Artykuły

Genius Loci. Rewolucji odsłona pierwsza

Nie warto popierać rewolucjonistów, bo w ostatecznym rozrachunku można od nich jedynie dostać po mordzie - o "Sprawie Dantona" w reż. Pawła Łysaka z Teatru Polskiego w Bydgoszczy prezentowanej na festiwalu Genius Loci pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Rewolucja w polskim teatrze jest, zdaniem Bartosza Szydłowskiego, tematem gorącym i atrakcyjnym. "Dzieci rewolucji", czyli zaproszone na festiwal przedstawienia, mają według szefa Łaźni Nowej burzyć schematy, wprowadzać dynamikę, być odświeżeniem dla spragnionego przewrotu widza.

Kumulacja wywrotowych obrazów scenicznych jako pomysł na stematyzowany festiwal obiecuje coś więcej, niż tylko pokaz zaproszonych przedstawień. Temat festiwalu kierunkuje uwagę widza i wyostrza ją. Jak w soczewce zobaczyć będzie można mnogość i różnorodność zjawisk składających się na rewolucje, przewroty i bunty. W trzech miejscach Nowej Huty objawić się mają w różnych formach: problem rewolucji w ogóle, geneza mechanizmów społecznych i politycznych prowadzących do przewrotów, maski i oblicza rewolt, metody obalania "tych na górze", wreszcie - co może najbardziej interesujące - sylwetki samych rewolucjonistów.

Interesujące może okazać się starcie pomysłów na rewolucję. Koniec końców jednak istnieje ryzyko banalnej konstatacji - stwierdzenia, że wszystkie mechanizmy są do siebie podobne (ponoć każda rewolucja zjada własne dzieci) i nieodmiennie kończą się nowym, zawsze niedoskonałym porządkiem.

Festiwal otwarty został "Sprawą Dantona" w reż. Pawła Łysaka z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Jakże inna jest ta "Sprawa Dantona" od propozycji Jana Klaty. Bydgoską produkcję odróżnia przede wszystkim ascetyczna scenografia, wzbogacona projekcjami wideo, nacisk na logicznie ukazany ciąg zdarzeń i ogołocenie spektaklu z fajerwerków scenicznych na rzecz solidnej roboty teatralnej. Nie ma cytatów popkulturowych i eklektycznego wszystkoizmu. I, może ku zdziwieniu niektórych, działa to na korzyść przedstawienia, które staje się dużo bardziej wymowne i wyraziste niż wrocławska inscenizacja. A jeśli dzieli widzów, to nie tyle przez hermetyczność spektaklu, ile przez rozpętaną w nim polityczną walkę, przenoszącą się na publiczność. I to właśnie włączenie publiczności do gry w rewolucję wydaje się największym osiągnięciem Łysaka.

Spektakl rozpoczyna, jeszcze w foyer, awanturą o odwlekanie rozpoczęcia. Zaraz potem widzowie wchodzą w ascetyczną, białą przestrzeń, gdzie trwa właśnie głośna impreza u Dantona, z kiełbasą i winem. Całość zaś kończy się pod szafotem, podczas metaforycznej sceny ścięcia rebeliantów i relacji z dalszych losów tych, którzy przeżyli. Wobec ascetycznej scenografii to aktorzy (bardzo wyrównani) i utwór Przybyszewskiej stanowią punkt ciężkości spektaklu i komponują się w spójną, znakomitą jakościowo całość.

Zbiorowość pokazana jest tu bardziej jako kontrapunkt, niż jako temat. Nie jest jednak dla Łysaka najistotniejszy Danton czy Robespierre. Ważny jest człowiek w ogóle. Osobno, delikatnie prowadzony wątek Camille'a i jego żony Lucille (Maciej Radel i Dominika Biernat) to egzemplarycznie ukazany temat miłości wrzuconej w rozpędzoną maszynerię rewolucji. Karolina Adamczyk, upozowana i "zrobiona" w każdym calu, to szara eminencja z zaplecza Robespierre'a, niebezpiecznie konsekwentna, zacięta - ale nie zła czy okrutna.

Dwie sędziny przy pośpiesznie zaimprowizowanym stole sędziowskim (Alicja Mozga i Małgorzata Witkowska), zagubione w rozpętanym przez tłuszczę chaosie, rozpaczliwie próbują trwać przy literze prawa, jakby nie dostrzegając zachodzących wokół zmian. Właściwie można wymienić każdą postać z osobna, wpisując ją w kontekst całego przedstawienia.

Łysak ma na uwadze człowieka w ogóle, wplątanego w koło historii, nie zawsze zgodnie ze swą wolą. I nie tylko aktorzy w spektaklu czy aktorzy na historyczno-politycznej scenie stanowią ośrodek jego zainteresowania. Każdy z widzów na sobie samym może poczuć ciężar podejmowanej decyzji.

Podczas przejścia z jednej sali do drugiej, przed sceną procesu, widz decyduje, po której stronie zechce siąść. Czy poprze Dantona, czy zagłosuje za porządkiem jakobinów. Decyzja wydaje się błaha - pamiętamy, że jesteśmy w teatrze, że de facto nie mamy wpływu na kolejne ruchy postaci. Trzeba ją jednak podjąć. Miejsca mniej więcej pośrodku szybko są zajmowane, wybór między prawą i lewą stroną sali staje się niemiłym przymusem. Musimy zrezygnować z popierania Dantona, który jak lew, do końca, walczy o zwolenników, ściska dłonie, uśmiecha się, przedstawia - albo porzucić rozsądek i funkcjonujący jako-tako dotychczasowy porządek i wesprzeć rewolucjonistów w ich beznadziejnej sytuacji. I choć podczas procesu widzowie aktywizowani są przez aktorów, decyzja publiczności nie ma wpływu na przebieg finału spektaklu.

Postawienie widza przed koniecznością wyboru to znakomity pomysł aktywizujący intelektualnie ospałego, może zmęczonego lub zniechęconego widza. Tworzący zgrany zespół bydgoscy aktorzy precyzyjnie i klarownie pomagają przebrnąć przez zawiłości polityczne i społeczne trwającego konfliktu, publiczność nie ma zatem większych problemów z ulokowaniem swoich sympatii. Delikatny, anemiczny Robespierre Michała Czachora, jakby złamany koniecznością podejmowania trudnych decyzji, okazuje się wyjątkowo konsekwentny, doskonale wie, co chce osiągnąć i tylko czasami okazuje wahanie w doborze środków. Witalny, jurny imprezowicz Danton to urodzony lider, obdarzony charyzmą i umiejętnością zjednywania sobie ludzi.

Świetna decyzja obsadowa pozwala na wyraziste przeprowadzenie konfliktu i jasne odróżnienie interesów i grup skupionych wokół protagonistów. Zwolennicy Robespierre'a na tle swojego przywódcy jawią się jako silna grupa w lot chwytająca myśl kruchego przywódcy i wykonująca jego polecenia bez zmrużenia oka. Ekipa Dantona blednie skontrastowana ze swym dowódcą - to on decyduje i działa, oni mogą co najwyżej stanąć za nim. Obsadzeni wbrew stereotypowi energicznych buntowników i flegmatycznych konserwatystów aktorzy doskonale wyczuwają formę przedstawienia, wiedzą, co i dlaczego grają. Wobec takiego rozdania ról istnieje ryzyko, że widzowie podążą nie za dobrem większości (narodu), ale za charyzmatyczną jednostką. W krakowskim pokazie tak się właśnie stało - zdecydowana większość publiczności opowiedziała się za Dantonem.

W swym ostatnim monologu Danton przewrotnie zadrwił także ze swych zwolenników zgromadzonych wśród widowni. Wszyscy zostaliśmy nazwani motłochem, zrównani ze sobą. Okazało się, że nie warto popierać rewolucjonistów, bo w ostatecznym rozrachunku można od nich jedynie dostać po mordzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji