Artykuły

Makbet

Wiadomość o przygotowaniu przez Teatr "Wybrzeże" "Makbeta" wywołała wśród teatromanów duże poruszenie i pewien rodzaj emocji. Po pierwsze: kilka lat już nie oglądano u nas żadnej sztuki Szekspira, a po drugie - Szek­spir jest w teatrze zjawiskiem specy­ficznym, ocenianym specjalnymi kry­teriami wartości.

Szekspirowskie role grały już setki aktorów. Rzesze krytyków i teoretyków teatru pisały na ten temat całe biblio­teki - znajdziemy tam omówienie każ­dej postaci, każdej myśli szekspirow­skiej, każdego niemal słowa. Wydawać by się mogło, że cała rzecz jest dopra­cowana do najdrobniejszego szczegółu, zamknięta. Postacie szekspirowskie - tak bogate, pełne i sugestywne - wy­szły poza teatr, zaczęły żyć samodziel­nym życiem. W teatrze następuje kon­frontacja wyimaginowanego obrazu z rzeczywistą, wcieloną przez aktora po­stacią.

Wszystko to powoduje, że każde no­we przedstawienie sztuki Szekspira zwiększa pewne niebezpieczeństwo i moment emocji dla jego wykonawców. Reżyser, którego ambicją jest odszukać w tej nieprzebranej skarbnicy jakąś jeszcze nie odnalezioną myśl, aktor, któ­ry na dwie godziny przyjmuje jedno z tych wielkich nazwisk - podejmują ryzyko i muszą wyjść z niego z tarczą albo na tarczy. I na tym właśnie polega piękno ich zadania.

Jak wyszli z tej próby twórcy i wy­konawcy gdańskiego przedstawienia "Makbeta"?

Najpierw o tych, który najbardziej, moim zdaniem, zasłużyli na uznanie. Reżyser Zygmunt Hübner i scenograf Janusz Adam Krassowski wyszli z tar­czą. Było to jedno z nielicznych na Wy­brzeżu przedstawień, w którym przez cały niemal czas czuło się na scenie istnienie reżysera. Uwidaczniało się to w sposobie budowania poszczególnych scen i rozwiązywania akcji. Każdy obraz cechowało dobre wprowadzenie aktora i właściwe ustawienie go na scenie.

Szczególnie obfitował w dobre mo­menty inscenizacyjne akt piąty. Wyła­nianie się z dalszego planu postaci Mak­beta i szeregów żołnierzy z włócznia­mi, sceny walki na murach (chociaż te ostatnie nie wyszły z innych względów, o czym mowa dalej), sceny masowe w piątym i w pierwszym akcie, czy wyjś­cie pary królewskiej z kanału orkiestro­wego w II-gim akcie - dawało wra­żenie monumentalności, rozszerzania się ram scenicznych i ogromnie wzbo­gacało obraz. Było w tym coś, co przy­pominało doskonałą ekranizację "Hen­ryka IV" Lawrence Oliviera. Naturalistycznie, a jednocześnie żywo i prze­konywująco, utrzymane w duchu śred­niowiecznego teatru, a jednocześnie nowoczesne, wolne od reguł teatru miesz­czańskiego a na wskroś teatralne, w kil­ku punktach tej samej sceny, w tym samym niemal czasie - toczy się rów­nolegle kilka akcji. To właśnie, co win­no cechować współczesny teatr. Wyko­rzystanie wszystkich możliwości tech­nicznych nie koliduje z zachowaniem pełnej umowności.

Nie mniejsza w tym zasługa sceno­grafa, który tak zaprojektował dekora­cję, że dawała ona reżyserowi możność uzyskania tych wszystkich efektów. Również forma dekoracji zasługuje na pochwałę. Scenograf zastosował stałą zasadniczą obudowę sceny, jedynie drobnymi elementami, światłem, a na­wet sylwetkami statystów różnicując poszczególne obrazy. Daje to wrażenie żywości, bogactwa i ruchu. Przy tym forma i kolor obudowy (szare płótno) do­skonale harmonizuje z intensywnym, szlachetnym kolorem draperii proporców i strojów. Wszystkie elementy de­koracji potraktowane są bardzo oszczęd­nie - bogactwo i monumentalność oprawy znakomicie idzie w parze z jej prostotą. Osiągnięte to zostało przez doskonałą kompozycję formy, koloru i właściwe ustawienie postaci. Dodając do tego dobre operowanie światłem, można śmiało powiedzieć, że jest to bo­daj najlepsza dekoracja teatralna na Wybrzeżu w ostatnim czasie.

Na tym zasadniczo pozytywną część oceny można by zakończyć. O interpre­tacji postaci i charakterów przez reży­sera nie będę wspominać, gdyż obszer­ne omówienie tego zawarte jest w pro­gramie. I jest ono bardziej przekony­wujące, niż odzwierciedlenie tego na scenie. Trudno powiedzieć, czy winić za to aktorów, którzy nie potrafili zagrać na takim poziomie, do jakiego zmusza ich wielka i trudna sztuka, czy reżyse­ra, który nie zapewnił przedstawieniu należytej obsady.

Z tytułowej pary stosunkowo lepiej wypadła Mirosława Dubrawska. Lady Makbet w koncepcji Z. Hübnera różni się od utartego wizerunku nieludzkiej istoty, symbolu zła i zbrodniczych in­stynktów. Wydobycie z tej postaci cie­plejszych, bardziej ludzkich akcentów i pozbawienie jej przysłowiowej demoniczności uczyniło Lady Makbet bar­dziej bezpośrednią, zbliżając ją do natu­ralnych warunków, jakimi dysponuje odtwórczyni. Podporządkowanie się tej koncepcji, poparte dobrą sylwetką, spra­wiło, że p. Dubrawska dosyć dobrze poradziła sobie z rolą, a jej ostatnia scena zrobiła na widowni duże wraże­nie.

Gorzej było z Makbetem. Kreacja p. Kazimierza Talarczyka nie wypadła przekonywująco - przede wszystkim nie była ona sugestywna, działanie ak­tora nie tłumaczyło biegu akcji i nie stwarzało wynikających z tekstu spięć dramatycznych. Nie chcę przez to po­wiedzieć, że p. Talarczyk zagrał źle, mam wrażenie, że rola ta po prostu nie leży mu. Operacja reżyserska, która w przypadku Lady Makbet dała dobre re­zultaty, w tym wypadku nie powiodła się. Zmiana charakteru Makbeta z jednoznacznego symbolu na człowieka o bogatej psychice, na którego działają różne bodźce - od miłości do żołny, do troski o los państwa - wzbogaciło tę postać a jednocześnie i skomplikowało ją, stwarzając dla aktora dodatkowe trudności. Poszczególne stany psychicz­ne nie zostały właściwie wyeksponowa­ne grą, sprawiając, że widz nie przeży­wa konfliktów bohatera.

Wydaje mi się, że jeżeli teatr przy­gotowuje sztukę, która ma być gwoź­dziem sezonu i wydarzeniem na skalę ogólnokrajową, to może przypomnieć sobie stary zwyczaj zapraszania na goś­cinne występy aktora z innego teatru, którego genré aktorski i doświadczenie w wielkim repertuarze gwarantowałoby stworzenie kreacji na poziomie całego widowiska.

Z pozostałych postaci dobrze zagrane zostały role Starca (p. Gwido Trzywdar-Rakowski), Rossa (p. Lech Grzmociński), odźwiernego (p. Stanisław Dą­browski). Są to jednak postacie raczej drugoplanowe, nie stwarzające dla ak­tora wielkiego pola do popisu, tak że w sumie - strona aktorska nie stanęła na poziomie reżysera i scenografa. Do­wodzi to jeszcze raz starej prawdy, że wielki teatr tworzą wielkie kreacje ak­torskie. W rolach szekspirowskich wie­lu aktorów uzyskało sławę, stwarzając tym samym skalę porównawczą dla swoich następców. Gdyby wszystko za­leżało tylko od reżysera, przedstawienie gdańskie można by ocenić jako osiąg­nięcie wysokiej miary.

Na zakończenie jeszcze parę drob­nych spraw. Należało poświęcić więcej uwagi pracy nad statystami. Sceny walk w V-tym akcie, o których poprzednio wspomniałem, nie zostały wcale wy­grane - przypominały raczej bezładną szamotaninę, niwecząc doskonały po­mysł reżyserski. A w związku z tym jeszcze jedno. Ostatecznie można wyba­czyć statystom, że nie potrafią walczyć na scenie - ale trudniej jest wyba­czyć to aktorom, których uczono w szkole szermierki bądź co bądź po to, aby sceny pojedynków nie przypomina­ły walki na kije. Pojedynki w piątym akcie zostały wyraźnie "puszczone". W widowisku tego typu kilka symbo­licznych machnięć mieczem w powie­trzu z pewnością nie załatwia sprawy. Plakat Makbeta jest bardzo ładny. Jest to bodaj pierwszy na Wybrzeżu plakat z prawdziwego zdarzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji