochę zaskoczyło nawet mnie samego. Kiedy jednak zobaczyłem, że to, jak żyję i jak o tym mówię, ma istotne znacznie dla innych chorych, a także ludzi z ich otoczenia, przestałem się przed tym bronić.

Jakie to były reakcje?

- Słyszałem: "Skoro pan też zachorował, to moja sytuacja wcale nie jest jakaś wyjątkowa. Skoro pan żyje, to przecież ja też mogę żyć". Traktowano mnie jako pewnego rodzaju punkt odniesienia. Bo jestem znany, a też mnie "to" dorwało. Zrozumiałem, że przykład mojej postawy w obliczu raka może pomóc wielu osobom. Nie epatuję swoją chorobą. Raczej poprzez to, że pracuję, występuję, reżyseruję, pokazuję ludziom: zobaczcie, można mieć radość życia, odnosić sukcesy. W taki właśnie sposób rozumiem swoje mówienie o chorobie. Daję dowód na to, że rak nie musi być wyrokiem. Żyję już 17 lat z tym moim... nazwijmy go, kolegą (uśmiech).

Zaprzyjaźnił się pan z rakiem?

- Nie. Zaakceptowałem, że jest. Nauczyłem się żyć i pracować mimo jego obecności. Dzisiaj inaczej planuję dzień, choćby z tego względu, że biorę leki. To wymaga organizacji, dyscypliny i samozaparcia, by wszystko pogodzić. Bez względu na to, czy jestem w Warszawie, czy w innym mieście.

Emanuje pan spokojem. A przecież choroba nowotworowa u przeważającej większości ludzi budzi panikę i strach.

- Bo myślą, że wraz z nią wszystko się zaraz skończy. Że nie będą mieć siły, by żyć, by pracować. Kilka osób opowiedziało mi, że dowiedziawszy się o swojej chorobie, nawet nie chcieli podjąć leczenia. Do tego stopnia czuli się przegrani. Zmienili zdanie dopiero wtedy, gdy zobaczyli mnie szalejącego - jak to określili

- na scenie. Wtedy uwierzyli, że mimo choroby można dalej robić to, co się lubi. Są osoby, od których usłyszałem, że dzięki mnie w ogóle poszły do lekarza. Bo faktycznie namawiam, żeby nie czekać i badać się tak po prostu, profilaktycznie. Za to też mi dziękują. Bo niektórzy' dzięki temu zostali wcześnie zdiagnozo-wani. Przez to ich szanse na wyleczenie są większe.

Ale są ludzie, którzy wolą nie wiedzieć. I nie chcą się badać z obawy, że coś tam się u nich wykryje.

- Niektórzy wierzą, zresztą fałszywie, że w ten sposób przegnają chorobę. A to nie jest tak. Jeśli rak gdzieś drzemie, to i tak da o sobie znać, a wtedy może już być za późno.

To prawda, wykrycie nowotworu stwarza nową, bardzo trudną sytuację, ale trzeba się z nią zmierzyć. Nie da się od niej uciec. A pan? Wolał pan wiedzieć?

- Tak, bo gdy znam przeciwnika, łatwiej mi z nim walczyć. O raku

i leczeniu chciałem wiedzieć jak najwięcej. Jestem świadomym pacjentem. Właśnie ta świadomość sprawia, że mam więcej siły, by pokonać chorobę.

A czy ludzie proszą pana też o konkretną pomoc?

- Tak, zwłaszcza od kiedy powstało Stowarzyszenie Chorych na Raka Nerki, którego jestem honorowym przewodniczącym. Dostaję wiele telefonów od pacjentów z prośbą, by ułatwić im kontakt z dobrym lekarzem albo wystarać się o trudno dostępny lek. Świadczy to o tym, jak chorzy w Polsce czują się bezradni i zagubieni. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co ja. Trafiłem do doskonałych lekarzy - prof. Cezarego Szczylika oraz dr Ewy Svejdy-Hutnikiewicz którym całkowicie ufam. Poprzez Stowarzyszenie walczymy o to, by nowoczesne terapie były refundowane. Użyczyłem swojej twarzy i oddaję energię, by zawalczyć o innych. Kiedy w kwietniu tego roku dostępność jedynego leku na raka nerki i wątroby zawisła na włosku, pani minister Ewa Kopacz zareagowała na nasz apel błyskawicznie. Mam nadzieję, że jej obietnice znajdą swój finał i ten lek będzie refundowany, tak jak w innych krajach europejskich.

Udziela się pan społecznie, jeździ ze spektaklami poetyckimi po Polsce, gra pan w teatrze, filmie. Nie męczy to pana?

- Męczy, ale wolę to niż bezczynne siedzenie i zamartwianie się myślami o raku i co ze mną dalej. Właśnie zaczynam próby w Teatrze Narodowym do "Wiele hałasu o nic" Szekspira w reżyserii Macieja Prusa. Cieszę się, że znów dano mi szansę zmierzyć się z wielkim, klasycznym repertuarem, na którym wyrosłem,

w którym czuję się najlepiej i który - daje mi największe możliwości spełnienia się jako aktora dramatycznego. Szykuję monodram poetycki oparty na lirykach Władysława Broniewskiego. Muzykę skomponował Włodzimierz Nahorny, a ja napisałem scenariusz. Zagramy go na nowej scenie Teatr Kamienica w Warszawie, który tworzy Emilian Kamiński. Moim zadaniem będzie przykuć uwagę widza przez ponad godzinę. I zaśpiewać kilkanaście piosenek, a dotąd śpiewałem bardzo rzadko. Przygotowałem też wieczór poezji, który nazwałem "Słowo Herberta". Mam wiele zaproszeń, by zaprezentować ten spektakl w różnych miastach. Praca pozwala mi robić to, co lubię, no i zarabiać na życie.

A nie miał pan nigdy chęci, by rzucić wszystko, pojechać np. w góry i robić rzeczy, na które nie miał pan wcześniej czasu?

- Dzisiaj odpoczywam więcej niż kiedyś, bo organizm się tego domaga, a ja nie ignoruję jego sygnałów. Potrzebuję więcej czasu, by zregenerować siły. Nie jestem już w pełni sprawny, a mimo to pracuję nawet więcej niż dawniej. Właśnie dlatego, że chcę zrobić rzeczy, które wcześniej istniały- wyłącznie w nieokreślonej przyszłości. Praca - oto mój sposób na aktualne życie. Inni mogą chcieć zwiedzać świat albo zaszyć się w lesie. To jest ich potrzeba i należy ją uszanować.

Czy doświadczenia związane z chorobą przenoszą się w jakiś sposób na pana twórczość? Na pana jako człowieka?

- Tak. Po raz trzeci będę w7 filmie księdzem. Wcześniej duchownego zagrałem w "Katyniu" Andrzeja Wajdy i filmie Rafała Wieczyńskiego o księdzu Popiełuszce. Najnowszą propozycję złożył mi Janusz Morgenstern. Dwukrotnie też wcieliłem się w postać lekarza, m.in. w filmie "Senność" Magdy Piekorz. Jak widać, moja prywatna sytuacja ma odbicie w tym, jak postrzegają mnie reżyserzy (śmiech). A tak poważniej: dzisiaj słowa dotyczące życia, choroby, śmierci stają się w moich ustach bardziej autentyczne. Ja to czuję i tak to odbierają widzowie. Przychodzą do mnie po spektaklu również młodzi ludzie i dziękują, że dzięki mojej interpretacji trudna, jak im się wcześniej wydawało, poezja stała się jasna i zrozumiała.

Myśli pan czasem o śmierci?

- Trudno o niej nie myśleć, chorując na raka. Przed każdym badaniem o niej myślę. Ale żyjąc od 17 lat na krawędzi, oswajam się ze śmiercią. Ile mam się jej bać? Przecież w każdej chwili może stać się faktem dokonanym. Nie tylko w moim przypadku. Odchodzą nasi rodzice, profesorowie, przyjaciele. Śmierć jest naturalną częścią życia. Jeśli w ten sposób zaczniemy ją postrzegać, to zarówno do życia, jak i do śmierci będziemy podchodzić inaczej, może bardziej świadomie. Obawę budzi to, co nieoswojone.

Ale pan zachorował jako czterdziestolatek. Przecież nie mamy zgody, by umierać młodo.

- Nie mamy zgody, by w ogóle umierać. No, chyba że ktoś jest bardzo stary

i bardzo umęczony chorobą. Wtedy śmierć bywa wybawieniem.

I w ogóle nie przeraża pana myśl o śmierci?

- Czyja wyglądam na przerażonego? (uśmiech). To oczywiste, że instynkt życia powoduje, że się przed śmiercią bronimy. A wola życia dodaje nam sił. To ona sprawia, że mimo ciężkiej choroby czy traumatycznych przeżyć bierzemy się

w- garść, pracujemy i wciąż żyjemy. Im więcej czasu mija od operacji, tym większy mam apetyt na życie. Skoro już tyle się udało, to dlaczego jeszcze trochę nie pożyć? Każdy kiedyś umrze. Tyle że ci, którzy otarli się o śmierć, mają tego większą świadomość. Trzeba po prostu żyć i robić swoje.

W wydanej niedawno książce "Przypadek nie-przypadek" zawarł pan słowa: "Świadomość i wola to klucze do uzdrowienia duszy". Jak pan rozumie to zdanie?

- Dla mnie znaczy ono: wyrażam wolę życia, a tym samym wyrażam wolę walki z chorobą. Żeby mieć zdrową duszę, trzeba mieć zdrową świadomość. Oznaką zdrowych myśli jest dla mnie pragnienie zdrowia. Takie podejście prowadzi, w moim przekonaniu, nie tylko do uzdrowienia duszy, ale do uzdrowienia w ogóle. To trochę filozoficzne myślenie pozwoliło mi zobaczyć sens w walce z chorobą.

Napisał pan również, że "trzeba przestać robić rzeczy byle jakie, nadać swojemu życiu sens". Ale odnalezienie sensu życia nie jest takie proste. Może artyście jest łatwiej. Ma pan jakąś podpowiedz?

- Rozmowę, która stała się częścią książki "Przypadek nie-przypadek" nagrałem 10 dni przed kolejną operacją z myślą, że jest to moje ostatnie działanie. Dawano mi 5 proc. szans na to, że operacja się powiedzie. Minęły dwa lata. Ani wtedy, ani teraz nie ośmielę się udzielać nikomu żadnych rad co do sensu istnienia. Każdy człowiek jest indywidualnym światem. Mogę tylko swoim przykładem dać innym do myślenia. I niech każdy dla siebie bierze to, co chce.

A ile uniesie, tyle jego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji