Artykuły

Zawsze pod prąd

- W perspektywie europejskiej teatr alternatywny nie jest tak bardzo dociążony etosem i historycznymi naleciałościami. To jest po prostu teatr poszukujący, buntujący się przeciwko rzeczywistości, w której funkcjonuje. Na świecie teatr alternatywny nie jest do końca opozycją wobec instytucji - mówi Romuald Pokojski przed wyjazdem Teatru Wiczy na Festiwal Fringe w Edynburgu.

Romuald Pokojski, szef tej alternatywnej sceny opowiada, jak toruński zespół przygotowuje się do występu na największym festiwalu teatralnym na świecie.

Ponad 2,5 tys. spektakli, 19 tys. aktorów, 250 scen i 1,5 mln widzów - to liczby imprezy, która rozpocznie się 3 sierpnia i potrwa trzy tygodnie. W tym roku po raz pierwszy w historii Fringe wystąpią na niej torunianie z Teatru Wiczy. Do stolicy Szkocji grupa zabiera monodram "Broken Nails" [na zdjęciu]. Każdego dnia festiwalu spektakl będzie wystawiany w Hill Street Theatre - w zeszłym roku swoją sztukę zaprezentował tam słynny Anthony Hopkins. Na Fringe Wiczy zawozi również "Emigrantów" Sławomira Mrożka. Sceną przedstawienia jest wóz kempingowy. Od 11 do 17 sierpnia torunianie będą go grali w Szkocji cztery razy dziennie.

Marceli Sulecki: Jesteście pierwszym teatrem z regionu, który wystąpi w Edynburgu. Czy jako artysta możesz powiedzieć: "W końcu wszedłem na szczyt. Zrobiłem to, co chciałem"?

Romuald Pokojski: Czekam na chwilę, kiedy będę mógł powiedzieć: "Zrobiłem to, co chciałem". Jednak w życiu - szczególnie zawodowym - takie momenty dopadają nas bardzo często. Człowiek wyznacza sobie cele, które może osiągać tylko dzięki odważnym krokom. Tak naprawdę wiele razy możemy powiedzieć sobie, że zdobyliśmy to, co było naszym zamierzeniem. Odpowiedź brzmi: "Tak! Chciałem, żeby nasz teatr pojechał do Edynburga, i w końcu nam się to udało". Z drugiej strony, ani przez chwilę nie pomyślałem o tym, że ten sukces jest ostatecznym szczytem, którego nie przewyższa żadne inne wzniesienie. Nawet jeżeli założymy, że festiwal w Edynburgu jest teatralnym topem, to okaże się, że za nim są inne szczyty, które będziemy musieli później zdobywać. Takiego złudzenia doświadcza alpinista. Wydaje mu się, że góra, na którą wchodzi, jest najwyższa, ale później okazuje się, że za nią stoi kilka większych. Wędrówka tak naprawdę nie skończy się nigdy.

"Edynburg" to słowo owiane legendą. Co oznacza dla ludzi teatru? Czy stolica Szkocji jest jakąś mityczną krainą?

- Nie rozpatruję tego w taki sposób. Festiwal jest raczej próbą dla instytucji niż dla twórców. To przede wszystkim niebotyczne przedsięwzięcie logistyczne. To jest test zaradności, którą grupy występujące na festiwalu muszą się wykazać. To na pewno ważne doświadczenie estetyczne, ale Edynburg to przede wszystkim silne zderzenie ze sprawami organizacyjnymi. Od momentu podjęcia decyzji o wyjeździe nie miałem czasu, żeby sobie pomarzyć o tym, jak to na tym festiwalu będzie wspaniale. Naszą grupę pochłonął organizacyjny młyn, który nie pozwala roztkliwiać się nad sobą.

Jak wygląda zderzenie polskiego teatru alternatywnego z tą wielką machiną?

- To jest właśnie coś bardzo wartościowego! Teatr Wiczy mierzy się z ogromnym kolosem organizacyjnym i poznaje coś nowego. Edynburg daje mi szansę zmierzenia się z nowym wyzwaniem. Walka z tym kolosem to przede wszystkim szansa, a nie niebezpieczeństwo. Teatr Wiczy zdaje sobie sprawę, jakie wyzwanie przed nim stoi. Dzięki temu doświadczam wielu pozytywnych rzeczy.

Alternatywa to teatr kontestujący, festiwal w Edynburgu jest zaś kwintesencją komercji. W Szkocji płacić trzeba za wszystko, wystąpić może tam niemal każdy, kto ma pieniądze. Co w takim razie z punkową duszą, która będzie musiała sobie poradzić z komercją?

- Ja z punka pamiętam jedną prostą rzecz: "Zawsze pod prąd". Nawet pod prąd w myśleniu o tym, jaki jest punk. Polega to na tym, że jak wszyscy idą na stadion, to ty właśnie z niego wracasz. Kiedy nikt jeszcze nie myślał o sprawach teatru politycznego, to Teatr Wiczy zrobił o tym spektakl ["Cesarz" - red.]. Roman Pawłowski, jeden z piewców nowych trendów w polskim teatrze, na początku wyśmiał nasze przedstawienie. Jednak cztery miesiące później, od tego spektaklu rozpoczynał w "Gazecie Wyborczej" swój artykuł o teatrze politycznym. Pawłowski się po prostu nie zorientował. Później Jan Klata zrobił słynnych "Szewców u bram" [jeden z głównych bohaterów dramatu Witkacego - Scurvy - stylizowany jest na byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę - red.]. Ja wtedy wiedziałem, że czas teatru politycznego w Teatrze Wiczy minął, ponieważ nagle wszyscy zaczęli iść na stadion.

Czy współczesna historia Polski nie przesunęła naszej alternatywy na jakiś osobliwy nurt, który nie ma za dużo wspólnego z tym, co dzieje się w światowym teatrze kontestującym?

- Odnoszę wrażenie, że polska alternatywa nijak się ma do tego, co dzieje się na świecie. Nie można jednak mówić, że nasz teatr nieinstytucjonalny umiera. Słyszę to, odkąd zajmuję się teatrem. Alternatywa jest w Polsce nie tylko rodzajem teatru, ale również pewnym okresem historii. Mówię tutaj o latach 70. i 80. Teatr Wiczy jest już jakimś pokłosiem, dopalającym się drewkiem tej idei. Ale jesteśmy teatrem alternatywnym i byłbym daleki od nazywania nas inaczej. W perspektywie europejskiej teatr alternatywny nie jest tak bardzo dociążony etosem i historycznymi naleciałościami. To jest po prostu teatr poszukujący, buntujący się przeciwko rzeczywistości, w której funkcjonuje. Na świecie teatr alternatywny nie jest do końca opozycją wobec instytucji.

Czyli nie odwracacie się do rzeczywistości plecami, ale konfrontujecie się z nią?

- Tak. Trzeba wiedzieć, co się kontestuje. Nie można jednak teatru alternatywnego albo kultury punkrockowej łączyć z biedą. To jest za proste. Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej niż odpowiednie postawy. Największym moim marzeniem od 1991 r., kiedy powstaliśmy w Brodnicy, jest to, żeby teatr był ubogi z wyboru, a nie z konieczności. Sztuka jest po coś. Ważne jest to, aby robić teatr, którym ktoś może się zachwycić, ważne jest, aby przy tworzeniu poświęcać się. Sednem tworzenia jest walka, jaką artyści prowadzą z sobą. Pojęcia, które nas definiują, są mniej ważne.

Na drodze Teatru Wiczy była Brodnica, teraz jest Toruń, niedługo będzie Edynburg. Wygrałeś konkurs na operatora przygotowań Gdańska do Europejskiej Stolicy Kultury? Gdzie pojedziesz po Edynburgu?

- Gdzie ja pojadę, jest moją osobistą sprawą. Najważniejsze jest, gdzie będzie teatr. Uważam, że Toruń jest idealnym miastem dla teatru, ale zdaję sobie sprawę, że niejedynym. Bardzo bym chciał, żeby spojrzeć na teatr jako na wartość dodaną do miasta, które musi się określić, czy chce być bardziej wartościowe. To nie jest widzimisię Pokojskiego. Siłą teatru są ludzie, którzy go tworzą. Ja jestem tylko jednym z nich. Trudno zredukować Teatr Wiczy do mnie. Chciałbym bardzo, żebyśmy byli tym, co ofiarowaliśmy Toruniowi, ale oczywiście nigdy nic na siłę. Jeśli władze nie będą chciały tego teatru, to go nie będą miały. Nie będę nikomu na siłę wciskał swoich pomysłów. Tylko kto na tym straci?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji