Artykuły

Stary jest w dobrej kondycji

- Jak pójdę do McDonalds'a w Sztokholmie, Paryżu czy Krakowie, to wiem, że dostanę tę samą kanapkę. Ale jak idę do teatru w Sztokholmie, to nie chcę, żeby mi pokazywano spektakle, które już widziałem w Wiedniu i Hamburgu - z dyrektorem Teatru Starego Mikołajem Grabowskim rozmawia Iga Dzieciuchowicz z Gazety Wyborczej - Kraków.

Iga Dzieciuchowicz: W tym sezonie repertuar Starego Teatru pęka w szwach od licznych projektów: re_wizje/sarmatyzm, koprodukcja z Teatrem Nowym Krzysztofa Warlikowskiego, Andrzej Stasiuk i Wojciech Kuczok piszą sztuki na zamówienie. A i tak niektórzy mówią, że Stary Teatr zszedł na złą drogę. Dlaczego? Mikołaj Grabowski: Trudno mi być recenzentem własnego teatru. Myślę, że nieustannie podlegamy weryfikacji, ta weryfikacja jest rzeczą dobrą, oczywistą. Każdy, kto wchodzi na scenę czy realizuje spektakl, musi poddać się presji - krytyki, środowiska, publiczności, która zechce oglądać spektakl albo nie. Ale jednocześnie po prostu nie cierpię i zżymam się na samą myśl, że mógłbym recenzować dokonania Starego Teatru - niech robią to inni. Jedni chwalą, inni uważają, że teatr jest na złej drodze. Dobrze. To jest walka, wymiana poglądów - tak było zresztą zawsze. Mówi się o wspaniałych latach 70., w których wszyscy kochali Stary Teatr. A Jarosław Iwaszkiewicz po jednej z premier Swinarskiego napisał: "Nie jestem filologiem, ale przyznam się, że oglądając przedstawienie Nie-boskiej komedii w Starym Teatrze nie tylko wydawałem okrzyki oburzenia, ale próbowałem nawet gwizdać".

Są dwa rodzaje teatru - ten, który chce schlebiać gustom publiczności, i ten, który otwiera się na nowe, chce nawiązać dialog z pokoleniami, które wstępują. To się ciągle zmienia. Cezura lat 90. ukształtowała zupełnie inną publiczność teatralną, to już dojrzali ludzie, którzy mają po 30, 40 lat i szukają w teatrze czegoś zupełnie innego. Do teatru przychodzi się po to, żeby zobaczyć coś, czego się jeszcze nigdzie indziej nie widziało. Takie jest moje podstawowe myślenie. Teatr nie może zamykać się na swoje własne środowisko, które zawsze ceni i akceptuje. Akceptacja środowiska krakowskiego bardzo mnie cieszy, ale to, że istniejemy w obszarze całej Polski, cieszy mnie jeszcze bardziej - w ciągu zeszłego i obecnego sezonu nasze spektakle prezentowane są na głównych polskich festiwalach. Ponadto Stary Teatr funkcjonuje w ten sposób, że co miesiąc wyjeżdża do którejś ze stolic europejskich - będziemy w Madrycie, Moskwie, Paryżu, Berlinie, Sztokholmie. "Kalkwerk" Krystiana Lupy jedzie do Nowego Jorku. Zainteresowanie opinii nie tylko krakowskiej, krajowej, ale i europejskiej tym, co się robi w naszym teatrze, jest bardzo duże. I nie chcę powiedzieć, że lekceważę nawyki publiczności, ale zwracam uwagę, że wszyscy się zmieniamy, czas tworzy nowe opcje, nie tylko artystyczne, ale i cywilizacyjne. Teatr ledwo nadąża za zmianami, które zachodzą w świecie. Rzeczywistość zawsze wyprzedza to, co dzieje się na scenie.

Co roku wystawiamy od siedmiu do jedenastu sztuk. To zależy oczywiście od pieniędzy - jesteśmy teatrem narodowym, więc finansują nas ministerstwo i rząd. Nasz układ z miastem jest bardzo ciepły, ale nie dotyczy finansów. Oprócz budowania repertuaru naszych czterech scen zawsze pojawia się konkretny projekt, który staramy się realizować w danym sezonie. Takimi wydarzeniami są na przykład festiwale baz@rt i re_wizje poświęcone konkretnym tematom i zjawiskom. W tym sezonie proponujemy re_wizje/sarmatyzm - otwarciem tego cyklu będzie spektakl oparty na Sienkiewiczowskiej "Trylogii", przygotowany przez Jana Klatę. Nad sarmackim kolażem będzie pracował Szymon Kaczmarek, "Pijaków" Bohomolca wyreżyseruje Barbara Wysocka, nowe przedstawienie zrobi Maria Spiss. Czeka nas też premiera spektaklu na podstawie sztuki "Pradziady", pisanej na zamówienie teatru przez Wojciecha Kuczoka. Andrzej Stasiuk pracuje nad sztuką o tym, co znaczy Polska w Europie w tej chwili - być może spektakl wpisze się w nasze rozważania o tym, kim jesteśmy dziś, po 20 latach odzyskania niepodległości i kilku latach członkostwa w Unii Europejskiej. Planujemy też cykl inscenizowanych czytań literatury staropolskiej - do tego projektu zaprosiłem m.in. Andrzeja Wajdę, Krystiana Lupę i Grzegorza Jarzynę.

Ale rok 2009 to nie tylko sarmatyzm - Michał Borczuch będzie reżyserował spektakl oparty na "Cierpieniach młodego Wertera" Goethego; nową sztukę pisze dla nas Petr Zelenka. A w próbach mamy właśnie spektakl "Król umiera" reżyserowany przez Piotra Cieplaka z Anną Polony, Anną Dymną, Dorotą Segdą i Jerzym Trelą w głównych rolach. Tak będzie rozwijał się ten sezon. Rozpoczęliśmy także dwa projekty międzynarodowe. W pierwszym, zatytułowanym "After the Fall" i poświęconym przemianom, jakie zaszły po zburzeniu muru berlińskiego, uczestniczy 16 teatrów europejskich, a całość koordynuje Goethe Institut. Drugi - nazwany "Wanderlust" - polega na szeroko rozumianej współpracy teatru niemieckiego z teatrami wschodniej Europy, wspiera Kulturstiftung des Bundes. W ramach tego projektu nawiązaliśmy kontakt z Teatrem Gorkiego z Berlina, którego dyrektorem jest Armin Petras. Przez dwa lata będziemy wymieniać się aktorami, reżyserami, nawet pracownikami technicznymi, planowane są też wspólne produkcje.

Narodowy Stary Teatr znalazł się także w grupie założycielskiej nowej organizacji zrzeszającej najbardziej prestiżowe europejskie sceny (m.in. Burgtheater w Wiedniu, Deutsches Theater w Berlinie, National Theatre w Londynie czy Dramaten w Sztokholmie), co z pewnością zaowocuje interesującymi wspólnymi przedsięwzięciami.

Niewątpliwym wydarzeniem będzie nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego - koprodukcja Starego Teatru, Teatru Nowego w Warszawie i Festiwalu w Awinionie. Roboczy tytuł brzmi "Ifigenia. Alkestis Apolonia" (według Eurypidesa i opowiadania "Pola" Hanny Krall), premiera odbędzie się w marcu 2009 roku w Krakowie, w pozateatralnej przestrzeni.

Według mnie teatr jest w dobrej kondycji - po prostu pracujemy.

Aktorzy, którzy zajmują wysokie miejsca w aktorskich rankingach tygodników, nie skończyli jeszcze 30 lat. Pracuje tu jeden z najmłodszych sekretarzy literackich w kraju Szymon Wróblewski, reżyser Szymon Kaczmarek to rocznik 86. Michał Zadara zaczął realizować spektakle w Starym jeszcze jako student. Ma Pan intuicję do wybierania artystów, którzy szybko trafiają do krajowej czołówki.

- Mam kontakt ze szkołą teatralną, jestem w tej chwili prodziekanem, przez 10 lat byłem dziekanem. To jest bardzo cenna funkcja dla dyrektora teatru, bo już od pierwszego roku można się bacznie przyglądać studentom. Nie waham się zaproponować współpracy, jeżeli widzę kogoś utalentowanego. Jednak zadanie zrealizowania spektaklu powierzę zawsze takiemu młodemu artyście, który, oprócz wizji i umiejętności reżyserskich, będzie miał wiedzę na temat tego, po co aktor stoi na scenie, i poprzez aktora będzie budował 70 proc. spektaklu. Wiem, że ta umiejętność nawiązywania kontaktu między aktorem i reżyserem jest najważniejsza - jeśli ktoś to ma, nie obawiam się powierzyć mu swojego zespołu. Już po kilku egzaminach widzę, jak rozwija się reżyser, i nigdy nie wybiorę kogoś, kto usiłuje żerować na teatrze, żerować na aktorze.

Młoda osoba zawsze narusza porządek w teatrze poprzez nową, inną wrażliwość. Ta wrażliwość powinna spotkać się z dojrzałością aktora. Młody reżyser burzy stare przyzwyczajenia, ale powinien umieć korzystać z dobrze pojętego aktorskiego zawodowstwa - wtedy jest dobrze. To przygoda dla jednych i dla drugich - ja tę przygodę otwieram i umożliwiam. Bez przygody nie ma teatru, choć zawsze towarzyszy temu pewien lęk. Ale wolę tę niepewność, niż rzekomo nowe przedstawienie, które, gdy je oglądam, nieznośnie kojarzy mi się z czymś, co już gdzieś widziałem kilkadziesiąt lat temu.

A nie obawia się Pan sytuacji, w których ważni oficjele wychodzą obrażeni w połowie premiery?

- Jeżeli spektakl, moim zdaniem, wnosi wartości, które może nawet znajdują się poza zasięgiem pojmowania niektórych widzów, przyzwyczajonych do czegoś innego - to nie obawiam się. Jeśli spektakl operuje estetyką, która dopiero raczkuje, dopiero się wykluwa, mogę przypuszczać, że dla wielu ludzi będzie niemiłym zaskoczeniem, albo nawet szokiem. Ja to wszystko przeżyłem - należałem do grupy artystycznej, która realizowała przedstawienia, koncerty idące pod prąd tradycyjnemu myśleniu o teatrze i muzyce. Nigdy nie było wiadomo, jaka będzie reakcja publiczności, nieraz zdarzało się, że ktoś wychodził oburzony. No i co z tego? Prawdziwa sztuka zawsze otwiera się na to, co nowe, przekracza granice. Jak pójdę do McDonalds'a w Sztokholmie, Paryżu czy Krakowie, to wiem, że dostanę tę samą kanapkę. Ale jak idę do teatru w Sztokholmie, to nie chcę, żeby mi pokazywano spektakle, które już widziałem w Wiedniu i Hamburgu.

Zgadza się Pan z zarzutami wobec spektakli Starego Teatru, że kopiują chwyty teatralne i estetykę alternatywnego teatru lat 70.? Podobno to wszystko już dawno było i tylko młodzi się na to nabierają.

- Przeżyłem w teatrze 40 lat i wiem, że to zjawisko istniało od zawsze. Kolejne pokolenia sięgają do dokonań poprzedników, albo nawet dwóch pokoleń wstecz. Obserwuję, że młodzi reżyserzy wracają do pewnej formuły estetycznej, którą moja generacja wypracowywała w pocie czoła, bo wtedy pójście pod prąd było o wiele bardziej ryzykowne. Atak nowej formy był więc atakiem desperackim. Z jednej strony mówię, że ja już to wiedziałem, z drugiej strony - cieszy mnie to, że następuje nawrót pewnej estetyki, którą sam uprawiałem. Oczywiście diametralnie zmieniły się możliwości techniczne - o ile ja w swoich eksperymentach posługiwałem się magnetofonem Tesla, to dzisiaj młodzi ludzie mają kamery, lasery, niezwykłe możliwości operowania dźwiękiem. Środki są tysiąc razy większe, i w nadmiarze mogą czasem nawet zabić spektakl.

To, że dzisiejsi reżyserzy korzystają z doświadczeń poprzednich generacji, nie jest przecież złe samo w sobie. Jednak istnieją pewne mody - jak rozbijanie bohatera i struktury tekstu - które z pewnością się niedługo wyczerpią. Już dostrzegam takie symptomy. Widziałem niedawno spektakl "Kto się boi Virginii Woolf" w reżyserii Jana Bossego i muszę przyznać, że przy całym współczesnym anturażu tej inscenizacji zadziwił mnie porządek i klarowność, z jaką reżyser budował ten spektakl, i jego zaufanie do tego, co napisał autor. Pamiętam na przykład, że w tekście sztuki jest uwaga autora: "Marta zaczyna drżeć" - i na scenie w tym momencie bohaterka zaczyna drżeć. Współczesny teatr lubi poddawać analizie człowieka rozbitego, może niedługo zainteresuje artystów człowiek scalony? Nie da się narzucić, zadekretować żadnego kierunku w sztuce.

A jakie są Pana teatralne marzenia?

- Nie wiem, czy mam jakieś teatralne marzenia. Wybieram instynktownie, wiele rzeczy dzieje się spontanicznie. Trzeba uważnie słuchać czasu, w jakim się żyje. Czas, atmosfera, wibracja danego miasta czy danych ludzi - to najlepsza podpowiedź.

***

Mikołaj Grabowski - rocznik 1946, aktor, reżyser, pedagog. Był aktorem Teatru im. Słowackiego w Krakowie, reżyserował w Jeleniej Górze, Łodzi, Krakowie, Hamburgu, kierował poznańskim Teatrem Polskim, krakowskim Teatrem im. Słowackiego, był także dyrektorem Teatru Polskiego w Łodzi. Grał również w filmach "Kariera Nikosia Dyzmy", "Pręgi", "Karol. Człowiek, który został papieżem". Od 2002 roku dyrektor Starego Teatru w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji