Artykuły

Traktujmy teatr poważnie

- Mam dosyć tych oszołomów. To, że potrafią tak się cudownie nawzajem niszczyć, dawać przy tym wyraz nietolerancji i nieposzanowania cudzych myśli, jest dla mnie porażające. Tak nie powinno być. Dlatego staram się nie oglądać i nie słuchać tych panów, bo kojarzą mi się z najgorszymi latami komunizmu. Kierują nimi podobne mechanizmy - mówi o politykach Dymitr Hołówko, aktor Teatru Nowego w Łodzi w rozmowie z Krzysztofem Kowalewiczem z Gazety Wyborczej - Łódź.

Krzysztof Kowalewicz: Pierwsza myśl, kiedy usłyszał pan, że Teatr Nowy będzie znów wystawiał "Brygadę"... Dymitr Hołówko: Pomyślałem, że to fantastyczny pomysł. Tego pierwszego przedstawienia nie widziałem. Znam je tylko z opowiadań. Pierwszy raz w szkole teatralnej mówiła o nim prof. Jadwiga Chojnacka, która była opiekunką naszego roku. Nie zgadzała się z tym wyborem repertuarowym Kazimierza Dejmka. Na scenie stanęły prawdziwe szlifierki. Trzeba było wzmocnić scenę, żeby się nie zapadła. Ten zabieg był dla pani profesor dowodom nieteatralności tego przedsięwzięcia. - Jakie były Pana pierwsze wrażenia po przeczytaniu tekstu "Brygady"? - Najpierw wypożyczyłem pożółkły egzemplarz z "Teatralnej Biblioteki", w którym obok tekstu dramatu wydrukowane są uwagi Dejmka charakteryzujące poszczególne postacie. Po ich lekturze zastanawiałem się, czy będzie możliwy reprint tamtego spektaklu. Jednak późniejsze rozmowy z realizatorami rozwiały moje wątpliwości. Nie będziemy się trzymać tego tekstu Kani tak drobiazgowo. Ponadto zostaną w niego wplecione bardzo współcześnie brzmiące teksty. Nie wiemy nadal, co z tego wyjdzie. Rozmawiamy dwa tygodnie przed premierą, a często wszystko kształtuje się na ostatnich próbach. Wtedy najwięcej się zdarza. Jest największa mobilizacja, pojawiają się nowe pomysły. Jeszcze do końca nie wiem, jakie będą moje zadania. Klepacz - mąż zaufania, którego gram, w pewnym momencie sztuki musi odejść, bo nie podołał zadaniom, jakie przed nim postawili koledzy-towarzysze. Nie dostosował się do nowego myślenia. Chciał być dobrym rzemieślnikiem, rzetelnie wykonywać swoją pracę, ale to za mało, jak na nowe czasy współzawodnictwa i poszukiwania wydajniejszych metod produkcyjnych. W tego typu wieloobsadowych sztukach nie ma miejsca dla gwiazd. Wszyscy musimy ze sobą współdziałać dla ostatecznego dobra spektaklu. Trzeba zbudować jak najlepsze wzajemne relacje, chociaż trochę tak jak w tekście "Brygady" i tu między nami zauważam dwie rywalizujące ze sobą grupy - młodych i starych. Nie ma co się oburzać. Tak zawsze było i będzie.

Ten spektakl ze względu na tematykę miał przyciągnąć robotników do teatru. Czy dzisiaj pracownicy fizyczni chodzą na spektakle?

- Pewnie. I czasem są nawet lepszym widzem niż inteligent z głową w chmurach, taki malkontent, który marudzi, że to już było. Bilety rozdawane w zakładach pracy za komuny w dzisiejszych czasach budzą uśmiech, ale przecież i teraz zdarzają się takie prezenty. Darmowa wejściówka naprawdę u wielu robotników wzbudziła nawyk chodzenia do teatru. Niektórzy nie mieli czasu czy siły. Wtedy dawali bilet dziecku i tak edukowało się młodsze pokolenie. Dzisiaj niejeden inżynier lepiej niż wyniosły humanista rozumie teatr i przesłanie płynące ze sceny.

Jesteś najstarszą osobą w tym spektaklu i jedną z najstarszych w zespole Nowego. Dobrze pamiętasz socjalistyczną epokę.

- Urodziłem się w Łodzi na ul. Abramowskiego w domu, którego już nie ma. Mój ojciec pracował w sklepie przy Piotrkowskiej 150. Z pierwszego piętra bardzo dobrze można było oglądać 1-majowe pochody. Wspominając dawne lata nie mam zamiaru przesadnie narzekać. W latach 60. fascynował nas teatr, wchodzenie w dorosłe życie. W Łodzi nie czuło się atmosfery przygnębienia czy biedy. Tutaj działały najlepsze teatry. Byli najlepsi wykładowcy w szkole filmowej.

Należał pan do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej?

- Nie, chociaż mnie do tego namawiano. Dla wielu czerwona książeczka była trampoliną pomagającą się wybić, zrobić karierę. W naszym aktorskim środowisku przynależność partyjna nie stworzyła jakichś specjalnie jaskrawych podziałów. Spotykamy się na naszej artystycznej drodze po kolejnych zwrotach polskiej historii i dalej jesteśmy dla siebie kolegami, chociaż oczywiście mam świadomość, kto kim był w poprzednim systemie. Dziś to już naprawdę nie jest ważne. Liczy się czas dzisiejszy i to, co jutro możemy razem zrobić. Wielu partyjnych aktorów było wspaniałymi ludźmi, którzy zapisali się w historii teatru. To, że byli jednocześnie jakimiś sekretarzami i czerpali z tego dodatkowe profity, nigdy mnie nie interesowało.

Teatr Nowy od zawsze był lewicowy czy też lewicujący. Nie uwierało to pana?

- Absolutnie nie. Siedziałem w garderobie z dyrektorem Wojciechem Pilarskim, cudownym aktorem i Ziutkiem Zbirógiem, którzy byli w partii. Rozmawialiśmy o wszystkim. Nie wypytywałem ich tylko o jedyny właściwy program czy jakiejś inne sprawy partyjne. Liczyły się kwestie, które były do załatwienia na scenie. Kilka lat temu, przy okazji zamieszania wokół nominowania Grzegorza Królikiewicza na stanowisko dyrektora artystycznego, znów zaczęto nazywać nas "czerwoną pianą". To kompletne nieporozumienie. Przecież jeśli ktoś ma inne przekonanie, to nie powód, żeby go od razu palić na stosie.

A dzisiaj jak pan patrzy na polityków?

- Mam dosyć tych oszołomów. To, że potrafią tak się cudownie nawzajem niszczyć, dawać przy tym wyraz nietolerancji i nieposzanowania cudzych myśli, jest dla mnie porażające. Tak nie powinno być. Dlatego staram się nie oglądać i nie słuchać tych panów, bo kojarzą mi się z najgorszymi latami komunizmu. Kierują nimi podobne mechanizmy. Teatr cały czas stara się tym ludziom podpowiadać, jak mogliby rozwiązywać nie tylko swoje problemy, ale oni nie wyciągają z tego żadnych wniosków. Może chodzą za mało do teatru albo nie dorośli jeszcze do swoich ról. Nadszedł najwyższy czas, żeby zaczęli poważnie traktować teatr.

***

Dymitr Hołówko (ur. 1945) ukończył wydział aktorski w łódzkiej szkole filmowej w 1967 roku. Zaczynał od grania w Teatrze Ziemi Łódzkiej. Później był aktorem Teatru Jaracza. Po kilku latach występowania na scenach w innych miastach (Zielona Góra, Toruń, Kalisz, Szczecin) wrócił do Łodzi. Z Teatrem Nowym związał się w 1982 roku.

Na zdjęciu: "Brygada szlifierza Karhana".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji