Kabaret według Olgi
- Kabaret musiał być śmieszny, a produkcja żartu wymaga strasznie dużo czasu, precyzji i znakomitego aktorstwa. Kabaret jest trudniejszy od dramatu i komedii. Wymaga prawdy i jeszcze raz prawdy. Aktor nie może niczego ukryć, zamarkować, udać, bo publiczność się śmieje albo nie - mówi rezyserka OLGA LIPIŃSKA.
O literaturze, rzeczach niegrzecznych i nieułożonych oraz o sandałach do fraka mówi autorka programów, które przez niemal 30 lat oglądaliśmy w telewizji, a teraz możemy kupić na DVD. Z Olgą Lipińską rozmawia Katarzyna Czarnecka.
Olga Lipińska: Nie. W przeciwieństwie np. do Czechów, którzy to robią w cudowny sposób. My się obrażamy.
Nie mamy poczucia humoru?
- Uważam, że średnie. Jeżeli ktoś powie "dupa", to jest zabawa na całego. Z finezją, ironią, pastiszem jest gorzej.
Z czego to wynika?
- Z braku lektur, dystansu do samych siebie, megalomanii. Jesteśmy nadęci, fałszywi i zamknięci - na innych ludzi, na sztukę. Jeżeli czegoś nie rozumiemy, uważamy to za głupie i paskudne.
Ale pani kabaret śmieszył przez ponad 30 lat.
- Tak, dlatego, że ja starałam się, żeby z programu każdy coś wyniósł. I człowiek mniej wykształcony, prosty, i bardziej wykształcony.
W tym celu wykorzystywała pani literaturę?
- Moim ojcem duchowym jest Gałczyński. Rozumiałam absurd, który proponował w "Zielonej gęsi", jego zabawy słowem, ogromny dystans do rzeczywistości. Cytowałam też Fredrę, Witkacego, Mickiewicza, Wyspiańskiego. Nawet trudnego "Króla-Ducha" Słowackiego. Ale w takich kontekstach, żeby było śmiesznie. Nie wymagałam od widzów, żeby rozszyfrowywali wszystko. To była zabawa, cyrk, komedia. Myślę, że stąd wysoka oglądalność do końca.
Krytyka była jednak często bezlitosna. A władze uważały, że to, co pani robi, jest "obraźliwe dla społeczeństwa".
- Oczywiście miałam wrogów, którzy wymyślali mi od ostatnich, nie oszczędzając inwektyw. W listach, telefonach, na ulicy. Kiedyś pani na poczcie nie chciała mi wydać pieniędzy. Był pomylony numer mieszkania, ale widać było, że mnie nienawidzi serdecznie. No, bo ja robiłam coś, co było - tylko trochę, ale było - kontrowersyjne. Teraz można wszystko. Ale wtedy świat był ułożony i grzeczny. A ja pokazywałam rzeczy niegrzeczne, nieułożone i dziwne.
Najpierw powstała "Głupia sprawa" (1968 - 1970), a zaraz później "Gallux Show". Jaki był na niego pomysł?
- Był rok 1970, do władzy doszedł Gierek i w kraju zrobiło się światowo. Pojawiło się trochę wędliny w sklepach, Kydryński zapowiadał zagranicznych artystów. Pomyślałam, że może by tak pożartować z tego. Był więc konferansjer w białym fraku i sandałach - bo na sztyblety nie starczało, i jedwabna kurtyna. Bardzo elegancko z przodu, z tyłu dużo gorzej. No i kiedy cenzura się zorientowała, że ja usiłuję wyśmiać nasz dobrobyt, zdjęto "Gallux Show" po dziesięciu programach. Ostatni był już kolorowy i też były sandały, chociaż pokrapiane cekinami i z kokardą. Zyskały na elegancji.
W kolejnym cyklu - "Właśnie leci kabarecik" (1975 - 1977) - opisywała pani rzeczywistość, tworząc wirtualny byt.
- Tak, Fronczewski zamieszkał w telewizorze i życie realne przeplatało się z tym na ekranie. I znów cenzura po jakimś czasie zauważyła, że przecież ten Piotr wali w telewizor, krzyczy, że nie wolno go wyłączać, trzeba wciąż na niego patrzeć i go słuchać, dyryguje wszystkimi. Program zniknął z anteny też po dziesięciu emisjach.
Mimo to powstały kolejne części kabaretu i miały trochę więcej szczęścia...
- "Kurtyna w górę" (1977 - 1981) miała 19 odcinków. A najdłuższa była seria "Kabaret Olgi Lipińskiej". Gościła na antenie od 1990 do 2005 roku.
Czy zmieniłaby pani coś w programach, które powstały przez te 30 lat?
- O tak. Zawsze miałam krytyczne podejście do swojej pracy. Oglądałam program zmontowany trzy dni wcześniej i już wiedziałam, co jest nie tak. Nigdy nie jestem zadowolona z tego, co robię. Kabaret musiał być śmieszny, a produkcja żartu wymaga strasznie dużo czasu, precyzji i znakomitego aktorstwa. Kabaret jest trudniejszy od dramatu i komedii. Wymaga prawdy i jeszcze raz prawdy. Aktor nie może niczego ukryć, zamarkować, udać, bo publiczność się śmieje albo nie. Moim zdaniem, tu mogą grać aktorzy - wybrańcy bogów, z vis comicą, wdziękiem, osobowością. I ja takich wyszukiwałam.
Jakie tematy poruszałaby pani dzisiaj?
- Takie same. Zawsze mówiłam o naszym charakterku i mentalności, o tym, jakmiędzy idiotyzmami dajemy sobie radę. A w tych sprawach niewiele się zmieniło.
Czego pani życzy widzom, którzy będą oglądać kabarety na DVD?
- Młodym, żeby zobaczyli wspaniałe aktorstwo i żeby spróbowali zrozumieć realia tamtych czasów. A wszystkim, żeby bawili się, odprężyli i odreagowali swoje trudne życie. Jak mówił Janek Kobuszewski: Jak najbezczelniej życzymy państwu wesołej zabawy.