Artykuły

Mrok jak światło

"Mrok" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Kalina Zalewska w Teatrze.

"Kiedy życie jest zbyt trudne, zabijanie staje się dziecinnie proste" - tak brzmi slogan reklamowy jednego z najnowszych filmów, który pasowałby pewnie do kilku innych, ale i do nowej sztuki Mariusza Bielińskiego, wystawionej z pietyzmem w Teatrze Narodowym. "Mrok" wygrał niedawno konkurs na dramat inspirowany życiem, myślą i twórczością Papieża, zorganizowany po raz pierwszy przez Centrum Myśli Jana Pawła II. Sztuka, wraz z innymi nagrodzonymi utworami, wydana została w tomie zatytułowanym "Mrok jak światło".

Tekst Bielińskiego nie przypomina jednak ociekających krwią filmów akcji, ani też rejestrujących życie dramatów o społecznych zagrożeniach. Szczerze mówiąc, nie przypomina niczego innego, sytuuje się bowiem poza modą. Cechuje go namysł i powaga, jest także przeciwieństwem "nieznośnej lekkości bytu", portretów ludzi niejako zawieszonych w powietrzu, abstrahujących od konsekwencji swojego działania. Bohaterzy sztuki odwrotnie - czują ciężar życia, a autor przeprowadza wiwisekcję ich świadomości i stanu ducha, jakby chciał przyszpilić ich do podłoża, niczym okazy egzotycznych motyli.

"Mrok" to dramat rodzinny, skonstruowany z monologów sześciu postaci. Każda z nich relacjonuje swoją historię bez kontaktu z innymi, jako mniej lub bardziej odległą przeszłość. Nic więc nie dzieje się tu i teraz, ani też w bezpośredniej interakcji, czyli między bohaterami - co jest zasadą klasycznego dramatu. Janusz Majcherek w błyskotliwej recenzji spektaklu wskazał, że w teatrze odkrywcą tego typu narracji był z jednej strony patron konkursu, który jako pierwszy zastosował ją w dramacie "Przed sklepem jubilera" (1960), a z drugiej Beckett, który użył jej w dwa lata późniejszej "Komedii". Bieliński szukał więc inspiracji u klasyków. U mistrza współczesnej dramaturgii i u źródeł współczesnego chrześcijaństwa. U cyzelatora teatralnej formy i nauczyciela skrótu oraz u kogoś, kto zapoczątkował mówienie o chrześcijańskich dylematach dzisiejszym językiem.

Wynikiem jest historia współczesnego Hioba, na co z kolei wskazał w programie Dariusz Kosiński, jeden z jurorów konkursu, choć i Majcherek, bardziej ogólnie, wspomina o biblijnych korzeniach dramatu. Dziwny to jednak Hiob, bo taki, co nie wierzy w Boga. W kolejnych monologach autor przybliża nam historię głównego bohatera, opowiadając z równym zacięciem i o biografii trzynastolatka, i o jego latach dojrzałych, jakby chciał znaleźć powód, który doprowadził bohatera na skraj życiowej przepaści. Opowiadany niechronologicznie dramat, który składa się w całość dopiero w naszej głowie - z pewnym trudem i jako wieloznaczna struktura, bo nie wiadomo, co dzieje się w imaginacji, a co w rzeczywistości - prezentuje sytuację młodego chłopaka, kochanego przez rodziców, starszego brata i dziewczynę, którą w końcu poślubia. Rzadko komu tak się dobrze układa, choć historia ma zarazem cechy przeciętnej biografii. Bohater pochodzi z małego miasteczka, rodzina jest mniej niż średnio zamożna, realia są więc takie, jakie są, ale też nie o nie tu chodzi. Z pewnością jest to biografia wewnętrzna. Istotnym sygnałem jest więc prawidłowość rodzinnych relacji i wyznawanych przez bohaterów wartości.

Rodzinę buduje przede wszystkim matka bohatera. To jej cierpliwość, dobra wola i codzienna praca kształtują męża i synów. To ona rozmawia z nimi, szukając kontaktu i cywilizując obyczaje. Chroni ich swoją modlitwą i przemienia, wydobywając z nich najlepsze cechy. Ona też jest klasycznym Hiobem - pokornym, sprawiedliwym i wiernym wyznawcą, niezasłużenie dotkniętym przez cierpienie. Dzieli je razem z mężem, w myśl zasady, że mąż i żona są jednym ciałem, bo to w zgodzie z nią prawdziwemu Hiobowi, mimo odebrania wszystkiego, pozostawiono żonę. Autor kreśli portret matki delikatnie - i tak gra ją w spektaklu Sławomira Łozińska. Z pozoru to zwykła kobieta, dla której największą przyjemnością jest oglądanie codziennego serialu. W istocie jest filarem, na którym wznosi się rodzinna konstrukcja, łączącym w dodatku niebo z ziemią.

Wydaje się, że punktem zwrotnym dramatu jest wyzwanie, które rzucił Bogu dwudziestoletni bohater. Bo to nie Pan Bóg postanowił wypróbować człowieka, jak to się dzieje w historii Hioba, ale człowiek Boga. Główny bohater zanegował Jego istnienie, bo zinterpretował dosłownie słowa Pisma, które może były, a może nie były znakiem. Sam bunt może wydawać się dziecinny, ale na scenie oglądamy przecież jego całkiem realne następstwa, takie jak spadek życiowej energii, rosnąca obojętność wobec bliskich, zamykanie się w sobie, brak odwagi i zaniechanie działań zwykle podejmowanych, utrata nadziei i w końcu desperackie próby w postaci projektowanego bądź rzeczywistego odejścia brata, uśmiercenia rodziców, sprowokowania wypadku żony i wreszcie samobójstwa.

Zgodnie z logiką wewnętrznej biografii autor uruchamia podświadomość bohatera, projektującego zachowania, których świadomość nie wpuszcza zazwyczaj na życiową scenę. Zabójstwo rodziców na przykład można interpretować jako odreagowanie biblijnego gestu Abrahama, który miał złożyć w ofierze Izaaka. Na scenie oglądamy więc, jak zbuntowany syn morduje matkę i ojca, niczym baranki prowadzone na rzeź. A jednocześnie, podobnie jak Bóg, który w ostatniej chwili wycofał swoje żądanie, może powiedzieć, że była to tylko projekcja jego pragnień, której w rzeczywistości zaniechał.

Mamy tu portret człowieka współczesnego, który wypowiada Bogu wojnę, bo ten nie spełnił jego oczekiwań, i w następstwie tego popada w rozpacz, gotów ważyć się na najgorsze. Bohater, łasy na rozmaite prezenty od losu, takie jak rower czy zegarek, nawet od Boga chce konkretu. I kiedy go nie dostaje, buntuje się, bo postawił akurat na Niego i nie ma zapasowego wyjścia. Konflikt, podskórnie obecny w wielu dramatach, tu został nazwany po imieniu, z racji żywego i autentycznego chrześcijaństwa najbliższych. Zapewne też dzięki nim, kiedy bohater po długiej walce kapituluje, gdzieś na dnie rodzi się jego wiara, maleńka jak ziarenko, ale rzeczywista. Wyznanie rozpoczynające dramat, wypowiadane przez Wiktora, powraca jeszcze raz, tym razem jako własne słowa, na nowo odzyskane przez bohatera.

Wiktor wydaje się postacią na poły realną, mimo że autor dostarcza mu alibi w postaci biografii szkolnego kolegi, pominięte w spektaklu Artura Tyszkiewicza. Być może jednak reprezentuje on słabszą, skłonną do zwątpień, część natury bohatera albo jest odwrotnością Anioła Stróża. W interpretacji Przemysława Stippy to zdystansowany obserwator, beznamiętnie zdający relacje z kolejnych nieszczęść, bez cienia zaangażowania, czasem nawet z tłumioną satysfakcją. W dramacie Hioba Szatan odegrał sporą rolę, prowokując całą historię. Wskutek targów z Bogiem zyskał władzę nad Hiobem, poddając go kolejnym doświadczeniom. Bóg ufał, że Hiob wytrzyma wszystko. Bohaterowi dramatu daleko jednak do takiego

heroizmu, dlatego też i jego kusiciel jest skromniejszy. To nie szatan, to taki prywatny Mały Bies.

Zgodnie z zamiarami autora, aktorzy grają kameralny dramat, wydobywając ze swoich opowieści osobiste tony, bo z takiej, bliskiej perspektywy pisane są ich relacje. Grający bohatera Marcin Hycnar wyposażył go w ciepło i wdzięk, młodzieńczą energię i poczucie humoru. W tej interpretacji znika natomiast rys wyraźnie obecny w lekturze dramatu. Dodatkowe powody buntu Marka, który poza tym, że jest bardziej świadomy i egotyczny niż najbliżsi (dobrze to widać w zestawieniu ze starszym bratem, który ginie, bo w ogóle nie myśli o sobie, tracąc instynkt samozachowawczy), prowadzi jeszcze walkę o swój talent. Na ile to komplikuje jego relacje ze światem, izoluje od innych i skazuje na osobność, to odrębna kwestia, wyraźnie stonowana przez reżysera, akcentującego w ten sposób główny temat.

Spektakl opowiada o dojrzewaniu bohatera i czekaniu na Boga, które zakończyło się pomyślnie. Przy czym nie jest On abstrakcyjnym Godotem, ale Bogiem chrześcijańskim. Odważne połączenie inspiracji myślą Jana Pawła II i Samuela Becketta zaowocowało oryginalnym i zaskakującym zakończeniem, które w dodatku dobrze się broni. Dzięki wpływom Irlandczyka nie jest to łatwe zwycięstwo. Bohater zmagając się z Bogiem, ryzykuje wszystkim - przechodząc przez typowe dla współczesnych, całkiem realne zapaści i depresje.

"Mrok" zwyciężył w konkursie na dramat inspirowany życiem, myślą i twórczością Jana Pawła II zorganizowanym przez warszawskie Centrum Myśli Jana Pawła II w 2007 roku.

Kalina Zalewska - absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST, pracownik redakcji Teatru Telewizji. Publikuje w "Teatrze" i "Dialogu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji