Artykuły

Wrocław po Merczyńskim

Sezon ogórkowy w kulturze nie obowiązuje. Zarówno, gdy idzie o ofertę rozrywkową, jaki i gorące newsy. Najnowszym jest dymisja szefa zakończonego wczoraj festiwalu Wrocław Non Stop i instytucji, która tę imprezę przygotowała: Wrocławskiego Forum Festiwalowego - pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

To była najkrótsza kadencja szefa instytucji kulturalnej w dziejach Wrocławia. Michał Merczyński [na zdjęciu], jeden z najbardziej wpływowych menedżerów kultury w Polsce, twórca sukcesów m. in. poznańskiej Malty, łódzkiego Festiwalu Czterech Kultur i warszawskiego Polskiego Wydawnictwa Audiowizualnego, rządził WFF od marca do lipca. Rządził? Nie, to chyba nie jest dobre słowo, bo przecież ta firma nigdy tak naprawdę nie zaczęła funkcjonować: od ogłoszenia pomysłu na jej powstanie (wrzesień ubiegłego roku) do przyjęcia przez radę miejską uchwały o jej utworzeniu (marzec tego roku), Merczyński nie bardzo miał czym administrować. Zrezygnował ze stanowiska zaledwie cztery miesiące po oficjalnym objęciu funkcji - i to nie funkcji dyrektora, a zaledwie pełnomocnika "do spraw". Oficjalne powody: sprawy osobiste i zawodowe. W języku dyplomacji znaczy to tyle, że miał po prostu dość pracy w warunkach, które urągały jego profesjonalizmowi.

Może poszło o brak prawnego umocowania instytucji, którą mu powierzono?

A może o absurdalny - z punktu widzenia Merczyńskiego - spór miasta z ministerstwem kultury o status Wytwórni Filmów Fabularnych, która miała być jednym z filarów nowej instytucji i nawet użyczyła jej swojego skrótu literowego?

A może powodem są kwestie zupełnie prozaiczne: otwarty konflikt - a w najlepszym razie zimna wojna - z wrocławskim personelem, który, o czym plotkowało całe miasto, niezakorzenionego tutaj Merczyńskiego nie zaakceptował i pracy mu nie ułatwiał?

Niezależnie od odpowiedzi na te pytanie oraz - co chcę podkreślić: bez intencji obwinienia kogokolwiek - trzeba jasno powiedzieć, że misja utworzenia WFF zakończyła się fiaskiem. Merczyński złożył dymisję, a prezydent Wrocławia przyjął ją bez zbędnych słów i zapowiedział, że będzie kulturę reformował w oparciu o sprawdzony w boju Impart, czyli instytucję, która miała wejść w skład Wrocławskiego Forum Festiwalowego.

Fiasko mocarstwowego przedsięwzięcia, jakim było WFF - które, gdyby się powiodło, istotnie byłoby powodem do dumy - każe przytomnie zauważyć, że z wyjątkiem wytwórni przy ul. Wystawowej, pozostałe podmioty fuzji radziły sobie do tej pory nie najgorzej. Utworzone zaledwie kilka lat temu warszawskie Polskie Wydawnictwo Audiowizualne już teraz jest jedną z najważniejszych instytucji zajmujących się dokumentowaniem życia kulturalnego. We Wrocławiu "stary" Impart z rozmachem przygotowywał nawet bardzo duże imprezy, często na osobiste zlecenie prezydenta Dutkiewicza.

Dziś zapowiedź prezydenta o przekształceniu Impartu w coś, co zastąpi nieudanie Forum, odczytuję następująco: poszło nie tak, jak chcieliśmy, trudno, zaczynamy od początku. Na mniejszą skalę i może z nieco mniejszymi ambicjami, za to z realnymi szansami powodzenia. Byłoby w tym i przyznanie się do pewnego zaniedbania (bo, koniec końców, Merczyński został zaproszony do kierowania okrętem, który istniał tylko na papierze), ale też i chwalebna determinacja, by jednak dokończyć raz rozpoczętą robotę. Skoro minister kultury uznał, że miejski projekt reanimacji Wytwórni Filmów Fabularnych nie ma sensu - a Bogdan Zdrojewski tak właśnie uważa i, powiedzmy sobie szczerze, ma wszelkie atuty, by ożywiać filmową branżę we Wrocławiu według własnego pomysłu - to może wcale nie trzeba zabiegać o miejsko-ministerialną współpracę w tym temacie?

Przyszłość Wytwórni Filmów Fabularnych ponownie stała się otwartą kwestią i pewnie jeszcze nie raz będzie okazja, by się nad nią zastanowić. Nie można jednak udawać, że wobec rynkowej ekspansji i rozbudowy infrastruktury prywatnego koncernu medialnego ATM (z siedzibą w podwrocławskich Bielanach), który krok po kroku staje się najważniejszym graczem wśród producentów filmowych i telewizyjnych, perspektywy reanimowania WFF jako miejsca, w którym kręci się filmy, są czysto iluzoryczne. Może zamiast nieśmiertelnej debaty "jak ratować" i "jak sprawić, by w WFF ruszyła produkcja" podjąć nową - tym razem pod hasłem: "jak zagospodarować to miejsce"? Tu znowu miasto będzie miało pole do popisu, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by - cokolwiek powstanie przy ul. Wystawowej i ktokolwiek tym czymś będzie zarządzał - stworzyć tam kolejne centrum kulturalne i towarzyskie Wrocławia, wiążąc je ściśle z Halą Stulecia i Pergolą, ozdobioną już wówczas przepyszną fontanną. Zapowiedź rekonstrukcji Wrocławskiego Forum Festiwalowego oznacza zejście z marzeniami na ziemię i skorzystanie z tego co - tak naprawdę - miasto zdążyło już na własny pożytek stworzyć.

Na marginesie pytanie: jak daleko władze powinny angażować się w produkcję festiwali i innych imprez, nie tylko muzycznych, i wychodzić poza rolę mecenasa, ograniczając rolę niezależnych organizatorów i prywatnych agencji artystycznych? O jednoznaczne stwierdzenie nie będzie łatwo, bo kto odważy się osądzić, że - dajmy na to - przygotowany przez wrocławski Impart koncert Diany Krall był lepszy/gorszy od zorganizowanych przez zupełnie prywatne firmy koncertów Santany w

Warszawie czy The Police w Chorzowie? Widzów i słuchaczy guzik obchodzi, kto podpisuje kontrakty z artystami, niemniej sprawność mechanizmu biurowo-finansowego ma dla organizacji imprez kluczowe znaczenie.

Swoją dymisję Merczyński ogłosił w momencie, gdy w związku z wakacyjną eksplozją oferty kulturalnej na Wrocławiu skupiła się uwaga ogólnopolskich mediów. Nie sądzę jednak, by z tego powodu przez kraj przeszła fala zwątpienia w sens polityki kulturalnej władz Wrocławia. Tutaj po prostu za dużo się dzieje, by jakakolwiek dymisja mogła wywołać trzęsienie ziemi: Brave Festiwal, Era Nowe Horyzonty, Survival, Wieczory w Arsenale, Podwodny Wrocław, festiwal gitarowy, organowy i kontrabasowy, poświęcone muzyce dawnej Forum Musicum... Kiedy we Wrocławiu skończy się sezon letni (czyli właśnie Wrocław Non Stop, za którego organizację w dużej mierze - z sukcesem - odpowiada Michał Merczyńki), zacznie się sezon jesienny (z festiwalem Wratislavia Cantans na czele), potem sezon zimowy, a potem wiosenny. I o każdym z nich już teraz wiadomo, że ponownie przyciągnie do Wrocławia tłumy turystów, a samych wrocławian wyciągnie z domów.

W przeciwieństwie do prestiżowych porażek Rafała Dutkiewicza z EXPO, EIT i fuzją piłkarskiego Śląska Wrocław z Groclinem, fiasko WFF nie będzie miało dla jego wizerunku większego znaczenia. Jeśli chodzi o kulturę - kwestię wcale nie niewymierną, jak to się może wydawać, bo generującą przy stosunkowo niewielkich kosztach ogromne zainteresowanie miastem i samą osobą prezydenta - Dutkiewicz ma niekwestionowane sukcesy i jedno potknięcie tego nie zmieni. To przecież właśnie na jego konto - może nawet bardziej niż na konto ludzi, którzy bezpośrednio odpowiadają za funkcjonowanie instytucji kulturalnych - idą spektakularne i niezwykle owocne transfery do Wrocławia. To właśnie Dutkiewicz firmuje obecność wielkiego dyrygenta Paula McCreesha jako dyrektora artystycznego festiwalu Wratislavia Cantans i pchnięcie do przodu budowy nowoczesnej sali koncertowej na pl. Wolności. To on oczarował charyzmatycznego Romana Gutka, który przeniósł do nas z Cieszyna swój festiwal filmowy Era Nowe Horyzonty. Powiedzieć, że Wrocław odkręcił dla artystów i organizatorów imprez kurek z pieniędzmi byłoby dalece niewystarczające: właściwie wszystko, co właśnie w mieście się dzieje i w najbliższej przyszłości dziać się będzie, będzie możliwe dzięki samorządowym dotacjom. Koncerty, spektakle, wystawy, instalacje, nagrody literackie - za wszystko płaci (lub solidnie się do nich dokłada) miasto, które słusznie w związku z tym cieszy się reputacją bodaj najhojniejszego z polskich samorządów. Sam zaś prezydent ma tę powszechnie znaną zaletę, że z nikim nie wchodzi w ostre starcie - i nawet jeśli ma właśnie powód, żeby zdenerwować się na ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, który jako polityk PO bez skrępowania wypowiedział dżentelmeńską umowę zawartą z miastem przez swojego poprzednika Kazimierza Ujazdowskiego z PiS-u, to i tak wojny miejsko-ministerialnej bym się nie spodziewał. Lada dzień usłyszymy o kolejnym pomyśle i kolejnej nominacji. Wrocław może sobie pozwolić na każdy eksperyment i na każdy sojusz. Nawet nieudany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji