Artykuły

Patrzę z zażenowaniem

- Pracuję nad przybliżeniem polskiemu odbiorcy Borisa Viana - dramaturga, powieściopisarza, autora kilkuset znakomitych i niesłusznie zapomnianych, piosenek - mówi WOJCIECH MŁYNARSKI, przed premierą w Teatrze Ateneum w Warszawie.

Wojciech Młynarski, laureat tegorocznego Złotego Berła, nagrody Fundacji Kultury Polskiej, opowiada o niezmiennych zasadach przyzwoitości i regułach rzemiosła. Dystansuje się od skandali i zapowiada spektakl z piosenkami Borisa Viana w Ateneum.

Otrzymał pan nagrodę za tworzenie wzorców estetycznych i etycznych dla wielu pokoleń Polaków. Jakie obowiązują dziś, i czy są estetyczne oraz etyczne?

Wojciech Młynarski: Mogę powiedzieć, że ja kontrast pewien zauważam. Podważone i zaatakowane zostały autorytety. Ubolewam nad tym. Do momentu transformacji wzorcem było przyzwoite zachowanie. Było wiadomo, że się jest przeciwko bezprawiu, totalitaryzmowi, cenzurze. Po upadku komunizmu trzeba się deklarować precyzyjniej.

Inteligencja przegrywa, gdy zamiast wierzyć w magię poezji - wierzy w magię słupków oglądalności. Jak się pan czuje w świecie kreowanym na podstawie opinii wąskiej grupy badanych, która żyje z oglądania medialnej sieczki?

- Nie najlepiej, zawsze bardziej wierzyłem swojemu zdrowemu rozsądkowi i intuicji. Oglądam tylko programy publicystyczne i informacyjne. Jeżeli chodzi o rozrywkę, poziom jest obliczony na gust średni albo niski. Nie ma programów ambitnych, autorskich. Jest za to nurt kabaretu opartego o zespoły, które jeszcze do niedawna uważano za amatorskie, a teraz w sztuczny sposób się uzawodowiły. Nazywam je zawodowymi amatorami. Nie ma ich nawet jak porównać z moją szkołą kabaretu - Dudkiem, Egidą, Owcą. Najważniejsza w kulturze jest ciągłość. Niestety została zerwana. Poza Andrzejem Poniedzielskim nie widzę w kabarecie nikogo ciekawego. Odpowiadały mi dwa pierwsze programy kabaretu Mumio, ale w tej chwili widuję go jedynie w reklamach.

Tak jak coraz więcej wybitnych aktorów. A pan nie ma ochoty?

- Nie. Możliwe, że to jest kwestia charakteru. Nie pretenduję do miana wyroczni. Ale trzeba mieć wyczucie, pamiętać o Fredrowskim "Nie uchodzi". Jednak zdania są podzielone. Kondrat występuje i często robi to bardzo zabawnie. Jeżeli reklama jest z pomysłem, to może w niej zagrać bardzo wybitny aktor i specjalnie nie umoczy. Niemniej jeśli chodzi o największych - to nigdy nie wyobrażałem sobie Holoubka w reklamie, a teraz nie wyobrażam sobie Zapasiewicza.

Jakie były standardy kabaretu w pana początkach?

- Istniała zależność cechowa - był mistrz i czeladnik. Jak do Dudka przynosiłem tekst i muzykę miał pisać Jerzy Wasowski, co było dla mnie wielkim zaszczytem, wczytywał się w słowa, robił uwagi. Realizowałem je i dopiero potem była komponowana muzyka. To dla mnie wzór rzemiosła. W tej chwili amatorzy nie mają żadnych filtrów odcedzajacych dobre od złego. Decyduje dziki rynek.

Kiedy zaczynał pan i The Beatles nie można było występować bez garniturów, ale pana był inaczej skrojony, inne było ułożenie - nie tylko fryzury. Czuł pan, że robi się rozziew między piosenką literacką a popem?

- Najlepsze dokonania w piosence miały zarówno walor literacki, jak i wdzięk. Kabaret STS dał początek nurtowi, z którym się identyfikowałem. Piosenki dotykały ważnych spraw: przemian obyczajowych i społecznych. Byłem młodszym bratem STS z Hybryd i zaznaczyłem się w nurcie obserwacji społecznej. A potem był Salon Niezależnych.

Kiedy nastąpiło pękniecie?

- Współpracowałem z Agnieszką Osiecką w Studiu Piosenki, które nagrywało wysmakowane literackie utwory. Na zasadzie kontrastu powstało Studio Rytm promujące piosenki prostsze. Studia ze sobą rywalizowały i jeśli chodzi o popularność - Rytm wygrywał. Zaczął się zaznaczać rozdział, choć masowa rozrywka była wtedy niezła i nic do niej nie mam. Inne tylko miała cele. Nie skłaniała do myślenia. Tak to się chyba zaczęło.

Lubił pan The Beatles?

- Wolałem od Presleya. To była erupcja młodości, swobody obyczajowej. Rewolucja.

Czuł pan potrzebę wyzwolenia się z obyczajowych norm?

- Zawsze stałem z boku, zajmowałem pozycję obserwatora, narratora cytującego rzeczywistość, pokazującego przykłady. Nie czułem chęci, żeby się inaczej ubrać, przebrać, zapuścić włosy. Zawsze bardziej zależało mi na treściach.

Dla wielu przeżyciem pokoleniowym był koncert Stonesów w Warszawie.

- Byłem na nim. Na żywo, fizycznie dotknęła mnie inna kultura i rzeczywistość. Siedziałem blisko estrady i głowę mi obrywało od natężenia decybeli. Podobno ludzie dzielą się na fanów Beatlesów i Stonesów. Ja należę do tych pierwszych.

W pana piosenkach nie ma agresji, tylko żartobliwa sugestia.

- Nigdy nie miałem zamiaru ośmieszać żadnego z moich bohaterów. Wolałem pokazać jego słabostki, które często brały się z nieświadomości, braku wykształcenia, odpowiednich wzorców. Często brałem takiego bohatera w obronę. Było mi go żal.

I sam nie był pan bohaterem żadnego skandalu?

- Napisałem mnóstwo piosenek, ale nie pamiętam, żeby budziły kontrowersje. Wacław Nałkowski napisał "Skandale jako czynniki ewolucji". To rzecz dla maluczkich.

Jak film Zanussiego z Dodą?

- Nie widziałem, ale słyszałem marne opinie. Reżyser zaangażował, jego dobre prawo. Ale mówienie, że Doda ma taki potencjał jak Demarczyk, budzi mój sprzeciw. To dowód, że żyjemy w świecie pomieszanych wartości.

Do Wojewódzkiego i Majewskiego by pan poszedł?

- Niespecjalnie. Starają się być małymi skandalistami, a każdy człowiek dobrze wychowany ma granice, których nie przekracza. Oni są nieobliczalni. Nie wiadomo, co zrobią. Dla niektórych to jest interesujące. Dla mnie nie za bardzo. Patrzę na to z zażenowaniem.

Co pan czyta?

- Ostatnimi czasy przeczytałem powieść Stefana Chwina "Dolina radości" i rzuciłem się na wszystko, co mogłem zdobyć. Podoba mi się jego pełne szacunku podejście do człowieka. Zawsze wracam do Norwida. Moim mistrzem jest Herbert. Ich książki są ciągle naszykowane do lektury.

Czy będzie kolejny muzyczny spektakl w Ateneum?

- Tak, pracuję nad przybliżeniem polskiemu odbiorcy Borisa Viana - dramaturga, powieściopisarza, autora kilkuset znakomitych i niesłusznie zapomnianych, piosenek. Ciągle robię swoje!

***

Laureat docenił Poniedzielskiego

Złote Berło, nagrodę Fundacji Kultury Polskiej (100 tys. zł) ufundowaną przez Bank Millennium, przyznano dziesiąty raz. Otrzymali je wcześniej Jerzy Giedroyc, Wojciech Kilar, Stanisław Lem, Roman Polański, Ewa Podleś, Sławomir Mrożek, Janusz Gajos, Tadeusz Różewicz i Maria Fołtyn. Wręczenie odbędzie się 27 października o godz. 19 w Teatrze Ateneum w Warszawie. Każdorazowo laureat otrzymuje od sponsora dodatkową kwotę (11 000 zł), którą przyznaje osobie kontynuującej jego dzieło. Wojciech Młynarski nagrodził Andrzeja Poniedzielskiego.

Wojciech Młynarski, poeta, satyryk, reżyser, wokalista

Jeden z najważniejszych autorów powojennych. Debiutował na początku lat 60. w klubie studenckim Hybrydy. Współpracował m.in. z kabaretami Dudek i Owca. W latach 70. zaczął pisać libretta operowe i musicalowe, m.in. "Henryk VI na łowach" i "Awantura w Recco". W Teatrze Ateneum zrealizował programy "Brel", "Hemar", "Ordonka" i "Wysocki". W 2007 r. wydał utwory zebrane w książce "Moje ulubione drzewo, czyli Młynarski obowiązkowo".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji