Artykuły

Łódź. Na planie filmu "Jestem twój"

W poniedziałek padnie ostatni klaps na planie filmu "Jestem twój" Mariusza Grzegorzka [na zdjęciu] opartego na sztuce teatralnej Judith Thompson "Jestem twój". To trzeci film reżysera po "Rozmowie z człowiekiem z szafy" i "Królowej aniołów", pierwszy po dziewięcioletniej przerwie.

- To siła dramaturgii stanowi o powodzeniu - mówi Grzegorzek. - 90 proc. znanych mi współczesnych sztuk, a czytam ich dziesiątki, szukając materiału do pracy, skonstruowano jednowymiarowo. Zbyt ostentacyjnie opowiada się w nich o łatwym do zdiagnozowania problemie. "Królowa Aniołów" powstała według mego własnego scenariusza, który nie był dobry, choć włożyłem w niego mnóstwo wiary i pracy. Postanowiłem, że nie poddam się więcej autonaciskom, że skoro nie mogę znaleźć cudzego tekstu, to sam sobie napiszę scenariusz. Teatralne spotkanie z Judith Thompson było rodzajem olśnienia, ponieważ autorka jest dramaturgicznym chuliganem. Potrafi pisać o rozpadzie, kryzysach, nieodwiedzanych zakamarkach ludzkiej natury w sposób zaskakujący, a jednocześnie niezwykle zdyscyplinowany.

Skutki tego olśnienia znają widzowie Teatru Jaracza. W 2006 r. powstał "Lew na ulicy", rok później "Habitat". Dlaczego więc "Jestem twój" nie powstaje także na Małej Scenie? - "Lew..." miał metafizyczną strukturę - wyjaśnia Grzegorzek. - Główną bohaterką jest duch zamordowanej dziewczynki, co na scenie, otwartej na metaforę, sprawdza się cudownie, za to w kinie jest nie do obronienia. "Habitat", choć realistyczny, mocno opiera się o socjologiczny kontekst bogaczy na zamkniętym osiedlu. W teatrze łatwiej odnieść opowieść do siebie. Teatr jest królestwem niedopowiedzenia, metafory, poważnie rozumianej poezji. Film podpiera się realem. Widz nie może mieć wątpliwości: "Ten dom nie wygląda wiarygodnie, sok pomarańczowy nie ma takiego koloru". To sprawdzian wrażliwości reżysera. Kiedy tworzymy fikcyjne fabuły, znajdujemy aktorów, wymyślamy dla nich nowe życiorysy, ubieramy ich w jakieś marynarki i sukienki, dajemy do ręki telefony i długopisy, poczucie prawdy często zaczyna skrzeczeć. Patrzymy na powołane do życia filmowe kadry, a one śmieją się z nas jak złośliwe gnomy - opowiada reżyser.

To nie będzie Dogma

Za to, by złośliwe gnomy siedziały cicho, odpowiada Barbara Grzegorzek, producentka, żona reżysera. Zaplanowała 27 dni zdjęciowych. Wszystkie w Łodzi. Warunki bywają komfortowe, jak w wynajętej na 11 dni willi, gdzie w jednym z pokojów stanęło całe studio. Zdarzają się i realia polowe. Na ul. Traugutta w kawalerce jednego z bohaterów ekipa tłoczy się na klatce schodowej. W miniaturowym przedpokoju lawiruje szwenkier z sześciokilogramową kamerą na ramieniu (pod swetrem gąbka, dla wygody). Obok niego skacze focus pooler, dbający o ostrość zdjęć. Za nimi asystent kamery trzyma kable. Nad nimi tyczkę unosi mikrofoniarz, połączony przewodem z dźwiękowcem. Sześć osób... Plus kilkanaście na schodach, w tym reżyser i autor zdjęć Szymon Lenkowski (rocznik 1981), który debiutuje jako operator.

A jako kamera debiutuje w Polsce prototypowe cyfrowe cudo: kamera Red One nr 2496 za prawie 100 tys. zł, którą z USA ściągnął Piotr Ryczko, student V roku reżyserii w Filmówce. I to tylko dzięki znajomościom z pewnym Rosjaninem z Brooklynu, bo po nowatorski sprzęt stoi kolejka filmowców. Na wszelki wypadek na planie czeka druga, nr 1435. - Jesteśmy pionierami. Równolegle kręci nią Dorota Kędzierzawska. Red One rejestruje obraz o rozdzielczości 4K, czyli ponad cztery tysiące punktów w poziomie - szepcze w przerwie ujęć podekscytowany Lenkowski.

Co to oznacza? Telewizor ma rozdzielczość 768x576, ekran monitora, na którym piszę - 1280x1024. Kamera Red One rejestruje 4520x2540 punktów: osiem razy więcej! Obraz zapisuje w plikach cyfrowych na kartach pamięci. 8GB wystarcza na cztery minuty. - To gigantyczny postęp technologiczny - mówi Grzegorzek. - Początkowo nikt nie wierzył w jej specyfikację techniczną. Daje szlachetny filmowy obraz, pozwala używać normalnych, filmowych obiektywów i, co jest absolutnie cudowne, rejestruje obraz w pliku elektronicznym, który można obrabiać, mając nieporównywalny do negatywu filmowego wpływ na plastykę obrazu. Uwaga, koncentracja, będziemy robić. Kamera! - krzyczy reżyser i na planie zapada cisza.

Egzystencjalne sieroty czekają na adopcję

Kolejny dubel. Przez 12 godzin Irena (Dorota Kolak), zabiedzona matka, która ma trzy złote na ziemniaki dziennie, na nowo biadoli synowi Arturowi (Mariuszowi Ostrowskiemu), jak może mieszkać w takim brudzie. Kim jest Artur? "Wałkoń. Niebieski ptak, zwichnięty macho po odsiadce za rozbój. Wszędzie go pełno, strzeli w mordę, jak mu ktoś podskoczy. Pod tą maską zagubienie i niepewność" - charakteryzuje Grzegorzek. Jest i Marta (Małgorzata Buczkowska-Szlenkier), "bogata, świetnie zorganizowana lekarka. Prywatny gabinet. Willa z basenem. Mąż biznesmen (Ireneusz Czop). Magda M. w realu. Jednak jej życie wewnętrzne to kompletna próżnia. Jest Królową Śniegu. Małżeństwo to sfermentowane pozory w ślicznym opakowaniu".

Scenariusz splata losy tych dwojga. W oryginale akcja rozgrywa się w Kanadzie; reżyser przeniósł ją do Łodzi. Ale adaptacji dokonał organicznie. Właściwie niezauważalnie...

Reżyser - domator

W teatrze Mariusz Grzegorzek jest znany jako reżyser stawiający na aktorów. Ale na planie aktorzy stają się są tylko częścią filmu. Równie ważna jest ostrość obrazu, jakość oświetlenia ("Puśćcie dym" - komenderuje operator, by kamera "zobaczyła" powietrze), czystość dźwięku (trzeba trzymać kciuki, by podczas ujęcia nie przejeżdżał samochód). No i czy Johny, piesek Mariusza Ostrowskiego, grający pieska Artura, wbiegnie w kadr w odpowiednim momencie.

- Praca w filmie bardzo różni się od tej na planie filmowym - komentuje reżyser. W teatrze precyzyjnie fiksuję inscenizację jako wyraz sensów i myśli. Nie mam zaufania do teatru wizji-improwizji, do teatru "na winie", co się nawinie, to jest. Przywiązuję obsesyjną wagę do szczegółów. Natomiast reżyser filmowy musi przełożyć emocje i treści na zupełnie inny język. Dobrze przygotowana improwizacja ma tutaj fundamentalne znaczenie, ponieważ efekt nie musi być powtarzalny. To, czy bohaterowie stoją, czy siedzą, czy się dotykają, czy nie pozwalają się dotknąć, czy kręcimy bardzo długie ujęcie, czy neurotycznie wibrujące krótkie cięcia, powinno być wynikiem mentalnej podróży przez scenariusz. Film jest o wiele bardziej apodyktyczny niż teatr. W teatrze widz wybiera fragment wydarzenia, który najbardziej go interesuje, w filmie narzuca mu go reżyser - przyznaje Grzegorzek.

Kamera Red One pozwala od razu przyjrzeć się nakręconemu materiałowi. - Motywacją jej użycia kamery cyfrowej był aspekt ekonomiczny, ale po miesiącu pracy mogę śmiało zadeklarować, że w przyszłości użyłbym jej bez wahania, nawet gdybym dysponował budżetem na tradycyjną taśmę filmową. Dzięki tej technologii, będę mógł zmontować cały film w domu, co biorąc pod uwagę moją pustelniczą naturę, jest prawdziwym darem bożym. Nie lubię fazy zdjęć. Jestem zdenerwowany i przytłoczony. Ekipa filmowa to nie jest mój żywioł. Wolałbym mieć od razu gotowe zdjęcia, nawet niedoskonałe, bo uwielbiam zagłębiać się w gąszcz merytorycznych problemów przy komputerze, podczas montażu. Wtedy nie potrzebuję reflektorów, mikrofonów, szyn, wózków, fałszywego deszczu, udawania upału w ziąb i zimy w sierpniu. Jestem sam, skupiony. Boję się tylko, że podczas montażu film okaże się dłuższy niż planowałem. Dystrybutorzy kręcą na to nosem. Choć nie mam złudzeń, że to będzie smash-hit, który pójdzie w Silver Screen w całym kraju. Mam jednak wielką wiarę, że ten film znajdzie pokaźną widownię. Że to będzie zajmujące kino. Film, który opowiada o ciemności, ale prowadzi ku światłu - deklaruje Grzegorzek.

Kasa. Kasa. Kasa

Ile kosztuje film, który montuje się w domu? - Jest drogi. Kasa. Kasa. Kasa. Najpierw pojawiła się życzliwość Judith Thompson. Napisałem do niej list, zwyczajny, zaczynający się od "Droga Judith". Pani Małgorzata Semil, tłumaczka, bardzo życzliwa nam osoba, zaintrygowała autorkę relacjami o tym, nad czym pracuję w Łodzi, więc zareagowała pozytywnie. Bardziej skomplikowane były negocjacje z jej agentką. Ale po to są agenci, by ci, których reprezentują, mogli być mili. Z aktorami często jest dokładnie tak samo. "To będzie dla mnie wielki zaszczyt, z największą przyjemnością, nawet nie musisz mnie pytać, tylko zadzwoń do mojej agentki...". I zaczyna się ludzka mizeria - wzdycha Grzegorzek.

Projekt ocenili eksperci z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, przyznając 1 mln zł. Firma Grzegorzków, Krakatau, włączyła do budżetu spory wkład własny. - Dostaliśmy też z Urzędu Miasta Łodzi 300 tys. zł. Akcja filmu dzieje się w Łodzi, pracują przy nim łodzianie i te pieniądze zostaną wydane w Łodzi. Jestem tym instytucjom bardzo wdzięczny za pomoc. Mówię to poważnie, bo bez ich pomocy ten film nigdy by nie powstał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji