Artykuły

Foma Fomicz wiecznie żywy - Dostojewski u-Współcześniony

"Wasza Ekscelencja" w reż. Izabelli Cywińskiej w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Krzysztof Rozner w portalu kulturalna.warszawa.pl.

Skąd my to znamy? Nie, nie z literatury. Nie z Szekspira ani Moliera. Ani z Dostojewskiego Fiodora Michajłowicza. Z życia naszego powszedniego Bezpośrednio i namacalnie.

"Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy", mniej popularne od pozostałych jego dzieł opowiadanie rosyjskiego pisarza, zaistniało na deskach Teatru Współczesnego pod postacią "Waszej Ekscelencji" blisko trzy lata temu. Zrealizowane przez Izabellę Cywińską po jej dłuższym rozstaniu z teatralną reżyserią.

"Wcielenie bezgranicznego narcyzmu, ropiejący, zrodzony z doznanych wcześniej upokorzeń wrzód, wydalający z siebie zawiść przy każdorazowym zetknięciu z drugim człowiekiem, alergicznie reagujący na czyjś najdrobniejszy sukces" - tak charakteryzuje swego bohatera Dostojewski. Foma Fomicz Opiskin, wyjątkowej obrzydliwości kreatura, bez zbytniego wysiłku podporządkowuje sobie rezydentów i postaci-satelity dzięwiętnastowiecznego majątku Stiepańczykowo, matkę właściciela (zapatrzoną weń, jak w ikonę, Generałową na progu starczej demencji), wreszcie samego gospodarza, owdowiałego poczciwinę z przychówkiem, pułkownika w stanie spoczynku Rostaniewa. Cyniczny hochsztapler i obłudnik, samozwańczy mędrzec i prorok ("znam Rosję i Rosja mnie zna!") znalazł w domu spolegliwego wobec rodziny, służby, a i podległego chłopstwa, Jegora Iljicza warunki idealne dla zademonstrowania całej podłości swej niecnej natury.

Skąd my to znamy?.. Wszelkie próby szukania prostych analogii z molierowskimi świętoszkami czy mizantropami wydają się zabiegiem nazbyt łagodnym. Fomie bliżej do bełkoczącego po gorzale, hipnotyzującego Rasputina albo nawet do odrobinę "przechodzonego" Nosferatu, który siły i ząbki ma już nie te, ale jeszcze by się z chęcią nachłeptał. Przy lekturze Dostojewskiego taki oto - między wierszami - grozy pełen w podtekście wyziera obraz. A w teatrze

Filtrując literacki pierwowzór, Izabella Cywińska stawia akcent na starcie dwóch postaci-symboli: Zła (Foma) i Dobra (Rostaniew). Wszystkie pozostałe dramatis personae to marionetkowe tło, kukły wyrywane do odpowiedzi w razie potrzeby. Protezy dla głównych bohaterów, podpórki, przydatne w danej chwili ludzkie "rekwizyty". "Rekwizyty" i "podpórki" mówią swoje kwestie i milkną. Wtrącają się i już ich nie ma. Niczym zawieszane i odwieszane z haków pacynki. Zbyt wielu okazji do wygrania się Cywińska postaciom-protezom nie pozostawia. A jednak większość aktorów Współczesnego coś tam dla siebie ocaliła. Trafiają w ucho pomstowania Praskowii Iljiniczny, siostry Rostaniewa (monolityczno-kostyczna Natasza Serocka!) i sarkastyczne przytyki Madame Obnoskiny (Zofia Saretok). Umiarkowanie przekonuje widza guwernantka Nastieńka (Monika Kwiatkowska-Dejczer), jako wybranka serca Rostaniewa (przydanie jej jako dziecięcej opiekunce nachalnych ozdobników - gumowej piłki i pluszowej przytulanki - nie wzbogaciło postaci). Zwraca uwagę rozsentymentalizowana Tatiana Iwanowna, z której Maria Mamona (przyodziana w ślubną suknię z welonikiem) wydobyła w rozdzierającym epizodzie głebię komicznego dramatyzmu i dramatycznego komizmu. Interesujące pieczątki odcisnęli na przedstawieniu Przemysław Kaczyński jako Fałalej, chłopiec na posyłki, i Sebastian Świerszcz jako przygłupiasty służący Fomicza, skryty, mający kłopot z niewygodnym nazwiskiem, domorosły wierszokleta Widoplasow. Generalnie (z postacią Generałowej włącznie) można byłoby przyrównać zachowania stiepańczykowowskiego towarzystwa do niegdysiejszego "Balu manekinów" z "Ateneum" (którego Cywińska jest od niedawna dyrektorem artystycznym), gdyby nie plastyczny, jakkolwiek powściągliwy w środkach wyrazu Leon Charewicz (jako kamerdyner Gawryła, borykający się z zaordynowaną przez Fomę nauką francuskiego i jawnie protestujący przeciw swemu poniżeniu) oraz soczysty, pełnokrwisty, znakomicie pointujący swe uwagi o meandrach życia Jeżewkin, ojciec Nastii, grany przez Janusza R.Nowickiego. Jak godne rozważania motto zawisło nad publicznością jego: "Kłaniaj się, wyrażaj szacunek, a zawsze coś ze stołu skapnie"

Za takim monstrualnym stołem w jadalni Rostaniewych rozmieściła Cywińska swe aktorskie marionety. Stół, przy swej funkcji zasadniczej, jest też symbolicznym trybunałem, gdzie podczas posiłków i zgromadzeń Rostaniew usprawiedliwia się ze swych rzekomych przewinień, zaniedbań i uchybień (wobec Fomy Fomicza zwłaszcza), kaja się przed matką i domownikami. Nie w pełni dane było (przez Cywińską) rozbłysnąć (przeważnie przy lub obok wzmiankowanego stołu) aktorskiemu diamentowi Danuty Szaflarskiej, przystrojonej w gigantyczny tapir, posadowionej na inwalidzkim wózku-fotelu. Pozostawione jej strzępki zdań, monosylaby i demonstracyjne omdlenia to stanowczo za mało, gdy ma się aktorkę tej klasy (co potwierdziła ostatnio w fantastycznym, jakby zrobionym dla niej filmie), taki - aktorski "Skarb"!

Symboliczność, zda się, zdominowała spektakl Cywińskiej i w pozaaktorskich wymiarach. Kostiumologicznie nibyśmy w stylizowanej, ale bądź co bądź XIX-wiecznej Rosji, scenograficznie (Małgorzata Szczęśniak) w eklektycznym wnętrzu, gdzie i ikona z lampką czerwoną, i uchylne siedzisko ze współczesnego kolejowego wagonu i wielgachne - od sufitu do podłogi weneckie okno (rozumiem, że łatwiej było gospodarzowi wyrzucić przez nie Fomicza, gdy ten przebrał miarkę). Z dosłowności symboli sfastrygował też muzykę Jerzy Satanowski - jakoby syntetyzującą odgłosy życia wiejskiego, wszelako taka to wieś ("i grustno, i straszno"), że tylko wiać, gdzie pieprz rośnie Jeśli jednak o to kompozytorowi chodziło, to pocisk trafił w cel.

Nie przepadam w teatrze za grą szybką, graniem "w biegu". Rozbiegany w werbalnej konstrukcji roli Rostaniewa Wojciech Pszoniak (technicznie jak zawsze niemal doskonały) neurastenicznie trzepotliwą gry konwencją sprawił, iż bohater jakby mu się omsknął, a mundur safandułowatego byłego wojaka, na co dzień opanowanego idee fix wszechpanującego dobra, nie do końca aktorowi pasował. Pobrzękują w Pszoniakowym Rostaniewie echa genialnego Moryca Welta i aż nadekspresyjnego fredrowskiego Łatki w Teatrze Polskim, od których artysta, mimo upływu lat, nie jest w stanie się zdystansować. Powiedzieć, że za dużo Pszoniaka w Pszoniaku, to przesada. Jednakże, z pewną taką nieśmiałością wyznam - ciuteńkę za dużo utrwalonego w świadomości paru pokoleń widzów pana Wojciecha w Jegorze Iljiczu

Wszelako dla jednej z pewnością sceny trzeba Współczesny odwiedzić koniecznie! A mianowicie, kiedy to Foma bez skrupułów, pastwiąc się nad swą "ofiarą" psychicznie, zmusza Rostaniewa, rezygnującego nie bez niezdarnego oporu z resztek godności i szacunku dla samego siebie, do wypowiedzenia zaledwie dwóch słów: "Wasza Ekscelencjo!" Rostaniew, pokonany najpierw przeprasza, a następnie nie dowierzając samemu sobie i powstrzymując łkanie, ulega. Foma, pławiąc się (patrzcie, co mogę!) w demonicznej sile doświadczanej paradoksalnie - cóż poradzić - przez maluczkich pyszałków, tryumfuje. Tych zmagań Zielińskiego i Pszoniaka nie powstydziłyby się znamienite olimpijskie areny! "W dychawicznym biegu tego świata przychodzi cnocie przepraszać występek", jak słusznie zauważył był kiedyś Hamlet.

Foma Fomicz Andrzeja Zielińskiego, w rozmemłanym szlafroku i rozciaputanych kapciach, głoszący jak wyrocznia jedynie słuszne oświadczenia, chwilami przekracza granice zaaprobowanej przez panią reżyser farsy. Operuje sylabą zblazowaną i rozjechaną, spod zlepionych strąków peruki łypiąc okiem w stronę widowni, jakby oczekiwał od niej reakcji właściwej oglądaczom sitcomów. Jako kontrapunkty w rysunku postaci być może takie farsowe instrumentarium byłoby umotywowane. Nadużywane trochę roli ujmuje, a przecież - jakkolwiek Fomę za kreację uznać trudno, niewątpliwie w scenicznych postaciach Zielińskiego to osiągnięcie, jakie zapisuje mu w dorobku duży plus.

Dostojewszczyzna u-Współcześniona to nie tylko, "mili Państwo" rozsypujące się (skrywane przed turystami) resztki oficyn w zapadłych dziurach czy wołające o pomstę, odrapane frontony, bramy i podwórka starych kamienic w dzisiejszych metropoliach czy pomniejszych Stiepańczykowach naszych - objętych wparawdzie internetową siecią, a po dawnemu zapyziałych. To równie, jeśli nie przede wszystkim, nie jak u Gogola martwe, ale odrapane dusze, jakoby żyjące w kosumpcyjnym blichtrze, a pozostające wszakże w zagadkowym letargu zobojętnienia, nieprzeciwstawiania się złu, w moralnym otumanieniu. Cybernetyczne kukły z klapkami na oczach. Jak konie w chomącie.

W inscenizacji Cywińskiej, przy powrocie Opiskina, rozlega się głośne, zagłuszające tok myśli, irytujące dzikim wtrętem rżenie konia. Dramatyczne tak, że po plecach ciarki! (Czegoś porównywalnego doznawałem przed laty, gdy nieznani sprawcy podrzucali Przyborze i Wasowskiemu hrabinę Tyłbaczewską). Rżenie nieco lżejsze co i raz to daje się słyszeć na (poskramiającej wibracje wyciszonych komórek) widowni, "kupującej" ze sceny głównie powierzchowność to sytuacyjnej, to słownej groteski, jaka rodzi się pośród postaci Fiodora Michajłowicza ze starć zachowań bynajmniej śmiesznych mało, dramatycznych raczej, a w wymowie wręcz tragicznych. Nie leżało to, podejrzewam, w zamiarze reżysera. I na tym, niejako "ubocznym" efektem granego od ponad dwóch lat, a wznowionego przedstawienia, zastanowić się warto byłoby w szczególności.

Wyrzucony przez okno parszywiec Foma powraca, samozwańczo kreuje się na opatrznościowego ojca zagubionych (czytaj: na własne życzenie ubezwłasnowolnionych) gubernialnych, stiepańczykowowskich owieczek. " - Ja kocham ludzi. Wszystkich. Ale... pokażcie mi człowieka, którego mógłbym pokochać. Gdzie jest ów człowiek!? Weźmy Fałaleja (udane, charakterystyczne epizody Przemysława Kaczyńskiego) - czy Fałalej jest człowiekiem? Tak - jest człowiekiem. Jednak Fałalej - to przecież tylko Fałalej!" - Dla Fomy to nawóz ludzki, pomiot, łajno zasługujące jedynie na szyderstwo i drwinę. Foma wznosi się w tym momencie (tu ekwilibrystyczny monolog w wykonaniu Zielińskiego zasługuje na naprawdę wysoką pochwałę) na szczyty jawnego cynizmu. Kpi otwarcie ze wszystkiego i ze wszystkich. Używa, ile wlezie. Bo skoro jego apologeci są aż tak ślepi, czemu otwarcie nie zagrać im na nosie. Jakaż to rozkosz jedyna!

Dobrotliwi opatrznościowi ojczulkowie (rezydenci dozgonni czy też kadencyjni mikro-rodzinnych czy makro-społecznych grajdołków naszych), pobratymcy dostojewskiego Fomy pojawiają się natychmiast, ilekroć wywęszą cień szansy na pasożytniczą samorealizację. A my im - wielokroć bez opamiętania - a to trybunkę, a to - gdy zechcą - radiową rozgłośnię lub gift inny, a to pośmiertne mauzoleum. Botaniczne i zoologiczne leksykony ostrzegają, że pewnych chwastów czy pasożytów praktycznie wyplenić się nie da. Podobnie z gnidami ludzkimi - co je zdusisz, łeb podniosą. Niczym obdarzona nieśmiertelnością hydra. Ale dziś herosów, co to "dzieckiem w kolebce" będąc łby hydrowe urywali, ani na lekarstwo! Strzeżmy się zatem Fomów Fomiczów. Oni, z gębami populistycznych, lepkich jak dziegieć, ogłupiających frazesów, uzbrojeni w socjotechniczne umiejętności samoobronne, w geny bezpardonowego chamstwa i buty - o czym przypomina spektakl Cywińskiej - łatwo nie odpuszczają...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji