Artykuły

Eksperyment w katedrze

Henryk II angielski był wielkim królem, takim go nazywa historyk G. M. Trevelyan, zaś prymas i biskup To­masz Becket - początkowo przyjaciel i współpracownik władcy - stanął na czele oporu wobec systemu reform, mają­cych wyprowadzić kraj z upad­ku, w jakim pogrążyły Anglię rządy poprzednika Henryka II, Stefana de Blois. Lizusowscy ba­ronowie zabili biskupa w jego katedrze udając, że realizują wolę króla, w istocie zaś prowa­dząc własną grę, ukróconą przez króla w trzy lata później, w 1173 roku.

Ten pretekst historyczny nie jest w sztuce najbardziej istot­ny; Eliota interesuje droga do świętości, droga przemiany wew­nętrznej biskupa. Becket - wie­dząc, że przegra walkę z kró­lami - chce być męczennikiem z pychy, ale w pewnym momen­cie dostrzega, iż błądzi. Marzenie o męczeństwie z pychy istotnie jest trwałym zagrożeniem czys­tości i wielkości w człowieku.

I to też jest problemem sztuki Eliota: chce on pokazać, jak Becket - wedle autora - poz­naje owo zagrożenie i jak się od niego uwalnia.

Sztuka Eliota, wystawiona po raz pierwszy w 1935 roku w ka­tedrze Canterbury, miejscu śmierci Tomasza Becketa, zaży­wa sławy jako dzieło sztuki in­spirowanej religijnie, ale bywa także rozumiane szerzej, w spo­sób bardziej otwarty, jako rzecz o drodze człowieka do wielkoś­ci moralnej. W tym sensie na­wiązuje dramat Eliota treściowo - i formalnie - do średnio­wiecznych moralitetów, a także do antyku.

Stołeczny Teatr Dramatyczny wybrał na miejsce prezentacji dramatu Eliota katedrę św. Ja­na. Decyzja najnieszczęśliwsza z możliwych: zła widoczność i gorsza jeszcze akustyka sprawiają, że tekst - zniekształcony pogłosem - nie dociera do wszys­tkich widzów w pełnym kształ­cie i że nieprzejrzyste są plany przestrzenne widowiska, kompo­nowanego na całą długość nawy i prezbiterium. W tych wszyst­kich "pustych" miejscach archi­tektura i nastrój miejsca, znacz­nie - rzekłbym - lepsze od tekstu, niweczą skutecznie wy­siłek aktorów. Bronią się w sen­sie teatralnym, lecz z zastrzeże­niami, trzy sceny: kazanie To­masza z ambony, drugie wejście baronów, poprzedzone waleniem w drzwi, oraz, na koniec, reto­ryka polityczna baronów, rów­nież z ambony, ale wynik arty­styczny całości jest w sumie ujemny. Można oczywiście założyć, że celem teatru nie był wynik artystyczny, na co wskazywała­by dodatkowo powierzchowna bardzo reżyseria Jerzego Jarockiego (ten zwykle przenikliwy, mądry reżyser nie odczytał na­wet centralnej metafory sztuki - metafory koła z jego dialektyką ruchu i spokoju) oraz prezentystyczna interpretacja prze­kładu Jerzego S. Sity, zwłaszcza w scenie "kazań" czterech baro­nów. Trudno: drogi naszego te­atru są rozmaite, trzeba je brać tak, jak się one wiją i jak się gubią czasem. Zresztą jest sporo widzów, dla których widok Gus­tawa Holoubka na ambonie w katedrze jest przeżyciem samym w sobie, i oni będą głosić, że byli świadkami wydarzenia. Oczywiśeie, byli świadkami. Co do mnie, choć nie jestem powoła­ny, wolałbym bronić katedry św. Jana - jako miejsca wielkich grobów i wielkiej pamięci - przed takimi nawiedzonymi eks­perymentami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji