Artykuły

Maciek Nowak - Wariat na bramce

Przygoda z "Boiskiem bezdomnych" po raz kolejny wywróciła wszystkie moje życiowe i zawodowe złudzenia. Po przejściu na drugą stronę rampy okazało się, że wszystkiego muszę się uczyć od początku. Po kilku sezonach kierowania zespołem aktorów, poklepywania po plecach, rozdawania komplementów i wskazówek, w chwili gdy znalazłem się na ich miejscu, znów poczułem kompletną bezradność - o swojej roli w "Boisku bezdomnych" pisze Maciej Nowak, dyrektor Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie.

- Muszę wyznać jak na spowiedzi: zdradziłem młodzieńcze ideały - mówi nasz redakcyjny kolega Maciek Nowak. Specjalnie dla nas wspomina swój aktorski debiut w filmie Kasi Adamik "Boisko bezdomnych".

Czas już przyznać się do wszystkiego. Dotąd wiedzieli o tym tylko najbliżsi. Ale gdyński festiwal, wydrukowane plakaty i zbliżająca się premiera stawiają kropkę nad i. Muszę wyznać jak na spowiedzi: zdradziłem młodzieńcze ideały. Zdradziłem przysięgę sprzed prawie 30 lat składaną w chwili, gdy zaczynałem pracować w okolicach teatru i show-biznesu. Przyrzekłem wtedy uroczyście, że nigdy nie wejdę w rolę artysty. Mogę pisać o teatrze, mogę organizować pracę innym, mogę walczyć o promocję i pieniądze, ale nigdy nie chcę znaleźć się w sytuacji aktora. Temu postanowieniu byłem wierny.

Złamała mnie Kasia Adamik, reżyserka filmu "Boisko bezdomnych".

Najpierw był telefon od anioła polskiego kina pani Magdy Szwarcbat, która ciepłym tonem spytała, czy nie zagrałbym w filmie. Oczywiście, że nie - obruszyłem się. Jestem kłębkiem kompleksów, w sytuacjach publicznych potwornie się peszę, zacinam, bełkoczę, zlewam potem. Poza tym nie zrobię tego przyjaciołom aktorom, którzy nie po to uprawiają ten niewdzięczny zawód, żeby chleb odbierał im jakiś tłusty amator. Jan Nowicki słusznie mówi o takich, że "sprzedają jedną minę". Ale Magda Szwarcbat naprawdę jest ulepiona z czystej pneumy i jej kojący głos nie dawał za wygraną. Brzmiał w słuchawce mojego telefonu coraz częściej. W końcu, dla świętego spokoju i z poczucia, że nie mogę być obcesowy wobec przybysza ze sfer niebieskich, zgodziłem się przyjść na zdjęcia próbne. - Przekonacie się sami, że to kompletnie bez sensu.

Niestety, nie przewidziałem, że wtedy do akcji wkroczy Kasia Adamik. A gdy ona czegoś zapragnie, to odmówić nie sposób. Z entuzjazmem małej dziewczynki wyskoczyła zza monitora, na którym oglądała moje żałosne zmagania ze scenariuszem: - Tak, tak, o to mi chodzi. No cóż, wpadłem.

Przez rok, jaki dzielił zdjęcia próbne od pierwszego klapsa, łudziłem się, że zapomną, że pójdą po rozum do głowy, że znajdą sobie innego grubasa do roli Wariata, nieudolnego bramkarza drużyny piłkarskiej bezdomnych. Nic z tego. Kasia Adamik jest osobą konsekwentną i 15 czerwca ubiegłego roku powitała mnie w wytwórni na Chełmskiej krótką komendą: - Idź zjeść śniadanie. W pierwszym momencie myślałem, że szydzi. Ale po jakimś czasie zrozumiałem, że od cateringu zaczyna się profesjonalny plan filmowy. Ponieważ praca aktora (lub tzw. aktora - jak w moim przypadku) polega głównie na czekaniu na kolejne ujęcia, barobus stanowi w tym kosmosie punkt centralny. Tu się zabija czas kolejnymi kawkami i kanapkami, tu się plotkuje, tu wkuwa kwestie do zbliżających się scen.

Filmowe śniadanie to była lekcja branżowego obyczaju. Z Wariatem tak naprawdę poznałem się dopiero w chwili, gdy rekwizytor wręczył mi wypchaną torbę. Początkowo niespecjalnie zwracałem na nią uwagę. W przerwie między ujęciami zajrzałem do niej do środka, jakoś tak z nudów i w poczuciu lekkiego zażenowania, że grzebię w cudzych rzeczach. I wtedy doszło do mnie, że to nie są rzeczy cudze, ale moje, czyli postaci, którą mam zagrać. I od wyobrażenia tego, co kryje w swojej torbie, zacząłem konstruować Wariata.

Jako obżartuch trzymał tam zawsze kawałek chleba i słoik fasolki po bretońsku. Jako niedoszły muzyk - rozpadającego się kasetowego walkmana i piękną zabytkową harmonijkę ustną, pamiątkę po zmarłym dziadku. Jako bezdomny - całoroczną garderobę, pośród której najcenniejsze były koszulka z wizerunkiem Lecha Wałęsy oraz buddyjski naszyjnik z czasów, gdy należał do jakiejś sekty. Wariat powoli stawał mi się coraz bliższy.

O tym, na ile jest to przedsięwzięcie udane, zawyrokują widzowie i krytycy. Ja wiem natomiast, że przygoda z "Boiskiem bezdomnych" po raz kolejny wywróciła wszystkie moje życiowe i zawodowe złudzenia. Gdy po kilkunastu latach pracy jako krytyk i historyk teatru zostawałem dyrektorem Teatru Wybrzeże w Gdańsku, wydawało mi się, że o sztuce scenicznej wiem bardzo dużo. Niestety, po przejściu na drugą stronę rampy okazało się, że wszystkiego muszę się uczyć od początku. Po kilku sezonach kierowania zespołem aktorów, poklepywania po plecach, rozdawania komplementów i wskazówek, w chwili gdy znalazłem się na ich miejscu, znów poczułem kompletną bezradność.

Lubię takie sytuacje, pozwalają zrzucić z siebie skorupę przyzwyczajeń i łuskę pychy, pozwalają odrodzić się na nowo. I za to jestem głęboko wdzięczny Kasi Adamik i wszystkim, z którymi spędziłem prawie miesiąc na planie "Boiska bezdomnych".

* "Boisko bezdomnych" w Gazeta Café

W poniedziałek 29 września o godz. 19 w naszej redakcji przy ul. Czerskiej gościć będziemy twórców filmu "Boisko bezdomnych": reżyserkę Kasię Adamik i odtwórcę głównej roli Marcina Dorocińskiego. Wśród widzów na pewno nie zabraknie też Maćka Nowaka. Film wyświetlany będzie w kinach od 10 października. W sobotę 27 września o godz. 18 przedpremierowy pokaz w kinie Muranów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji