Artykuły

Wino, kobiety i śmiech Pazury

- Pamiętam taką sytuację z planu serialu "Pogranicze w ogniu". W roli rekwizytu wystąpiła prawdziwa kiełbasa. Mój bohater przyjeżdża do oficerów, u których na stole leżą smakowite pęta kiełbasy. Każdemu na planie leciała na jej widok ślinka. Pani sobie wyobraża, że aby nikt jej nie tknął, rekwizytorzy spryskali ją lakierem do włosów?! A potem i tak nikt nie był w stanie tej kiełbasy zjeść - mówi warszawski aktor CEZARY PAZURA.

Nie zamierza być drugim Markiem Kondratem. Zamiast jeździć po świecie w poszukiwaniu nietypowych win, Cezary Pazura po prostu... zrobił własne.

Na świecie swoich win dorobili się Gérard Depardieu, Madonna i Céline Dion. W Polsce jakiś czas temu głośno było o winie księdza Henryka Jankowskiego. Cezary Pazura nie mógł czekać dłużej i poszedł w ich ślady. P'azurro. Tak się zwie jego winne dziecko.

Pana pierwszy kontakt z winem?

- To było wino mszalne. Od siódmego roku życia byłem ministrantem, więc pierwszy raz wina spróbowałem w kościele (śmiech).

Jak takie wino smakuje?

- Przedtem wyobrażałem sobie, że wino mszalne jest czerwone. Trochę się zdziwiłem, kiedy okazało się, że jest białe i lekko wytrawne. Księża kupują je w specjalnych sklepach. Nam, chłopakom, nie smakowało. Bo dzieciakom z reguły smakowo odpowiada to, co słodkie. Spróbowaliśmy i poczuliśmy się rozczarowani. Zaczęliśmy nawet współczuć księdzu, że musi coś tak niedobrego pić.

A jak Pan zapamiętał swoje kolejne, dojrzalsze już spotkania z winem?

- Moi rodzice byli raczej abstynentami. Jednak czasem przy różnych rodzinnych uroczystościach i świętach pojawiało się słodkie czerwone winko domowej roboty, które lubiła moja mama. Prosiłem ją, żeby mi dawała łyczek i pozwalała pomoczyć w nim usta. A kiedy byłem nastolatkiem, sam robiłem wino z chabrów. Chodziło się na pole z kolegami, rwało się kwiatki chabrów, wkładało się je do słoików, dodawało drożdże, zasypywało cukrem i odstawiało do fermentacji. Ale rzadko takie wino wytrzymywało do końca procesu produkcji. Wypijaliśmy je, zanim dojrzało (śmiech). W szkole średniej popijaliśmy wino owocowe, patykiem pisane. Natomiast na studiach piliśmy z kolegami winko - jedyne wówczas do zdobycia w sklepach - węgierskie czerwone wino Egri Bikavér, czyli Byczą Krew. To było pierwsze czerwone wytrawne wino gronowe w moim życiu. A kiedy się chodziło na randki z dziewczynami, obowiązkowo zamawiało się ratafię, która jest słodką nalewką z wielu owoców. Mniej pozytywnie wspominam wermut, który pewnego razu piłem jak wodę, nie podejrzewając, jak źle się to może dla mnie skończyć. Dotkliwie to odchorowałem Tak wyglądały moje młodzieńcze kontakty z winem.

Trochę Pan ma winnych grzeszków na sumieniu.

- Podejrzewam, że dziś wyglądałoby to inaczej. Cała ta rewolucja, która odbyła się w świadomości Polaków na fali mody na kuchnię śródziemnomorską, a razem z nią na wina wytrawne, sprawiła, że zaczęliśmy doceniać prawdziwe wina gronowe, rozróżniać szczepy winorośli i umiejętnie te wina pić. Kiedy w młodości wyjeżdżałem na Zachód, w restauracjach obserwowałem, jak goście, którzy zamówili wino, przyglądają się jego barwie w kieliszku - nie wiedziałem, na co tak naprawdę patrzą. Że oceniają aromat, próbują określić smak. Strasznie mnie wtedy ten rytuał śmieszył. Dla mnie wówczas wino to było po prostu wino. Nie czułem różnicy. Ale wkrótce okazało się, że to kwestia bardziej złożona. Kiedy to do mnie dotarło, kupiłem książkę o winach, zacząłem czytać, a później rozmawiać na ten temat z kolegami. A przecież kultura picia polega na tym, żeby zwłaszcza wino - trunek bogów i bodaj najstarszy napój - po pierwsze umieć od siebie odróżniać. Od pewnego czasu sprowadza się do Polski dobre wina z różnych stron świata. Jeszcze 10 lat temu były bardzo drogie; pamiętam, że za butelkę trzeba było zapłacić 300-400 zł. Teraz za te same wina płacę po 40 zł.

Kiedy narodził się pomysł na wino P'azurro?

- Wszystko zaczęło się w zeszłym roku. Poznałem Piotrka Dziarskiego z Ambry - czołowego producenta, importera i dystrybutora win w Europie Środkowej i Wschodniej. Ja opowiedziałem mu o swoim pomyśle, że może byśmy zrobili trzy rodzaje wina. I zrobiliśmy półwytrawne: czerwone, różowe i białe. Dlaczego akurat półwytrawne? Bo z badań, którymi dysponuje Ambra, wynika, że 80 proc. Polaków pije właśnie takie wina. I musi być coś na rzeczy. Sam widziałem, jak pewna pani w restauracji dyskretnie dosładzała wino w kieliszku. Moje wina są celowo lekko dosładzane.

Marek Bieńczyk, smakosz i znawca win, powiedział mi kiedyś, że Polacy - zwłaszcza ci starsi - wciąż ostrożnie podchodzą do win wytrawnych, bo dawniej w polskich domach pijało się słodkie domowe wina bądź nalewki do deseru lub zamiast niego. I to wyrobiło w dużej mierze nasz narodowy winny gust.

Zgodzę się. Co więcej, myślę, że przez to Polacy nie mają wyrobionego nawyku picia wina do posiłków, tak jak robią to Włosi czy Francuzi. Na Zachodzie wino jest dopełnieniem tego, co ma się na talerzu. Ja już nie wyobrażam sobie zjedzenia ostrygi bez białego wina. Krwisty stek czy ser z pleśnią nie smakuje mi już tak bardzo bez dobrego, ciężkiego, czerwonego wina wytrawnego. Jedno dopełnia drugie. Kiedyś Polacy używali alkoholu głównie po to, żeby waliło w tak zwany beret Na Zachodzie nikt, pijąc wino do posiłku, się nim nie upija. Wsiada po kieliszku do samochodu i normalnie funkcjonuje. A Polak jak już pije, to najchętniej całą butlę - tak, żeby go sponiewierało.

Zamierza Pan zostać drugim Markiem Kondratem?

- Absolutnie nie! Marek robi zupełnie coś innego. On się zajmuje winami globalnie. Jeździ po świecie, poznaje nowe wina, sprowadza je do kraju, potem je rozprowadza. Ja chciałem mieć po prostu swój produkt.

I na tym produkcie robi Pan biznes?

- Częściowo tak. Ale ten pomysł wziął się z potrzeby przeżycia pewnej przygody, czegoś zupełnie innego niż aktorstwo. Wino dało mi taką szansę. Ale to dopiero początek drogi. W tym roku na początku grudnia pojawi się w sklepach nowe P'azurro - musujące, z myślą o sylwestrze i karnawale.

Mówi Pan, że wino najlepiej smakuje, kiedy się je pije do posiłku. Przejdźmy zatem do kuchni. Gotuje Pan?

- Raz w roku, na wigilię. Zupa grzybowa, grzyby w cieście, bigos, pierogi z kapustą i grzybami. W tym się specjalizuję. Świetnie wychodzą mi pierogi według przepisu mojego taty. Moja córka zajada się nimi i zapewnia, że nikt inny nie potrafi zrobić tak pysznych. W tym roku wyjątkowo nie będę gotował. Wyjeżdżam na święta do ciepłych krajów. Przyznam się pani, że będzie mi trochę brakować klimatu polskich świąt, smaków i aromatów bożonarodzeniowych polskich potraw. Ale mijający rok był dla mnie zupełnie nietypowy, szalony. Chcę go nietypowo pożegnać.

A kiedy w domu napada Pana głód, wychodzi Pan do knajpy, zamawia coś do domu telefonicznie czy sam coś pichci?

- Nie jestem kulinarnym analfabetą, skończyłem szkołę gastronomiczną. W sytuacji krytycznej radzę sobie w kuchni sam. Ale nie jestem z kategorii tych, co uwielbiają pitrasić. Może kiedyś przyjdzie na to czas? Teraz, gdy poczuję napad głodu, kombinuję coś z tego, co mam w domu. Dorastałem w czasach, kiedy w sklepach nie było niczego. Jak pomyślę, że mam dzwonić do knajpy, a w lodówce leży jedzenie, serce mi pęka. Staram się wyjadać to, co mam w lodówce, i nie wyrzucać jedzenia. Myślę, że wielu Polaków tak myśli. Przecież Norwid pisał o naszym kraju: "() gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez poszanowanie dla darów nieba (...)". Ale generalnie uważam, że to kobiety powinny dobrze gotować. Teraz matki nie uczą tego swoich córek. Uważam to za błąd.

Pana obecna partnerka życiowa dobrze gotuje?

- Potrafi świetnie gotować i piec ciasta. Kiedy tylko ma czas, lubi mi robić smakowite niespodzianki. Ostatnio genialnie wyszła jej chińszczyzna.

Jak smakuje to, co jedzą aktorzy, kiedy kręci się sceny posiłków? Podobno z reguły jest niezjadliwe, niesmaczne i zimne i aktorzy strasznie się tym męczą. Prawda to?

- To zależy od roli, filmu Wiktor, którego gram w serialu "Faceci do wzięcia", jest strasznym łasuchem. Jedzenie, które organizują nam rekwizytorzy, jest prawdziwe i naprawdę świetne. Jem z apetytem, bez ściemy. Za komuny było odwrotnie. Pamiętam taką sytuację z planu serialu "Pogranicze w ogniu". W roli rekwizytu wystąpiła prawdziwa kiełbasa. Mój bohater przyjeżdża do oficerów, u których na stole leżą smakowite pęta kiełbasy. Każdemu na planie leciała na jej widok ślinka. Pani sobie wyobraża, że aby nikt jej nie tknął, rekwizytorzy spryskali ją lakierem do włosów?! A potem i tak nikt nie był w stanie tej kiełbasy zjeść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji