Artykuły

Panie proszone do trumien

"Replika" świetnie współbrzmi z najnowszą historią Rumunii. Reżim Ceausescu to wciąż otwarta rana. Premiera ma się odbyć 1 października w Teatrze Maska w Bukareszcie. Autor już na nią nie przyjedzie - o twórczości Józefa Szajny pisze Roman Pawłowski w "Gazecie Wyborczej - Dużym Formacie".

Jutro premiera ostatniego przedstawienia Józefa Szajny (1922-2008).

Niektórzy bali się z nim pracować. - Chyba instynkt mi podpowiedział, że ja nie chcę być przez lata lewą nogą w misce wody - opowiada Bogumiła Murzyńska, aktorka, którą bezskutecznie chciał ściągnąć do Warszawy z Katowic. W środowisku krążyła anegdota - aktor pokazuje rodzinie fotografie z jego przedstawienia: "W tej misce to jestem ja, a ten obok to Janusz... Albo odwrotnie".

- Mówi się, że Józef Szajna zabrał nam twarze. Ale to niekoniecznie o to chodzi - opowiada Irena Jun, aktorka, która poznała Szajnę w latach 60. w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. - On tworzył spektakle bez gwiazd. Gwiazdą był Szajna. Ale ja i tak czułam się pięknie jako Rosika w "Witkacym" z olbrzymimi wypchanymi piersiami i w peruce z taśmy magnetofonowej.

Z rurą zamiast ręki

Sierpień 1972 roku. Do Galerii Demarco w Edynburgu wchodzą pierwsi widzowie. Na sali panuje cisza. Zamiast dekoracji widzą na betonowej podłodze stos ziemi i śmieci. W tle - wycięta sylwetka mężczyzny w obozowym pasiaku. Nagle stos zaczyna się poruszać. Spomiędzy śmieci wyłania się czyjaś ręka, potem druga, wreszcie pozbawiona włosów głowa i cały korpus. Wreszcie powstają ludzie w szmatach, bez płci, zaczynają grzebać w ziemi, dotykają okaleczonych ludzkich kukieł, jakby chcieli je ożywić.

Ostatni podrywa się mężczyzna z rurą zamiast ręki. Zaczyna dyrygować pozostałymi, pędzi ich przez scenę, katuje, niszczy. Muzyka Bogusława Schaeffera zmienia się w kakofonię. Jun: - Szajna nas animował. Leć, pędź - mówił. Pędziliśmy. Chodziło o to, żeby nie przestać, nie upaść, nie umrzeć. Była nieprawdopodobna energia w tym spektaklu. Widzowie słyszeli nasz oddech, widzieli pot, oglądali nas na granicy człowieczeństwa. Ale nie było w tym nic z sentymentalizmu.

W końcu wszystko zamiera. Na salę wchodzi reżyser. Rozwija wzdłuż sceny taśmę z fotografiami oświęcimiaków, bierze dziecinnego bąka, puszcza go w ruch i wychodzi. Tak kończy się "Replika", najgłośniejsze przedstawienie Szajny.

Aktorzy w kulisach czekają na oklaski, ale z sali nie dobiega nawet szmer. Wreszcie ktoś wychyla się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Widzowie siedzą nieruchomo, wpatrzeni w kręcącego się bąka. Nie klaszczą. Są zbyt przejęci.

Ocalony

30 lat wcześniej, obóz Auschwitz-Birkenau, blok 11. Cela śmierci, niecały metr kwadratowy powierzchni. Dokładnie 90 na 90 cm. Nie ma okna, tylko stalowe drzwi. Sufit na wysokości głowy. Kiedy zamknie się w niej czterech więźniów, żaden nie może zrobić ruchu. Muszą stać przez cały czas, pogrążeni w ciemności.

W takiej celi w 1943 roku znalazł się dwukrotnie więzień Józef Szajna, zapisany w obozowej kartotece pod numerem 18729. Urodzony 13 marca 1922 roku w Rzeszowie, zawód: gimnazjalista. Pierwszy raz za dostarczenie więźniarkom cieplej odzieży i żywności. Drugi - za próbę ucieczki.

Z celi śmierci droga prowadziła w jedną stronę: pod ścianę na dziedzińcu pomiędzy blokiem 10 i 11, gdzie wykonywano egzekucje. Jednak gimnazjaliście udało się dwa razy umknąć śmierci. Za pierwszym razem uratowało go przeniesienie do karnej kompanii. Za drugim: amnestia z okazji zmiany komendanta obozu.

Hic natus est Conradus

Bunkier śmierci był dla Szajny celą Konrada. Wszedł do niego jako 21-letni mężczyzna, mistrz Polski juniorów w skokach z trampoliny i wicemistrz w pływaniu, żołnierz Związku Walki Zbrojnej, uczestnik akcji sabotażowych i konspirator schwytany podczas próby przebicia się na Węgry. Wyszedł jako artysta. Wielu próbowało potem pytać Szajnę, co właściwie przeżył wtedy, czekając w ciemnościach na śmierć. Odpowiadał niechętnie.

Antoni Pszoniak, aktor: - Nie lubił rozmów o Oświęcimiu, jego to męczyło. Wolał przez sztukę wyrażać to, co przeżył.

Stanisław Brudny, aktor: - Kiedy wiele lat później robiliśmy "Ślady" w Chorzowie, zapytałem go, jak człowiek się czuje w celi śmierci. "Nigdy nie było cienia strachu" - powiedział.

Ale biograf Szajny Jerzy Fąfara uważa, że cela śmierci jest kluczem do jego twórczości: - On był przekonany, że to koniec, że żywy stamtąd nie wyjdzie. Jednak gdy otacza nas głęboka ciemność, paradoksalnie w naszej głowie otwieramy się na zewnątrz.

Swój pierwszy obraz stworzył w obozie w Buchenwaldzie, dokąd trafił z Auschwitz. Był to landszaft namalowany na ścianie baraku farbami nitro wyniesionymi z fabryki. Przedstawiał marzenie więźnia o wolności: pejzaż z Giewontem i wiejską chałupą. Kiedy w 1995 roku przyjechał na obchody 50-lecia wyzwolenia obozu, kolorowy landszaft wciąż tam był. Nigdy później już i nie malował pogodnych pejzaży ani nie używał koloru. Jego obrazy, instalacje, scenografie tonęły w szarościach i sepiach.

- W nim istniała specyficzna duma dotycząca przeżyć z obozu. Chyba cała jego późniejsza sztuka była formą odbicia się od tego doświadczenia - mówi Irena Jun. - To budowało nową estetykę - zmasakrowane twarze, matki z zabitymi niemowlętami we wnętrznościach, poniewierane człowieczeństwo, protezy, maski gazowe, resztki butów. To wszystko razem, cały ten śmietnik, to było to, co z siebie wyrzucił, od czego odszedł.

Różowe meble pani Dulskiej

Koniec wojny zastaje Szajnę w okolicach Magdeburga. Do Polski wraca w 1947 roku z maturą zrobioną w Maczkowie - polskiej strefie w Dolnej Saksonii zamieszkanej przez zwolnionych ze stalagów żołnierzy i byłych więźniów. Jedzie do Auschwitz, aby odnaleźć pod siennikiem rysunki, które szkicował, leżąc w obozowym szpitalu. To sceny z życia więźniów, całe cykle: "Apel trwał długo, bardzo mnie bolały nogi", "Nasze życiorysy". Trafią później do muzeum obozu.

Chce zostać artystą, aby dać świadectwo, jak inni z jego rocznika Tadeusz Różewicz i Tadeusz Borowski. Rzuca się łapczywie na naukę, zapisuje się na grafikę i scenografię na krakowskiej ASP. Ale długo omija temat wojny i obozu.

Po studiach, w 1955 roku, zostaje scenografem w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Zaczyna się odwilż, robotniczy teatr pod nową dyrekcją Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego staje się ośrodkiem awangardy. Wyposzczonej po socrealizmie publiczności pokazują ostre, polityczne przedstawienia. A Szajna zrywa z ilustrowaniem literatury. - Scenograf nie jest od ustawiania różowych mebli w saloniku Dulskiej - powtarza. Projektuje nowatorskie, metaforyczne dekoracje i kostiumy. Dyktator z "Imion władzy" podpisuje wyroki ręką w czarnej rękawiczce, bohaterowie sztuki Werfla "Jacobowsky i pułkownik", rozgrywającej się w okupowanej Francji, siedzą w nieczynnej kawiarni z krzesłami na stołach, co potęguje nastrój osamotnienia i strachu.

Wokół nowohuckiego teatru rodzi się snobizm, publiczność pielgrzymuje z pobliskiego Krakowa. Recenzent "Echa" Sławomir Mrożek pisze po premierze dramatu Werfla "Nam, przywykłym do wielorakich cenzur, włosy stają na głowie, kiedy pomyślimy o trudnościach z wystawieniem tej sztuki jeszcze pół roku temu".

Dopiero w 1962 roku Szajna wraca do obozowej traumy. Wspólnie z Jerzym Grotowskim wystawia "Akropolis" Wyspiańskiego na scenie eksperymentalnego Teatru 13 Rzędów w Opolu. Sztukę rozgrywającą się przy grobach królewskich na Wawelu umieszcza na współczesnym "plemion cmentarzysku" - w Auschwitz. Postacie antyczne i biblijne z wawelskich arrasów zmieniają się w obozowych "muzułmanów".

Anna Kuligowska-Korzeniewska, krytyk i historyk teatru, była wstrząśnięta przedstawieniem: - Aktorzy ubrani w dziurawe worki, drewniaki i obozowe berety wykonywali jakieś absurdalne, katorżnicze prace, ciągnęli zardzewiałe taczki, potykając się o połamane wanny i rury, tańczyli jakieś obłąkane tańce, to zawodząc, to wykrzykując pojedyncze sylaby, które nie układały się w logiczne zdania. Na koniec, w ekstatycznym korowodzie, niosąc nad głowami kukłę-trupa, wchodzili kolejno do środka krateru-krematorium, zamykając za sobą z hukiem żelazną klapę. Długo siedzieliśmy w milczeniu, po czym - w zupełnej ciszy - opuszczaliśmy salę.

Robotnicy nie potrzebują szmat

W 1963 roku Skuszanka i Krasowski odchodzą do Warszawy, Szajna obejmuje dyrekcję Ludowego i zaczyna sam reżyserować. Już pierwszy spektakl - "Rewizor" - jest wydarzeniem. Pokazuje w nim dosłowny rozkład i gnicie prowincjonalnego miasteczka zżeranego przez korupcję. Urzędnicy gnieżdżą się w siennikach, Horodniczy nosi mundur na gołe ciało. Z przodu stoi wypchana koza, która będzie odtąd pojawiać się w kolejnych spektaklach Szajny.

Spektakl jest nie tylko odważny estetycznie, ale i politycznie. Tytułowym rewizorem, przed którym drżą notable, jest zwyczajnie ubrany chłopak. Wchodzi na scenę z widowni - to reprezentant społeczeństwa, które w 1956 roku odzyskało głos.

W prasie wrze. Roman Szydłowski w "Trybunie Ludu" skarży się, że Horodniczemu widać goły pępek, a sytuacje są bez sensu. Krzysztof Teodor Toeplitz w "Szpilkach" nazywa reżysera majsterkiem. Przedstawienia broni Ludwik Flaszen: "Szajna jest wizjonerem".

Antoni Pszoniak: - Nic nie rozumiałem, złościło mnie to. Szpary w ścianach, ktoś zjeżdżał na linie, gdzieś spod podłogi jakieś dziwo wychodziło. Myślałem: co to jest? Co on wyrabia?

Niezadowoleni są aktorzy, których reżyser do następnej premiery - "Pustego pola" Tadeusza Hołuja, kolejnej próby rozliczenia z tematem Zagłady - ubiera w worki i sztuczne łysiny. Aktorki próbują na własną rękę poprawiać stroje, aby lepiej wyglądać na scenie.

Jun: - Poszłam do miary, a krawcowe mówią: "Pani Jun, niech się pani nie daje". I pokazują mi mój kostium: obwisłe spodnie i bluzkę za dużą o kilka numerów. Szajna trochę się z tym krył, dopiero później okazało się, że kostium miał być wypchany do absurdalnych rozmiarów.

Ale pomysły Szajny sprawdzają się. Jun ubrana w groteskowy kostium dostaje brawa na wejście. Protestuje za to prasa, rzekomo w obronie literatury i dobrego smaku. "Trybuna Ludu" pisze ze zgorszeniem o szmatach Szajny, które psują gust nowohuckiego robotnika. Na naradzie plastyków w Zielonej Górze tow. Wincenty Kraśko, sekretarz propagandy Komitetu Centralnego PZPR, mówi, że robotnicy nie chcą oglądać szmat na scenie, szmaty to mają w domu.

To sygnał do nagonki na teatr. W1966 roku pod naciskiem lokalnych władz Szajna rezygnuje z dyrekcji. Kiedy trzy lata później cenzura zdejmuje w czasie prób sztukę "Pater noster" Helmuta Kajzara, którą reżyseruje w Starym Teatrze, wyjeżdża z Krakowa na dobre.

Wąż w stawie z karpiami

Mefistofeles nosi przyczepione do kostiumu maski gazowe niczym epolety. Scena z Małgorzatą odbywa się na zielonej sztucznej trawie. Faust nie jest intelektualistą, ale prostym człowiekiem, everymanem. Na dodatek po pierwszym akcie zacina się żelazna kurtyna i premierę trzeba powtórzyć To pierwsza warszawska premiera Szajny - "Faust" Goethego w Teatrze Polskim.

- Do Warszawy wprowadził go Kępa, wpływowy I sekretarz warszawskiego komitetu partii - wspomina Irena Jun. - To było tak jakby wpuścić węża elektrycznego do stawu z karpiami.

Krytyka nie do końca rozumie spektakl, ale chwali pomysły i Bronisława Pawlika w roli Fausta. Tylko Konstanty Puzyna narzeka w "Polityce": "Trzy godziny monotonnego bulgotu".

Po "Fauście" Szajna obejmuje dyrekcję Teatru Klasycznego w Pałacu Kultury. Zmienia w nim wszystko, od zespołu po nazwę. Szyld Teatr - Galeria Studio stanie się wkrótce znany w całym teatralnym świecie.

- Gabinet odziedziczył po poprzednim szefie teatru - wspomina Waldemar Dąbrowski, dyrektor administracyjny Studia. - Jako awangardowy twórca zdjął buty i powiesił na findesieclowym kandelabrze. Wtedy uznał, że jest wystarczająco naznaczony współczesnością.

Misterium życia i śmierci

Jeszcze przed objęciem dyrekcji w Warszawie, w 1969 roku, Szajna przygotowuje na 150-lecie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie instalację zatytułowaną "Reminiscencje 1939-1945". To hołd pamięci profesorów ASP zamordowanych w Auschwitz.

Bożena Kowalska, krytyk sztuki, zobaczyła ją po raz pierwszy w Warszawie: - Szajna wziął fotografię Ludwika Pugeta, profesora ASP, który zginął w Oświęcimiu, powiększył ją i wykroił sylwetę podobną do tarczy strzeleckiej. Z negatywu powstała brama prowadząca do sali. Każdy, kto wchodził na wystawę, musiał przejść poprzez nieistniejącego już Pugeta.

Instalacja wywołuje niezwykłe wrażenie. Widzowie stają naprzeciw umieszczonej na ścianie powiększonej kartoteki obozowej. Są tam nazwiska stu kilkudziesięciu profesorów wyższych uczelni krakowskich, numery, data przyjęcia i data śmierci, dla wszystkich taka sama.

Rok później instalacja reprezentuje Polskę na Biennale Sztuki w Wenecji. "Nikt, kto obejrzał pawilon polski, a przede wszystkim dzieło Józefa Szajny, nie wychodzi stamtąd obojętny. Ogromnym atutem Szajny jest rezerwa, z jaką artysta przekazuje obraz tamtych strasznych dni, powstrzymując się od nienawiści, a operując jedynie faktami" - pisze "Corriere della Sera".

Rozgłos wokół pracy Szajny przyciąga uwagę szkockiego kuratora sztuki Richarda Demarco, który w swojej galerii w Edynburgu prezentował już prace innego polskiego artysty Tadeusza Kantora Teraz zaprasza Szajnę. - A może wyreżyseruje pan na bazie "Reminiscencji" spektakl? - proponuje. - Czemu nie? - mówi Szajna - Będzie się nazywał "Replika".

Do współpracy reżyser bierze ściągniętych z Krakowa aktorów: Pszoniaka, Jun, Wieczorka i dwójkę aktorów brytyjskich.

Jun: - "Replikę" wymyślaliśmy w kawiarni Hotelu Europejskiego w Warszawie, na sucho, bo elementy instalacji popłynęły do Szkocji.

Scenografia dociera do Edynburga w ostatniej chwili. I wtedy zaczynają się problemy. Okazuje się, że ludzkie kukły nie są przystosowane do działań aktorskich, mają ostre elementy. Kiedy wykonawcy biegaj ą z nimi po scenie, ranią się do krwi. Parę razy lądują na pogotowiu. Dopiero po kilku spektaklach opanowują technikę gry.

Oszałamiający sukces "Repliki" w Edynburgu otworzył przed Szajną cały teatralny świat. Świeżo uformowany zespół rusza w tournee: Francja, Portugalia, Niemcy, Wenezuela. W Meksyku przedstawienie w sportowej hali oglądają 3 tysiące widzów.

Kuligowska-Korzeniewska: - "Replika" wywoływała wszędzie powszechny wstrząs - jako ostrzeżenie przeciwko wojnie i totalitaryzmowi, a zarazem jako prowokacja artystyczna, szokująca swą eksperymentalną formą.

Jun: - W każdym kraju "Replikę" oglądano przez pryzmat własnych doświadczeń. W Meksyku odbierano ją jak misterium śmierci, nie odnosząc do żadnej rzeczywistości historycznej.

Dość teatru wargowego!

Sukces za granicą wywołuje falę zainteresowania teatrem Szajny w Polsce. Warszawskie Studio staje się modnym ośrodkiem awangardowej sztuki. Kolejne autorskie spektakle Szajny przyciągają tłumy: "Witkacy" (1972), "Gulgutiera" (1973), "Dante" (1974), "Cervantes" (1976).

Zagraniczna krytyka jest zachwycona, polska - podzielona. Powracają zarzuty, że Szajna traktuje instrumentalnie literaturę, niszczy teksty i aktorów.

Reżyser broni się. - Trzeba myśleć, patrząc, a nie tylko słuchając - mówi w jednym z wywiadów. Przy okazji autorskiej "Gulgutiery" rozlicza się ze swoim największym adwersarzem: krytykiem partyjnej "Trybuny Ludu" Romanem Szydłowskim, który atakował go jeszcze w Nowej Hucie. Umieszcza w spektaklu postać BoRomeusza, "pół krytyka, pól polityka, pół łysego czoła, człowieka, co jak ryba polową ku górze obrócony, popłynie w każdej koniunkturze".

Najlepiej przyjmowany jest "Dante", gdzie fragmentom "Boskiej Komedii" towarzyszą sugestywne obrazy. Publiczność jest pod wrażeniem sceny w Czyśćcu: na scenie biała płachta, białe dekoracje, Anna Milewska jako Beatrycze w bieli, ubrane na biało kobiety pochylają się nad metalowymi miskami. Do tego metafizyczna "Kosmogonia" Krzysztofa Pendereckiego.

- Wszystko to bardziej przypominało nabożeństwo niż zwyczajny spektakl teatralny - wspomina Pszoniak.

Szajna wprowadza nie tylko nową estetykę, ale także nowy styl aktorstwa zrywający z psychologią. Leszkowi Herdegenowi, który gra Dantego, powtarza "Proszę mi tu nie grać Zapolskiej!". Młodemu aktorowi tuż po szkole mówi: "Proszę pana, to nie Słowacki, tu trzeba grać".

Brudny: - Dość kokieterii - mówił. Dość teatru wargowego - tak nazywał tradycyjny teatr słowa.

Reżyser daje aktorom nowe możliwości, ale też odbiera osobowość, która znika pod sztucznymi łysinami i groteskowymi kostiumami. Inspicjenci żartują, wywołując przez głośniki aktorki obsadzone w roli zwłok: "Panie proszone do trumien!".

A to złodzieje!

W drugiej połowie lat 70. nazwisko Szajny jest wymieniane na świecie jednym tchem obok Kantora i Grotowskiego, wizjonerów polskiego teatru. Szajnę irytuje zagraniczna sława obu twórców. Na międzynarodowych festiwalach ciągle spotyka Kantora, który od 1976 roku pokazuje swoją słynną "Umarłą klasę". Niechęć jest wzajemna - Kantora szlag trafiał, kiedy słyszał nazwisko Szajna. Dokładnie tak samo było z Szajną - wspomina Waldemar Dąbrowski, który jako dyrektor administracyjny Studia towarzyszył zespołowi na wyjazdach. - Zaczynaliśmy gdzieś konferencję prasową na świecie i nie daj Boże, żeby ktoś zapytał o podobieństwa z Kantorem czy Grotowskim. Szajna wybuchał: "Ten mi ukradł to, tamten tamto".

Pszoniak: - Pamiętam, jak się w końcu spotkali w Londynie. Odnosili się do siebie uprzejmie. Kiedy tylko Kantor się odwrócił, Szajna natychmiast: "To chuj głupi, on mnie nie będzie uczył!".

Jun: - Szajna nie był małostkowy, miał to w nosie. Napięcie wywoływał Kantor. Nie pozwalał swoim aktorom nas widywać, chociaż graliśmy na tych samych festiwalach i znaliśmy się prywatne. Żeby się zobaczyć, musieliśmy przemykać się po kryjomu.

Pszoniak: - Kiedyś przypadkiem na targu w Edynburgu spotykam Zbigniewa Bednarczyka z Cricot 2, znaliśmy się jeszcze ze szkoły teatralnej. Witam się z nim, a Bednarczyk: "Wiesz, muszę lecieć, mistrz czeka, jakby się dowiedział, że ja z tobą, toby mnie wyrzucił". Teatr po prostu!

Nigdy nie kucał przed władzą

Za niechęcią kryje się głębszy konflikt: Szajna uważa, że to on zapoczątkował nową falę w polskiej sztuce w latach 50. Że to on podpowiedział młodemu Grotowskiemu ideę teatru ubogiego. Że to on pierwszy rzucił koncepcję scenografii autonomicznej, którą przejął Kantor. Teraz jest z nimi porównywany.

Istnieje też inna rywalizacja. Wszyscy trzej prowadzą grę z władzą, w której stawką jest niezależność i pozwolenie na wyjazdy zagraniczne. Grotowski jeszcze pod koniec lat 50. w Opolu zapisał cały swój zespół do partii. "Teatr mogą rozwiązać, a Podstawowej Organizacji Partyjnej nie" - powtarzał. Kantor szantażuje urzędników awanturami. Szajna cieszy się poparciem warszawskiego komitetu PZPR i osobiście ministra kultury Józefa Tejchmy. Sam należy do partii.

- To było czyste wyrachowanie - uważa Pszoniak. - Wtedy wszystkich utalentowanych ludzi naganiali do partii, przekonując, że jeśli wstąpią, to partia będzie mocniejsza. Do partii należeli Adam Hanuszkiewicz, Erwin Axer, ale ideologia ich nic nie obchodziła. Szajna miał tylko jeden cel - żeby nikt mu się nie mieszał do sztuki.

Brudny: - Nigdy nie kucał przed władzą, owszem, wykorzystywał swoją pozycję, aby zdobywać pieniądze na teatr. Na 1 maja wymyślał zawsze jakiś happening, byle nie iść w pierwszym rzędzie. Szliśmy na przykład, trzymając nad głowami olbrzymią płachtę "Teatr Studio", spod której nie było nas widać.

Przed władzą Szajnę chroni życiorys, w którym jest obóz i walka w podziemiu.

- Jego poglądem politycznym było doświadczenie Auschwitz - uważa Dąbrowski. - Był za wolnością, rozumianą w szerokim sensie. Godził się z losem, bo los go doświadczył. Urodził się do demokracji, dramat polegał na tym, że większą część życia musiał przeżyć w totalitaryzmach.

Podobnie jak Kantor i Grotowski Szajna unika bezpośredniej krytyki systemu. Jego spektakle są politycznie neutralne, tylko w "Witkacym" pojawiają się aluzje do Mao i Stalina. Za to antywojenna "Replika" doskonale wpisuje się w politykę historyczną PRL, w której wrogiem numer jeden jest niemiecki nazizm i rewizjonizm. Naraża to Szajnę na zarzuty, że daje się wykorzystywać przez propagandę.

- Wykorzystywać Szajnę przeciw Niemcom? Kompletna bzdura! - protestuje Dąbrowski. - To był teatr nieuwikłany w politykę, teatr ideowego sporu na temat elementarnych wartości ludzkich.

Jun: - Nigdy nie było spektaklu, który by zahaczał o koniunkturalne treści, Szajna był ponad to.

Szajna jest odporny na manipulacje z obu stron żelaznej kurtyny. W Stanach Zjednoczonych dziennikarze pytają go, dlaczego nie pojedzie z "Repliką" do Związku Radzieckiego, tam też były obozy. - Mnie proszę nie używać za posłańca w waszych sprawach. To wyście powinni interweniować - odpowiada.

Ale w krajach komunistycznych "Replika" odbierana jest jednoznacznie - jako opowieść o totalitarnym terrorze i zniewoleniu. Przysparza to zresztą zespołowi kłopotów: w Budapeszcie zostają wezwani na rozmowę ostrzegawczą do ministerstwa kultury. W rezultacie grają w małej sali dla niewielkiej liczby widzów. W Bukareszcie na widowni siedzą tylko aparatczycy.

Jun: - Nie musieliśmy wprost krytykować władzy. Już sama estetyka spektaklu była prowokacyjna. Człowiek ubogi, nagi, bity, upokarzany jest zawsze wywrotowy.

Mam dość

W1980 roku rozkręcona maszyneria Teatru Studio zaczyna szwankować. "Replika" jeździ na festiwale, ale w zespole narasta kryzys.

Pszoniak: - Były donosy, że Szajna rzekomo wykorzystuje zespół, partia się w to wmieszała. Mieli go dość. Na to nałożył się jego własny kryzys i załamanie. W pewnym momencie powiedział zespołowi: mam dość.

- Szajna wyczerpał swój potencjał, kolejne jego przedstawienia były nieudane - wspomina jeden z bliskich współpracowników reżysera. - Józef był zmęczony i wyczerpany. Wszedł w konflikt z aktorami. Ludzie, którzy go kochali, którzy oddali mu swoje twarze i serca na lata, mieli do niego żal i pretensje, że się nie rozwija.

Negocjatorem pomiędzy zespołem a Szajną zostaje Waldemar Dąbrowski, młody wicedyrektor wydziału kultury urzędu miasta, wcześniej działacz kultury studenckiej. Po rozmowach Szajna zapowiada, że przechodzi na emeryturę.

1 stycznia 1982 roku. Na swoje miejsce proponuje Jerzego Grzegorzewskiego, reżysera podobnie jak on wywodzącego się ze środowiska plastycznego. Zastępcą ma zostać Dąbrowski.

Ze Studia ostatecznie odchodzi w marcu 1982 roku. Swoje odejście będzie później przedstawiać jako protest przeciw stanowi wojennemu. Bliskim powie, że z karabinem maszynowym się nie dyskutuje, bo a nuż się odezwie...

- To nie miało nic wspólnego z polityką - zaprzecza jeden z pracowników teatru.

Wraca do malarstwa, reżyseruje za granicą.

Jun: - Namawialiśmy, żeby robił kolejną "Replikę" o bezdomnych, o śmietniku dobrobytu, a nie wojny. Ale coś się zamknęło w Szajnie i czekało na nowy temat.

W rodzinnym Rzeszowie stawia jedną ze swych widowiskowych instalacji - "Drabinę do nieba", po której zamiast ludzi wspinają się buty.

Jeszcze raz wraca do Auschwitz, aby zaprojektować Kopiec Pamięci i Pojednania: wielką budowlę, którą mają stworzyć sami zwiedzający, dokładając kolejne kamienie. Na szczycie ma stanąć rzeźba "Przejście 2005" - znana z "Repliki" sylweta człowieka w kształcie tarczy strzelniczej. Będzie to jeden z jego ostatnich projektów.

Janowi Pawłowi II ofiarowuje pracę "Numer", na której nakleja naszywkę ze swoim obozowym numerem. Mimo że nie praktykuje, wychodzi ze spotkania poruszony. Po latach, w czasie wizyty Benedykta XVI w Auschwitz, rozmawia z nowym papieżem. Brudny: - Szajna opowiadał: "Benedykt tłumaczył się, że jest pierwszy raz w obozie. A ja na to: Co Ojciec Święty powie, ja już drugi!".

Zanim w czerwcu poszedł do szpitala na rutynowe badania, rozmawiał z aktorami o propozycji wznowienia "Repliki" w Bukareszcie.

Brudny: - Nie miał już siły sam reżyserować, zastanawialiśmy się, kto to może zrobić. Doszedł do wniosku, że poprosi Jun i Wieczorka, którzy z nim współpracowali od początku.

Jun: - Przyjęliśmy entuzjastycznie tę propozycję. "Replika" świetnie współbrzmi z najnowszą historią Rumunii. Reżim Ceausescu to wciąż otwarta rana.

Premiera ma się odbyć 1 października w Teatrze Maska w Bukareszcie. Autor już na nią nie przyjedzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji