Artykuły

Tajemnica Aleksandra Węgierki

Odzyskanie dla Węgierki imienia białostockiego teatru było krokiem słusznym. W okresie zaledwie 7 miesięcy prowadzenia teatru w Białymstoku trupa przezeń kierowana osiągnęła niekwestionowany dorobek. I za to Węgierkę należy przede wszystkim oceniać. Robił, co mógł w czasach strasznych. Ratował, jak potrafił polskie słowo i kulturę uniwersalną - pisze Tomasz Wiśniewski w Kurierze Porannym.

Aleksander Węgierko - jedna z najważniejszych i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnych postaci w dziejach Białegostoku. Nie wiemy o nim prawie nic, choć największy teatr w regionie nosi jego imię. Jego biogram, zwłaszcza od wybuchu II wojny światowej, jest pełen tajemnic i próby jego wyjaśnienia kończyły się zazwyczaj na 1939 roku. Powstałe na jego temat prace magisterskie, przyczynkarskie artykuły czy poważniejsze opracowania nie przynoszą właściwie nic prócz tego, co lakonicznie publikują encyklopedie. Kolejna biała plama w najnowszej historii Białegostoku.

Powszechnie wiadomo, że syn żydowskiego ogrodnika, już w młodym wieku zafascynowany teatrem, w naturalny sposób opuścił środowisko religijnych Żydów. W sezonie 1913/1914, mając ledwie 20 lat, debiutował na deskach Teatru Polskiego w Warszawie. Grał w krakowskim Teatrze imienia Słowackiego, w Teatrze Miejskim w Łodzi, Katowicach.

Po wybuchu wojny w 1939 roku wylądował w Grodnie, a po 17 września został kierownikiem artystycznym Państwowego Teatru Polskiego Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w Grodnie, który rozpoczął działalność w 1940 premierą "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej. Być może zgoda na granie polskiego repertuaru skłoniła Węgierkę do współpracy z sowieckim reżimem.

W lipcu 1940 roku przyjechał do Białegostoku i mając poparcie władz radzieckich, rozbudował istniejący gmach teatru. Ucieczka z terenów okupowanych przez Niemców nobilitowała Węgierkę; jego dorobek reżyserski (teatry w Warszawie, Lwowie, Grodnie) nie umknął uwadze sowieckich propagandzistów. A z drugiej strony, tworzony przezeń teatr uchronił się od obowiązującej propagandy. Wkrótce stał się jedną z najlepiej prosperujących scen polskich. "Intryga i miłość" Schillera, "Dożywocie" Fredry, "Pigmalion" Shawa, "Panna Maliczewska" Zapolskiej, "Wesele Figara" - to nie był repertuar często spotykany w państwie sowieckim.

Tego epizodu nie wybaczyła Węgierce prawicowa władza, a podlaski komisarz wojewódzki Jarosław Schabieński podjął arbitralną decyzję o przywróceniu nazwy historycznej z czasów powstania gmachu, czyli Teatru Miejskiego im. Józefa Piłsudskiego. Dla tej ekipy Węgierko to zwykły kolaborant, a niesłychanie trudna i skomplikowana rzeczywistość w podejmowaniu życiowych decyzji za Niemców i Sowietów jawiła się im w czarno-białych kolorach. Toteż nieszczęśliwe wypowiedzi Węgierki miały go ostatecznie zdyskredytować. W sędziowskim chórze znalazł się Tomasz Danilecki z IPN, który powołując się na książkę prof. Wojciecha Śleszyńskiego, dowodził, że praca teatru Węgierki w okresie sowieckim wspierała poczynania władz. Danilecki cytuje felieton Węgierki z ukazującej się sowieckiej gazety

"Wolna Praca": "Tworząc nową sztukę socjalistyczną, nie tylko przebudowujemy, ale i rozbudowujemy polską tradycję rewolucyjną. Teatr to potężny środek wychowania komunistycznego. Teatr polski operujący słowem, i to słowem artystycznym, może się stać najlepszym przewodnikiem ideologii socjalistycznej do polskich mas pracujących". Danilecki pisze o Węgierce jako o kolaborancie współpracującym "ze zbrodniczym systemem sowieckim".

Prof. Śleszyński ma kłopoty z jednoznaczną oceną Węgierki i przypomina, że "z drugiej strony, rząd w Londynie akceptował polskie szkoły i elementy kultury pod władzą sowiecką. Węgierko musiał jakoś funkcjonować w warunkach, które były...".

Cóż robić miał ogarnięty pasją tworzenia teatru człowiek, któremu dano szansę grania neutralnych ideologicznie sztuk teatralnych? Jolanta Szczygieł-Rogowska mówi o nim: "Robił ukłony wobec władzy sowieckiej, ale jedyną rzeczą, w którą serio i z przekonaniem się angażował, była praca na scenie".

Był z pewnością wybitnym aktorem, jednym z najzdolniejszych reżyserów, człowiekiem, jak wspominają, skromnym i rozkochanym w "teatrze romantycznym". Przyszło mu żyć w najtrudniejszych czasach. Miał do wyboru: zrezygnować lub "robić swoje", jak za komuny śpiewał Wojciech Młynarski. Nie ma krystalicznych bohaterów, prócz, rzecz jasna, komisarzy.

Reżyserka i recenzentka teatralna Leonia Jabłonkówna wspomina Węgierkę, jak opuszcza okupowaną Warszawę, ucieka na Wschód, trafia do Lwowa, osiada w końcu w Grodnie. W skład teatru, który buduje, wchodzą inni "kolaboranci", m.in. Jacek Woszczerowicz, Halina Kossobudzka, Czesław Wołłejko. Jego teatr przenosi się do Białegostoku, zyskuje sporą autonomię.

.Kiedy potem na występach gościnnych w zapadłych zakątkach ludzie, którzy przestali już nawet mówić po polsku, wypełniają co wieczór po brzegi widownię, żeby posłuchać Mickiewicza, Norwida czy Fredry; odprowadzają tłumnie odjeżdżających aktorów i zanoszą im rozczulające dowody wdzięczności i przyjaźni..." - pisze Jabłonkówna.

Odzyskanie dla Węgierki imienia białostockiego teatru było krokiem słusznym. W okresie zaledwie 7 miesięcy prowadzenia teatru w Białymstoku trupa przezeń kierowana osiągnęła niekwestionowany dorobek. I za to Węgierkę należy przede wszystlcim oceniać. Robił, co mógł w czasach strasznych. Ratował, jak potrafił polskie słowo i kulturę uniwersalną. Takie też było zdanie nieomal całego środowiska artystycznego i mieszkańców Białegostoku, kiedy gremialnie sprzeciwiono się decyzji komisarza. Węgierko nie urwał się z gruszki; zagrał ponad 40 ról, wyreżyserował 70 przedstawień. To spory dorobek i wydaje się całkiem logiczne nazwanie Teatru Dramatycznego w Białymstoku jego imieniem.

Węgierko powrócił do świadomości białostoczan, jednak wiedza o jego dalszych losach jest niepełna. Jedne źródła powiadają, że zginął już w 1940 roku. Inne, że po napaści hitlerowskiej w czerwcu 1941 roku apelowano doń, by ewakuował się w głąb Rosji. Ponoć odmówił, nie chciał zostawić zespołu. Miał zginąć w niewyjaśnionych okolicznościach, rzekomo w ruinach teatru (kolejny humbug: teatr podczas wojny nie został zrujnowany).

Inna z wersji, przypominająca apokryf, podobnie jak poprzednie - nieudokumentowana, powiada, że po 1941 roku ukrywał się jako organista u proboszcza na wsi pod Białymstokiem. Kiedy zrobiło się niebezpiecznie, proboszcz postanowił wysłać go furmanką w inne miejsce. Furmankę miało zatrzymać gestapo. Podczas przesłuchania Węgierko miał się załamać i przyznał się, że jest Żydem. Gestapowcy mieli go aresztować i wysłać do obozu koncentracyjnego, gdzie miał zginąć rok później. Jak słabo ta wersja trzyma się kupy, świadczy fakt, że obóz w Treblince - miejsce gehenny Żydów białostockich - powstał w połowie 1942 roku.

Wiadomo, że w maju 1941 roku białostocki teatr, a wraz z nim Węgierko, wyjechał na gościnne występy do Mińska. Tam aktorów zastał wybuch wojny niemiecko-sowieckiej.

Pomimo rozmaitych wersji dalszych losów Węgierki wydaje się, że pozostał w Mińsku. Gdyby bowiem na prezentowanej fotografii ze stycznia 1943 z Mińska był Węgierko, a podobieństwo jest spore, oznaczałoby to, że uznany aktor i reżyser kontynuował swoją teatralną przygodę, tym razem jednak za niemieckiej okupacji.

Zdjęcie wykonał fotograf-propagandzista Bogner. Datowane jest na styczeń 1943 roku. Wykonano je w Mińsku. Być może Niemcy wyrazili zgodę na kadłubową kontynuację lokalnego teatru. Kolejna zagadka w najnowszej historii Białegostoku. Tym razem jej inspiracją jest pożółkła fotografia z okresu II wojny światowej - ciągle w nienależytym stopniu wykorzystywane źródło informacji historycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji