Artykuły

Liczy się przede wszystkim powrót Mariusza Trelińskiego

Kariera Janusza Pietkiewicza, zwłaszcza w ostatnich latach, obrazuje bliskie, nawet za bardzo, związki świata kultury z polityką. Dziś jednak polityczne tło sprawy schodzi na drugi plan. Liczy się przede wszystkim powrót Mariusza Trelińskiego - reżysera rozchwytywanego przez najważniejsze sceny świata. Polska nie może sobie pozwolić na utratę tej klasy artystów - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Na wydarzenia w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej patrzę z dystansu. Będąc krytykiem na co dzień zajmującym się scenami dramatycznymi, bywam tam jako zwyczajny widz. Trzeźwo i bez zacietrzewienia postrzegający sytuację.

Z mojego punktu widzenia wygląda ona następująco. Opera Narodowa pod artystycznym kierownictwem Mariusza Trelińskiego [na zdjęciu] przeżywała jeden z najlepszych okresów. Treliński wraz z wybitnym dyrygentem Kazimierzem Kordem rzetelnie zapracowali na swą renomę. Scena przy placu Teatralnym stała się miejscem twórczego fermentu z normą w postaci nowatorskich interpretacji klasyki. Przekonaliśmy się o tym, co wiedzieli od dawna widzowie na świecie. Że opera nie jest bynajmniej gatunkiem zmurszałym. Przeciwnie, stanowi idealne pole do prawdziwych, a nie wymuszonych modą eksperymentów. Celowali w nich zresztą najwięksi reżyserzy - Strehler, Losey, Chereau.

Nadejście Janusza Pietkiewicza oznaczało kres takiego myślenia o operze. Pracę Trelińskiego przerwano jednym ruchem, rezygnując z większości jego repertuarowych planów. W zamian zaś zaproponowano powrót do przeszłości - inscenizacji polskich oper w archaicznym stylu, z obowiązkową nutą patriotyzmu spod znaku Moniuszki, podlaną bogoojczyźnianym patosem. Aby zamknąć usta oponentom dostrzegającym w formułowanym mętnie, choć obudowanym pięknymi hasłami programie Pietkiewicza realną groźbę uwstecznienia artystycznego profilu Teatru Wielkiego, wstawiano do repertuaru pozycje niby-awangardowe, w rodzaju osławionej "Iwony, księżniczki Burgunda" Krauzego. Wszystko to razem utonęło w chaosie, w powszechnej opinii ciągnąc Operę Narodową na artystyczne dno. Dlatego odwołanie Trelińskiego i zastąpienie go Pietkiewiczem okupowało szczyty rankingów największych skandali roku 2006, ogłaszanych nie tylko przez branżowe pisma.

Pietkiewicza od zawsze łączono z parą prezydencką. Za czasów rządów Lecha Kaczyńskiego w warszawskim ratuszu stał się przecież odpowiedzialny za stołeczne teatry, z czasem - jak środowiskowa wieść niesie - zdobywał jego przyjaźń. Stał się też częstym towarzyszem Marii Kaczyńskiej w jej wizytach na przeróżnych premierach. Pietkiewicz zaczął więc funkcjonować w obiegowej opinii jako pupil Pałacu Prezydenckiego, co do wczoraj gwarantowało mu nietykalność. Od ministra Zdrojewskiego oczekiwano bowiem jego odwołania już w chwili, gdy obejmował urząd. Z podjęciem tej decyzji czekał niemal rok, ale wreszcie stała się faktem. I to w momencie, gdy Lech Kaczyński patronuje zaplanowanemu na 11 listopada balowi prezydentów, który odbędzie się w Teatrze Wielkim właśnie, a za organizację którego odpowiadał Pietkiewicz. W tej sytuacji wyjścia są dwa. Albo zdymisjonowanie szefa Opery Narodowej wywoła kolejną wojnę między rządem i prezydentem, albo też Lech Kaczyński przełknie gorzką pigułkę, z jakichś powodów godząc się na odejście swego ulubieńca. Tak czy inaczej kariera Janusza Pietkiewicza, zwłaszcza w ostatnich latach, obrazuje bliskie, nawet za bardzo, związki świata kultury z polityką.

Dziś jednak polityczne tło sprawy schodzi na drugi plan. Liczy się przede wszystkim powrót Mariusza Trelińskiego - reżysera rozchwytywanego przez najważniejsze sceny świata. Polska nie może sobie pozwolić na utratę tej klasy artystów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji